Zapis rozmowy Sławomira Wrony z posłem PiS, Patrykiem Wichrem.
Zjednoczona Prawica dysponuje dziś większością sejmową pozwalającą stworzyć stabilny rząd?
- Jak w każdej kuchni politycznej, trwają rozmowy. To normalne. Walka o władzę jest wpisana w politykę na całym świecie. Trwają rozmowy. Okaże się, kiedy pan prezydent podejmie swoją decyzję odnośnie tego, kto będzie formował rząd.
To informacja kluczowa, biorąc pod uwagę terminy. Wszyscy czekają na moment, w którym prezydent zdecyduje, komu powierzyć formowanie rządu. Jest podstawa do tego, żeby tę misję otrzymał Mateusz Morawiecki?
- To jak przy zawodach sztangistów. Wygrywa ten, który podniesie najwięcej kilogramów. Wybory wygrała partia, która dostała najwięcej głosów. Wygrał PiS. Zgodnie ze zwyczajem w Polsce, prezydenci dają szansę partii, ta wygrała wybory.
Trzymając się retoryki sportowej, wy tylko mówicie, że możecie unieść ciężką sztangę. Dzisiejsza opozycja stoi na scenie i trzyma sztangę, bo fizycznie mają przewagę głosów.
- Oni dopiero to dźwignęli do poziomu kolan. Nie ma umowy koalicyjnej, podziału ministrów. Przed nimi dyskusje. Oni wiedzą tylko, że nie lubią PiS i chcą rządzić, bo są wygłodniali po 8 latach.
Słowne deklaracje to za mało? Wszyscy zgodnie mówią, że będą współpracować.
- Układ koalicyjny podpisany i opublikowany. Wtedy prezydent może się zastanawiać. Na razie są tylko słowa. Póki co zgodnie ze zwyczajem i interpretacją prawa, wszyscy prezydenci zawsze powierzali tę misję największemu ugrupowaniu.
Ile mandatów macie dogadanych dodatkowych do tych 194?
- Dobry kucharz nie zdradza swoich przepisów.
Jest pewnych chociaż 10? 15?
- Zobaczymy. Przyprawianie potrawy trwa, przepis się realizuje. Może się uda, może nie. Możemy być posłami opozycji, ale będziemy działać dla Polaków. Jak nam się uda rządzić, obiecujemy ciężką pracę.
Donald Tusk powiedział wczoraj w Brukseli, że odwlekanie momentu kiedy opozycja będzie mogła sformować rząd to odwlekanie momentu, w którym do Polski zaczną płynąć pieniądze z KPO. Jeśli jego rząd szybko zostanie powołany, pierwsze kwoty spłyną już w grudniu. To działanie na szkodę interesu gospodarczego Polski?
- Stało się. Nareszcie zostało powiedziane to, co mówiliśmy od miesięcy. Unia blokowała środki z KPO, żeby zrealizować swoje słowa sprzed wielu miesięcy. Życząc panu Tuskowi powrotu na stanowisko premiera Polski, mówili, że będą się cieszyć, jak przyjedzie tu znowu jako premier. Pokazali to, opadły kurtyny. Mamy zdradę narodową. Środki były blokowane z przyczyn politycznych.
Mocna deklaracja, mocna krytyka.
- Tak powiedział pan Tusk.
Mamy jednak tu też tylko słowa. Nie ma decyzji Brukseli i nie mamy jasnych wypowiedzi, na jakich zasadach pieniądze mają być wypłacone. Jest niepokój. Co się ostatnio wydarzyło, żeby zmienić to twarde stanowisko? Mówiono, że kamienie milowe muszą być wykonane. Nie są wykonane. Nie jest nawet sformułowana kolejność. Jak to odczytywać?
- To pokazuje, że stoczyliśmy nierówną walkę, Unia się wtrącała w nasze wybory. Oni dali argumenty partiom opozycyjnym. Pierwsze kamienie milowe, choć wiele niesłusznych... Skłoniliśmy głowę dla dobra Polaków. Inwestycje były realizowane. Wielu kolegów mówi nieprawdę w wywiadach. KPO to w wielu przypadkach refinansowanie wykonanych zadań. My te zadania realizujemy. Oni mówią, że nie zdążymy wydać, bo jest za późno. To nie jest prawda. Wiele zadań jest w realizacji. Czekamy na refinansowanie. To gra Unii. Założę się dziś o dobrą kolację, że zobaczymy przewodniczącego Tuska w strukturach władzy UE do dwóch lat.
Myśli pan o jakimś stanowisku?
- Tak. Historia lubi się powtarzać. To nie jest koniec.
Skrajnie różne komentarze wywołuje forsowany plan reformy Unii. Reforma ma sięgać do zmiany traktatów. Jedni widzą w tym dyktat najsilniejszych, inni słuszną drogę do federalizacji Europy, bo tylko Europa zjednoczona może wziąć udział w światowej rywalizacji. Po której stornie pan się opowiada?
- Jestem za Unią ojców założycieli. Unią, która jest konglomeratem niepodległych państw, które w partnerstwie i przyjaźni decydują, a nie poprzez narzucanie swojej woli. UE przetrwała tyle lat, bo był szacunek. Jak zaczęła dominować pewna frakcja, zaczęły się problemy.
Unia nie chce słuchać tego głosu. Jest parcie na tę reformę.
- Unia opiera się o traktaty. Próbowali je inaczej interpretować, na przykład przy kwestii wymiaru sprawiedliwości. Tego nie ma w traktatach. Tu przynajmniej nie udają, od razu próbują zmienić traktaty. Dopóki my rządzimy, nie ma zgody na federację.
Jeszcze nie rządzicie w Unii, wiele na to wskazuje, że kończycie też rządy w Polsce.
- Dopóki jesteśmy przy sterach władzy, będzie twarde weto co do federalizacji Unii.
Na czym opiera pan nadzieję, że ten głos może na cokolwiek wpłynąć w Brukseli?
- Idą wybory europejskie w czerwcu. Liczę na racjonalność wyborców. Pracujemy dla Polski. Zobaczycie państwo, jak opadną maski. Wtedy wyciągniecie wnioski. Unia istnieje tyle lat, bo była wierna podstawowym zasadom. Ojcowie założyciele Unii wiedzieli co robili.
Referendum byłoby dobrym narzędziem, żeby zapytać Polaków o opinię w tej sprawie? Nie było błędem to w jaki sposób zostało zorganizowane referendum przy wyborach? Wiele jest głosów, że sposób sformułowania pytań zostawia wiele do życzenia, że sama idea referendum została skompromitowana.
- Byłem na wywiadach z kolegami z opozycji. Oni się zgadzali z tymi tezami. Mówili, że po co robić referendum, jak wszyscy się zgadzamy. Skoro tak, zróbmy z tego prawo. Referendum wiążące by dało klauzulę wykonalności. My baliśmy się, że koledzy z opozycji zrobią jak z wiekiem emerytalnym. Chodzi o brak wiarygodności. Chcieliśmy zabezpieczyć to w referendum. Ponad 40% Polaków jednak odpowiedziało definitywne „nie” na te pytania.
Spora część zostaje z przekonaniem, że referendum to narzędzie polityczne, nie demokratyczne.
- Gdzie mieliśmy narzędzie polityczne, wykorzystywanie tego? Nie było rozgrywania referendum, wielkich akcji. Zachęcaliśmy dla dobra Polski i Polaków. Chcieliśmy zabezpieczyć podstawowe elementy bezpieczeństwa państwa.
Ministerstwo infrastruktury opublikowało harmonogram realizacji inwestycji, myślę o projekcie budowy kolei Kraków-Podłęże-Piekiełko. Daty zakończenia to rok 2030. Pan mówił o roku 2028.
- Prosta sytuacja. W tamten piątek przedwyborczy podpisano umowę wykonawcą na odcinek Rabka-Zaryte – Mszana. Teraz jest rozpisany odcinek Klęczany-Limanowa. Mam nadzieję, że uda się do połowy listopada to rozstrzygnąć, żeby wykonawca mógł wejść z pracami. Pytanie, jak zachowają się koledzy z opozycji? Rozmawiałem z ministrem wczoraj. Jakby to szło jak teraz, I połowa 2029 roku jest to bez problemu do przejezdności trasy. Zostanie tylko kwestia rozliczeń.
Chodzi o fizyczną możliwość przejazdu. Może środki z KPO roziwązałyby problem? Brakuje finansowania na ostatni etap, czyli budowę nowej linii z Krakowa do Mszany.
- Chodzi o nową część. My budujemy ją ze środków krajowych. Zostanie to zrefinansowanie przez KPO. Oni wiedzą, że środki będą. Nie ma problemu. Podłęże-Piekiełko zatem alleluja i do przodu.