Jednak ta sytuacja zmieni się całkowicie, gdy pojawi się taka inicjatywa obywatelska i rozpocznie się zbiórka podpisów. Wówczas partie będą musiały zająć w tej sprawie konkretne stanowisko.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z prof. Andrzejem Piaseckim z katedry samorządu terytorialnego Uniwersytetu Pedagogicznego.
Inicjatywy obywatelskie straszą prezydenta Majchrowskiego referendum ws. jego odwołania. To jest do zrobienia?
- Formalnie tak, ale są to strachy na lachy. Referendum jest sprawą skomplikowaną, wymaga czasu i zgody politycznej. Tego nie ma. Pretekst też musi być złożony, to nie może być jednostkowa decyzja kadrowa. Atmosfery politycznej do referendum nie ma.
Nie można przeprowadzić referendum w związku z nieodpowiedzialną polityka kadrową prezydenta miasta?
- Formalnie w referendum trzeba podać uzasadnienie. Ono może być ogólne, ale takie uzasadnienie powinno mieć kilka punktów formalnych, chodzi o nadużycia, konflikty czy problemy. Moim zdaniem takich punktów oponenci prezydenta nie zbiorą. Kilka miesięcy po wyborach ciężko udowadniać, że prezydent popełnił wiele nadużyć. Do referendum potrzebna jest zgoda polityczna i inicjatywa. Formalnie musi być wniosek podpisany przez 10% uprawnionych do głosowania i uzasadnienie. Takie referendum można przeprowadzić w 10 miesięcy po wyborze organu. To będzie we wrześniu. Można je połączyć z wyborami. Wtedy frekwencja będzie. Ona tu nie musi być wysoka, wystarczy 21%. To by było pewnie referendum kończące się odwołaniem prezydenta. Przykłady z Częstochowy czy Łodzi to pokazują. Mało nie odwołano prezydent Warszawy. Różnie może być.
Co to znaczy, że nie ma woli politycznej? Wszyscy krytykują decyzję prezydenta.
- Od krytyki do referendum jest długa droga. Śledzę wypowiedzi szefów klubów. Ze strony PO jest duży straszak – zerwanie koalicji. PiS też mówi o skandalu, ale nic z tego nie wynika. Partie pracowały z prezydentem. Rok temu ws. ZIO zostały zaskoczone przez prezydenta. To samo jest teraz. Widać kto rozgrywa lokalną politykę.
Moglibyśmy sobie wyobrazić taką sytuację, że mamy wybory parlamentarne i jednym z elementów walki między PO a PiS w Krakowie jest to w jaki sposób miastem zarządza prezydent i PO. To by mogło być narzędzie, które lokalni działacze PiS by otrzymali?
- Połączenie wyborów z referendum ws. odwołania prezydenta byłoby ryzykowne, niepotrzebne i trudne. To by wymagało współpracy PO i PiS. Jak tego nie będzie to będzie zbyt mało. To nie zmienia faktu, że partie muszą przyjąć wyrazistą postawę. Nazywając rzeczy po imieniu trzeba zapytać co z tego wynika? Mówimy skandal i dalej pracujemy z prezydentem?
To wygląda tak, że referendum zostaje straszakiem. Można je przeprowadzić 10 miesięcy po wyborach. Do września ta sprawa może się rozmyć.
- Tak. Mamy teraz sezon ogórkowy i wiele wskazuje na to, że ta sprawa się rozmyje. Rok temu o tej porze mówiliśmy o aferze podsłuchowej. Po 2 miesiącach mówiliśmy już o czymś innym. To wróciło, ale to sprawa ogólnopolska. Wydarzenia w mediach żyją krótko. Przed nami referendum i wybory. Sprawa krakowska zostanie przykryta.
Przy okazji wrześniowego referendum nie da się tego zrobić. Jednocześnie partie nie forsowałyby tego pomysłu przy okazji wyborów parlamentarnych. Chodzi o coś innego. Czyli inicjatorzy, o ile tacy będą, są niemalże bez szans?
- Mają szanse. Potrzebna jest mała frekwencja. To jest w Krakowie do osiągnięcia. Jest grupa aktywnych przeciwników prezydenta poza PO i PiS. To ich może pobudzić. Referendum ws. ZIO też było pozapartyjne. Jak ktoś śledzi politykę lokalną i ma siłę organizacyjną to dał bym mu szansę. To nie musi być jesienią tego roku.
Powiedział pan o frekwencji sięgającej 21%. To po przeliczeniu tych wszystkich, którzy brali udział w wyborach samorządowych i niezbędnej frekwencji przy referendum?
- To jest tak. 35% wynosiła frekwencja w II turze wyborów prezydenckich. Od tego 60% daje w zaokrągleniu 21%. Taki jest próg ważności referendum. To jest problem w referendach. Ten próg w Krakowie jest nisko ustawiony. Tam, gdzie były niskie progi, referenda się udawały.
Jakie są dotychczasowe doświadczenia związane z odwoływaniem władz samorządowych w referendach, kiedy nie stały za tym partie?
- Na około 700 takich referendów przeprowadzonych w ciągu 25 lat, powiodło się około 90. To znaczy był próg ważności. Tylko w Sopocie nie odwołano prezydenta. Im niższa frekwencja przy wyborze organu, tym wyższe prawdopodobieństwo, że referendum będzie ważne. Przykład Łodzi, Częstochowy, Olsztyna, pokazuje, że w metropoliach jest możliwe pozbawienie władzy organu urzędującego. Nie jest tak jak 10 lat temu. Średnia referendum to 16, 17%. To blisko średniej. Wiele wymaga od mobilizacji, powodu i siły partii politycznej.
Warunkiem tego, żeby referendum się powiodło jest zaangażowanie się jednej z dużych partii?
- To nie musi być inicjatywa partii. Jak ta fala by się podniosła to partie nie będą bierne. O to chodzi, żeby nie brać na siebie ryzyka inicjatywy. Trzeba poczekać a potem się w to ewentualnie włączyć. Obrońców prezydenta na razie nie widać.