Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

ORP Jaskółka

W tym nowym, wrześniowym, cyklu chciałbym przypomnieć - w czasie kilkunastu najbliższych spotkań - historię legendarnych konstrukcji stanowiących wyposażenie wojska polskiego, we wrześniu 1939. Zdaję sobie sprawę, że słowa "legendarny" w kilku przypadkach użyłem nieco na wyrost, ale mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone ze względu na intencje, jakie mną kierowały... Nasza dzisiejsza opowieść będzie miała bohatera zbiorowego. A dokładnie sześciu - tyle bowiem okrętów, zbudowanych w polskich stoczniach, liczył sobie dywizjon trałowców redowych zwanych "ptaszkami". Nic dziwnego - skoro nazywały się: „Rybitwa”, „Czajka”, „Mewa”, „Jaskółka”, „Czapla” i „Żuraw”. Te dość nowoczesne okręty mogły pełnić kilka funkcji - przede wszystkim usuwać miny, ale także je stawiać, ścigać okręty podwodne i - w niewielkim stopniu służyć - jako patrolowce czy kanonierki.

Fot. NAC

Budowa całej serii (nawet jeśli niedużych) okrętów w polskich stoczniach i według polskiego projektu, była najambitniejszym przedsięwzięciem polskiego przemysłu stoczniowego w dwudziestoleciu międzywojennym. Po zakończeniu procedury przetargowej, w 1932 roku zdecydowano o budowie dwóch trałowców w Modlinie, trzeciego w Warsztatach Portowych Marynarki Wojennej w Gdyni, a czwartego w Stoczni Gdyńskiej. Budowa była nękana przez opóźnienia błędy i niedoróbki naszego raczkującego przemysłu, ale ostatecznie jednak, z początkiem 1936, roku wszystkie cztery okręty znalazły się w służbie. 

Były to jednostki o wyporności standardowej 185 ton, długości 45 metrów i szybkości 18 węzłów a załogę stanowiło 30 osób. Uzbrojone były w jedno działo kalibru 75 milimetrów i dwa przeciwlotnicze karabiny maszynowe. Ponadto na pokład zabierały miny i bomby głębinowe. Po przybyciu do Gdyni okręty utworzyły Dywizjon Minowców, w czasie kampanii wrześniowej dowodzony przez kmdr ppor. Zdzisława Boczkowskiego. Zanim jednak wybuchła wojna, cztery "ptaszki" okazały się konstrukcją na tyle udaną, że w 1937 Kierownictwo Marynarki zamówiło jeszcze dwa dalsze (trochę z braku możliwości budowy w karju większych jednostek). Tak powstały ORP „Czapla” i "Żuraw", które wcielono do dywizjonu w trybie alarmowym, 1 września, nawet nie całkiem wykończone.

Fot. NAC

Kampanię wrześniową okręty spędziły tak jak reszta naszej floty - na nieustannym odpieraniu nalotów Luftwaffe i wspieraniu ogniem swoich dział obrońców Helu i Oksywia. "Jaskółka" z "Czajką" wzięły udział w minowaniu wód Zatoki Gdańskiej. Dodatkowo, "Jaskółka", zapisała na swoje konto zestrzelony bombowiec. Kampanię wrześniową przetrwały cztery okręty - w różnym stopniu uszkodzone, zostały wyremontowane przez Niemców i wcielone do Kriegsmarine. Po wojnie, rewindykowane, wróciły do Polskiej Marynarki Wojennej jako dozorowce. Najciekawszy był los "Żurawia", który najpierw pływał pod niemiecką banderą jako nomen omen "Westerplatte", a kiedy wrócił do Polski, był bohaterem brawurowej ucieczki, jakiej na jego pokładzie dokonała grupa marynarzy. Po sterroryzowaniu kolegów 1 sierpnia 1951, skierowali okręt do szwedzkiego Ystad gdzie 12 osób poprosiło o azyl - reszta, z okrętem, w obawie przed represjami w stosunku do rodzin wróciła do Polski. Na niewiele się to zdało. Oskarżeni o „tchórzostwo w obliczu wroga" i „oddanie okrętu bez walki" zostali skazani na kary od pięciu do piętnastu lat więzienia. Okręt "za karę" przemianowano na ORP "Kompas", aby nazwę "Żuraw" wymazać z rejestrów Marynarki. 

Do dziś nie zachował się żaden z przedstawicieli tej serii jednostek. Ostatnie z nich zezłomowano w początku lat 80.

 

 

Andrzej Kukuczka

Tematy:
Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię