zdjęcie ilustracyjne/ fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk
Amerykańskie wojska się wycofują? "To sygnał nie tylko dla Polski"
Według prof. Kozerawskiego przenoszenie części sił amerykańskich z obszaru Podkarpacia – w tym z kluczowego hubu logistycznego w Jasionce – w inne regiony Polski, może mieć istotne znaczenie polityczne. Jak wskazał, w całej Europie stacjonuje ok. 84 tys. amerykańskich żołnierzy. W Polsce jest ich ok. 10 tysięcy, a na wschodniej flance ok. 25 tysięcy.
– To nie są duże liczby, ale to jest bardzo istotne pod względem politycznym. Po pierwsze, odstraszanie, a po drugie – pokazywanie jedności sojuszu – zaznaczył profesor.
W jego opinii potencjalna redukcja obecności wojsk USA na wschodniej flance NATO – zapowiadana m.in. przez Donalda Trumpa – mogłaby pogłębić podziały w Sojuszu i zachęcić Rosję do działań destabilizujących.
– To byłby bardzo niepokojący sygnał dla Federacji Rosyjskiej. Taka decyzja pogorszyłaby sytuację strategiczną NATO w tym regionie świata – dodał.
Rosja rośnie w siłę. Masowo szkoli rezerwistów
Podczas gdy Zachód zmaga się z kryzysami politycznymi i logistycznymi, Rosja intensywnie się zbroi. Tylko w latach 2022–2024 przeszkoliła ok. 430 tysięcy żołnierzy, a obecny pobór – największy w XXI wieku – w ciągu kilku lat może zwiększyć tę liczbę do 600 tysięcy.
– To nie jest tylko kwestia zapewnienia świeżego rekruta do walki w Ukrainie. To budowanie zasobu wyszkolonych rezerw osobowych – elementu większego planu polityczno-strategicznego – ocenił Kozerawski.
Zdaniem eksperta, zgromadzenie tak dużej rezerwy może być wstępem do nowego etapu wojny hybrydowej lub konfliktu o szerszym zasięgu – także z udziałem krajów NATO. Wśród kierunków, które znalazłyby się w potencjalnym zainteresowaniu Rosjan, ekspert wskazuje kraje bałtyckie oceniając je jako najsłabsze ogniwa w wymiarze militarnym. Zwraca uwagę na to, że mają najmniejszą populację, potencjał gospodarczy i najmniej liczebne armie.
- Jeśli przeciwnik rozwiąże problem Ukrainy, wtedy może zacząć próbować testować i sprawdzać gotowość bojową i gotowość do obrony kolektywnej sojuszu na wschodniej flance i każdy kierunek tutaj będzie możliwy, ale ten najbardziej prawdopodobny to państwa bałtyckie. Nie wolno wykluczać różnego rodzaju działań hybrydowych na kierunku naszych granic. - wyjaśnia.
Polska bez rezerwistów. "Mamy liczby na papierze, nie na poligonie"
Profesor jasno wskazał: kluczowym deficytem Wojska Polskiego nie jest dziś tylko sprzęt, ale brak wyszkolonych rezerw.
– Na papierze mamy 300–350 tysięcy żołnierzy, ale niewiele z tego to realne siły. Potrzebujemy 800–900 tysięcy wyszkolonych rezerw osobowych, tak jak Ukraina miała na początku rosyjskiej inwazji – mówił.
W jego opinii obowiązkowa zasadnicza służba wojskowa – przynajmniej sześciomiesięczna – mogłaby być częścią rozwiązania. Podkreśla, że miesięczne szkolenia nie są w stanie właściwie przygotować żołnierza do wykonywania zadań. Co ważne, chodzi nie tylko o szeregowców, ale też o szkolenie oficerów i certyfikację sztabów.
– Bez dobrze wyszkolonych sztabów i oficerów armia nie funkcjonuje. Ukraina ma dziś ponad 100 brygad – do każdej trzeba było przygotować cały zespół dowodzenia – podkreślił.
Kolejne umowy na nowe uzbrojenie
Ekspert podkreśla, że w kwestii uzbrojenia Polska ma zaległości sięgające dwóch, a nawet trzech dekad. Jak wskazuje, choć podpisujemy kolejne umowy zbrojeniowe – m.in. na dostawy samolotów F-35 czy bojowych wozów Borsuk – to zdaniem prof. Kozerawskiego brakuje realnej gotowości do walki.
– Chwalimy się podpisanymi umowami, ale przypomnę, że kraju broni nie umowa, tylko uzbrojone siły zbrojne – powiedział ekspert.
Jako przykład podał tempo realizacji kontraktu na Borsuki: 111 wozów ma trafić do armii dopiero za cztery lata, podczas gdy potrzeba ich ponad 1400. Przy obecnych mocach produkcyjnych oznacza to oczekiwanie nawet do 2042 roku.
Amunicja – cichy kryzys obronny
Nawet najlepiej uzbrojona armia jest bezradna bez odpowiedniego zapasu amunicji – a ten, jak się okazuje, również jest dramatycznie niski. Brakuje przede wszystkim amunicji do artylerii ciężkiej – kalibru 155 mm, 120 mm czy 125 mm.
– Bez środków walki sam sprzęt bojowy jest bezużyteczny. Nie mamy zdolności produkcji narodowej amunicji na skalę potrzeb, a łańcuchy dostaw z USA czy Korei Południowej są zbyt łatwe do zakłócenia w czasie kryzysu – ostrzegł profesor.
Na koniec rozmowy prof. Kozerawski postawił pytanie, które jego zdaniem powinno wybrzmieć w debacie publicznej znacznie głośniej:
– Czym będą walczyć zmobilizowane wojska rezerwowe? To pytanie zostawiam jako otwarte, bo pokazuje ono, że zarządzanie zasobami sprzętu i ludzi – szczególnie na wschodniej flance NATO – jest dziś głęboko niewystarczające.