Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Osobista sekretarka Noblisty: "Miłosz, podobnie jak ja, rósł dziczką"

Kiedy Miłosz postanowił pożegnać się z tym światem, miewaliśmy takie rozmowy, kilka zdań, słów wypowiadanych raz na parę godzin. Rzucał w powietrze, leżąc na przykład w szpitalu: „Tak bym sobie spuścił nogi na trawę”. I tylko to dziecko, które chodziło boso po trawie, raniło się o kamyk, bawiło się w piasku, dotykało tej przyrody, tylko takie dziecko może zrozumieć to marzenie. To ludzkie marzenie, żeby stopy dotknęły trawy - opowiada Agnieszka Kosińska, osobista sekretarka i współpracowniczka Czesława Miłosza, dziś szefowa Muzeum Czapskich w Krakowie.

Józef Chełmoński, Jutrzenka, 1891, Muzeum Narodowe w Krakowie

Posłuchaj podcastu

Na studia do Krakowa wyjechałam z… pierzyną

Kiedy poczułaś, że jesteś częścią Krakowa, albo że Kraków jest częścią Ciebie? Urodziłaś się w Dębicy, do Krakowa przyjechałaś na studia, na polonistykę na UJ.

- Urodziłam się w Dębicy, ale do 18. roku życia mieszkałam z rodzicami w Zawadzie. To taka wieś, całkiem zresztą słynna i wspaniała. Na studia do Krakowa wyjechałam z … pierzyną. Rodzice bardzo się bali, że mnie, zmarzluchowi, będzie w Krakowie zimno. I mieli rację. Kraków w końcu lat 80. był, teraz to tak widzę i pamiętam, trochę strasznym miastem. Zmarniałym, zszarzałym.

Kiedy Kraków stał się moim miastem? Bardzo późno. Dlatego, że Kraków taki, jaki on jest we wszystkich swoich wymiarach, był przeciwieństwem mojej emocjonalności i mnie samej. I gdyby nie ludzie, którzy tu przyjechali na studia, nasze wspólne kręgi, rozmowy, nasza samotność, to pewnie zmieniłabym miejsce studiowania.

Kiedy poczułam, że to miasto jakoś tak sekretnie mnie ujmuje pod rękę? Jak poszłam na cmentarz Rakowicki i znalazłam Balbinę Molinkiewicz, malutki grobik szlachcianki, herbu Starykoń, która okazała się moim dalekim przodkiem.

Powyżej obraz Józefa Chełmońskiego "Jutrzenka", 1891, Muzeum Narodowe w Krakowie

Pomyślałaś wtedy: wróciłam do siebie.

- Tak. Pomyślałam wtedy: a jednak to nie jest takie proste, a jednak ktoś z naszych był tu wcześniej. Jednak ten Kraków jest miastem również mojej rodziny, o której przecież nic nie wiem.

Twój dom rodzinny i wpływ rodziców. Jakie miały znaczenie?

- Mój tato był zapalonym ogrodnikiem. Spędzał czas w ogrodzie od piątej rano, potem szedł do pracy.  Mieszkałam w zabytkowej gorzelni, bo mój ojciec zarabiał na życie jako kierownik gorzelni, był technikiem fermentacji. Ta zabytkowa gorzelnia miała ponad 100 lat, miała też austriackiego budowniczego i była położona w zabytkowym założeniu dworskim Raczyńskich. Był i pałac, i neogotycki zameczek, czworaki, była stadnina, i był niesamowity park. Dlaczego o tym mówię? Bo najbardziej chyba w Krakowie właśnie brakowało mi tej zieleni. Parków, ogrodów, swobody, kontaktu z tą przestrzenią.

Tato był artystą, czyli pracował z każdym możliwym tworzywem. Akwarela, bardzo wymagająca sztuka. Olej, i kredka, i pastel, i węgiel, i wycinanka. Tato rzeźbił, zbierał otoczaki, żeby robić donice. Zbierał specjalne gałęzie, które potem moczył, robił z nich ramy do swoich obrazów, do luster. Przez cały dzień był zajęty i pracował, można rzec, z całym światem przyrody. Więc mnie chyba brakowało właśnie takiej energii. Energii procesu, energii pracy ze światem, z tworzywem, jakiejś pogody ducha.

Oczywiście dzięki tacie miłość do literatury.

Agnieszka Kosińska z mamą w Zawadzie

Agnieszka Kosińska z mamą w Zawadzie

Tak bym sobie nogi spuścił na trawę

Przychodzi rok 1996. Świeżo upieczona absolwentka polonistyki zostaje sekretarką Czesława Miłosza, który wraca do Krakowa. Jaka to jest przygoda życiowa? Jaki to jest fart życiowy?

- To był naprawdę przypadek. Wielokrotnie myślałam, że gdybym miała inne dzieciństwo, gdybym wychowała się w innym otoczeniu, gdyby moi rodzice tak pięknie nie rozumieli właśnie tej lokalności, nie jeździli z nami na wycieczki, nie pokazywali nam przyrody, nie byli zajęci wartościowymi rzeczami, to wydaje mi się, że ja bym...

Nie rozumiała Miłosza?

- Od razu zobaczyłam w tym człowieku chłopca urodzonego w Szetejniach. To znaczy chłopca, który wychowywał się dokładnie w takim samym otoczeniu. Który wolał przygodę w lesie, niż naukę. W swoim czasie oczywiście, bo potem bardzo się uczył. Był szalenie pracowitym człowiekiem, bardzo ciekawym świata. Ale te pierwsze momenty: sad, rzeka, wyprawy do lasu. Długo Miłosz nie mógł zrozumieć sztuki stawiania liter i czytania.

Bardzo podobnie było ze mną. Zresztą jest takie piękne określenie - „rósł dziczką”, jakby samopas. I wydaje mi się, że to jest tajemnica świetnego dzieciństwa. Ale też pamięć detali. Ja na przykład pamiętam huśtawkę w ogrodzie, którą zrobił tato i zawiesił na jabłoni. I właśnie tę jabłoń, która kwitła. Pamiętam zmieniające się kolory. Pamiętam smak jabłek z tego drzewa. Takiego smaku właśnie szuka się teraz.

Tato zbudował nam domek z drewna, gdzie mogliśmy się bawić. Wszelkimi sposobami przyciągał mnie i brata do tej rzeczywistości. Jakby wiedząc, że to może ostatnie jakieś chwile.

Miłosz też miał taką pamięć detali, pamięć przedmiotów?

- Pamięć detali. I zresztą to stanowi o jego poezji. O jakości jego poezji. On ten detal po prostu czuje. I dlatego może transponować na wszelkie inne detale. Jeśli chce się opisać istotę jabłka, to trzeba to jabłko naprawdę poznać właśnie wcześniej.

Mieliście takie rozmowy codzienne? O tym jak smakuje jabłko? Jak zimna woda w strumyku dotyka stóp? Jak pachnie las?

- Za dużo powiedzieć - mieliśmy. Będąc tak długo z tym człowiekiem, osiem lat w różnych czasach i dobrych i złych, te wszystkie rzeczy, po prostu widziałam, czułam. Taka scena: siedzimy przy stole i Miłosz mlaska, autentycznie mlaska. I ja czuję, że on obraca na języku jakieś słowo i faktycznie mówi tak: „śliżyki, śliżyki, śliżyki”. I ja pytam, ale co to? Co to te śliżyki? On mówi: Takie słodkie, wie pani, śliżyki. Eee, zawraca pani głowę. Nie mógł mi tego wyjaśnić. Jak można ten smak przekazać komuś, kto nie spróbował śliżyków? Ale ja to czułam w tym, jak on to wymawia. Samo to słowo jest szalenie onomatopeiczne.

Kiedy Miłosz postanowił pożegnać się z tym światem, miewaliśmy takie rozmowy, kilka zdań. Kilka słów na kilka godzin. Miłosz rzucał w powietrze, leżąc na przykład w szpitalu: „Tak bym sobie spuścił nogi na trawę”. I tylko to dziecko, które chodziło boso po trawie, raniło się o kamyk, bawiło się w piasku, dotykało tej przyrody, tylko takie dziecko może zrozumieć to marzenie. To ludzkie marzenie, żeby stopy dotknęły trawy.

Niesamowite, że takie doświadczenia z dzieciństwa mogą przygotować do takiego spotkania w życiu.

- I właśnie należy żyć, należy się tego życia nie bać. Te wszystkie składowe życia... W ogóle nie wiemy, na co się złożą, więc należy po prostu je zauważać. Nie obrażamy się na życie. Nie myślimy o tym, że ten kamień nas zrani, tylko ten kamień ma taką po prostu rolę, żeby nam stopy ranić. To jest akurat z fantastycznego cyklu Miłosza Świat „Poema naiwne”.

Agnieszka Kosińska. Fot. Marzena Florkowska

Agnieszka Kosińska. Fot. Marzena Florkowska

Unikajcie ludzi zwietrzałych

Teraz kierujesz Muzeum Czapskich w Krakowie. Następna przygoda związana poniekąd z Miłoszem  - Miłosz i Czapski znali się.

- Rozmawiamy o ludziach, którzy zaważyli na historii tego miasta. Którzy tutaj mieszkali, a nie byli stąd. Najpierw był tutaj dziadek Józefa Czapskiego, czyli prześwietny kolekcjoner, Emeryk Hutten-Czapski, wraz ze swoją również prześwietną małżonką Elżbietą. Wybrali to miasto dlatego, że miało największą autonomię, w 1896 roku sprowadzili do Krakowa najcenniejszą część swojej kolekcji - numizmatykę polską. Otworzyli muzeum prywatne, a potem przekazali całe te dobra narodowi polskiemu - władzom Krakowa, a one przekazały Muzeum Narodowemu w Krakowie, które właśnie powstało.

Czapscy i ty to pokrewne dusze?

- Oczywiście, że tak. Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy entuzjastami. Znany w rodzinie dystrakt, czyli człowiek roztrzepany, jak pisała Maria Czapska o swoim dziadku Emeryk, również musiał być człowiekiem i pasji, i entuzjastą, i popularyzatorem. Bez tych cech nie da się robić tego wszystkiego, co oni robili. Józef Czapski również taki był. Zajmował się tak wieloma sprawami całe swoje życie i pozostał entuzjastą.

To pozwoliło mu tworzyć świeże rzeczy, malować coraz lepiej, syntetyzować, upraszczać, co zresztą z kolei łączy go z Miłoszem. W książeczce, którą niedawno wydałam - „Bywajcie zdrowi i naelektryzowani” - jest duży rozdział właśnie o przyjaźni Miłosza i Czapskiego.

Do czego wzywa ten tytuł „Bywajcie zdrowi i naelektryzowani”?

- Skłania do tego, żeby człowiek dbał o swoją motywację, o pasję; żeby dbał o to, czym napełnia duszę, głowę. Czapski miał takie zdanie: „Unikajcie ludzi zwietrzałych”. Jemu chodziło głównie o to, żeby człowiek żył twórczo, żeby nie obawiał się życia, nie obawiał się pomagać innym, tego, że stanie na jego drodze ktoś potrzebujący. Żeby człowiek wyszedł ze swojej strefy komfortu i zrozumiał, na czym to życie polega. Wena nie przychodzi wtedy, kiedy siedzimy w wieży z kości słoniowej. Wena przychodzi wtedy, gdy żyjemy pełną piersią i nie boimy się żyć tu i teraz. Czyli brać na siebie obowiązki, odpowiedzialność. Wtedy mamy, jak to Czapscy mówili, „życie luksusowne” - bardzo skromne, owszem, bardzo skromne, ale w kręgu ludzi bliskich, przyjaciół. Całe życie robiąc to, na co mamy ochotę.

Ty masz życie luksusowne i nie otaczałaś się nigdy ludźmi zwietrzałymi i miałaś odwagę z tej Zawady przywędrować do Krakowa, towarzyszyć Miłoszowi i zajmować się Czapskimi.

- Konstanty Jeleński powiedziałby: zbiegi okoliczności.

POSŁUCHAJ  CAŁEJ  ROZMOWY

Agnieszka Kosińska - przez osiem lat osobista sekretarka i współpracowniczka Czesława Miłosza, po śmierci noblisty, do 2016 roku kustosz mieszkania i archiwum poety w Krakowie. Autorka wielu książek związanych z Czesławem Miłoszem, m.in. „Miłosz w Krakowie”. Obecnie kierownik Muzeum Czapskich w Krakowie.

Autor:
Marzena Florkowska

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię