Trudno nawet powiedzieć od czego by zacząć, bo klasa monitorów, a już na pewno monitorów rzecznych - to rodzaj okrętów dziś już prawie całkowicie zapomnianych, natomiast los flotylli Pińskiej, to jeden z najrzadziej wspominanych epizodów kampanii wrześniowej. Ale to właśnie tam i w tej klasie działał jedyny Okręt Rzeczypospolitej Polskiej, z Krakowem w nazwie. Na drugi musieliśmy czekać do 1990 roku. Monitor, jako taki, jest okrętem artyleryjskim, niezbyt szybkim i przeznaczonym do działań przybrzeżnych - lub jak w tym przypadku - rzecznych. Zwykle jest uzbrojony w niewielka liczbę, za to dużych - jak na swój rozmiar - dział. Kaliber artylerii monitorów morskich często równał się kalibrowi artylerii pancerników.
Spośród sześciu monitorów przeznaczonych do działań na rzece Pinie, cztery zbudowano w 1920 roku w Gdańsku - były to: "Warszawa", "Toruń", "Pińsk"i "Horodyszcze", a dwa kolejne w Krakowie, w roku 1926. Te nosiły nazwę "Kraków" i "Wilno" - i były to pierwsze okręty zbudowane w polskiej stoczni. Mierzyły 35 metrów i miały wyporność 70 ton. Rozwijały prędkość 7 węzłów, ale nie ona na rzece była najważniejsza. Najważniejsze było zanurzenie, a to wynosiło zaledwie 50 centymetrów - mimo posiadania na pokładzie 3 dział kalibru 100 milimetrów i 4 cekaemów.
Flotylla Pińska - czy właściwie Flotylla Rzeczna Polskiej Marynarki Wojennej, posiadając przynajmniej 40 bojowych okrętów i kutrów, drugie tyle jednostek pomocniczych, posiadająca nawet swoje lotnictwo rozpoznawcze, była istotną siłą militarną - niestety tylko na papierze. Położenie jednostek działających na Pinie, Prypeci i Wiśle, sprawiło, że w pierwszych dniach września były one poza zasięgiem działań wojennych, a kiedy wojna się do nich zbliżyła, przewaga nieprzyjaciela była już tak wyraźna, że niewiele można było zrobić. Do tego doszedł wyjątkowo niski stan rzek i zbombardowane mosty przegradzające ich koryta, no i atak sowiecki z 17 września oraz niesławny rozkaz Rydza-Śmigłego: "Z Sowietami nie walczyć!".