Batory na Helu. Fot. z zasobów NAC
ORP "Batory" - którego nie należy mylić z transatlantykiem m/s "Batory" - był kutrem pościgowym Straży Granicznej, zbudowanym przez Stocznię w Modlinie. Wprawdzie stocznie miała w swojej nazwie słowo "rzeczna", to jednak powstała pełnowartościowa jednostka morska, której przyszło udowodnić swoje zalety w najczarniejszym momencie historii polskiego wybrzeża. "Batory", zwodowany w 1932 roku, miał 10-osobową załogę, wyporność 25 ton mierzył 23,5 metra, a trzy silniki spalinowe dawały mu szybkość 24-25 węzłów. Uzbrojenie stanowiły dwa karabiny maszynowe systemu Maxima.
Siedem przedwojennych lat, jako kuter Straży Granicznej "Batory" spędził na patrolowaniu i ściganiu morskich przemytników w rejonie Helu, a po wybuchu wojny został zmobilizowany, wcielony do Marynarki Wojennej i dołączył do obrońców półwyspu. Ogniem karabinów maszynowych wspomagał obronę plot portu, a dopóki się dało, przewoził też ciężko rannych żołnierzy załogi Helu do szpitala w Gdyni. Ale prawdziwy sprawdzian jego wartości miał nastąpić już po kapitulacji, kiedy to szesnastu śmiałków powierzyło swoje życie i swój szalony plan w ręce - a raczej śruby i silniki - tego niewielkiego okrętu.
Batory w Gdyni. Fot. z zasobów NAC
Był 1 października 1939... O godzinie 14.00 polska załoga Helu przerwała ogień, a o 16.00 także Niemcy zakończyli ostrzał półwyspu. Następnego dnia o 11.00, na Hel, miały wkroczyć oddziały Wehrmachtu i Kriegsmarine a ponad 3500 obrońców miało udać się do obozów jenieckich - kapitulacja wchodziła w życie. Jeśli można było coś zrobić, aby uniknąć niewoli - to jeszcze tylko tej nocy. Choć ucieczka z otoczonego półwyspu wydawała się niepodobieństwem, 14 marynarzy i dwóch cywilnych pracowników wojska postanowiło zaryzykować. Za zgodą i wiedzą kontradmirała Józefa Unruga przygotowano "Batorego" i o 19.40 kuter wyszedł w morze. Uciekinierzy nie od razu skierowali się na północ, słusznie uważając, że najkrótszy szlak do Szwecji będzie mocno pilnowany przez Niemców. Popłynęłi w kierunku Mierzei Wiślanej by, dopiero po dwóch godzinach, skierować się na północny zachód, w stronę Gotlandii. Dwukrotnie wymijali niemieckie patrolowce, przetrwali sztorm, a kiedy na resztkach paliwa podeszli pod szwedzkie wody terytorialne - wpadli na kolejny niemiecki okręt. Na szczęście, naprzeciwko wyszedł im już szwedzki niszczyciel. Niemcy nie chcąc ryzykować starcia z neutralną jednostką - odpłynęli. O 15.30, 2 października 1939, „Batory” zacumował w porcie Klintehamn na Gotlandii. Miesiąc później kuter został przeholowany do portu Vaxholm, gdzie przebywał internowany do zakończenia wojny stojąc przy burcie innej polskiej jednostki - „Daru Pomorza”.
Po powrocie do Polski, po wojnie, nadal pełnił służbę w Wojskach Ochrony Pogranicza, potem jako jednostka Ligi Obrony Kraju. Często pod tak egzotycznymi nazwami jak "Dzierżyński", czy "7 listopada". W końcu, porzucony w porcie rzecznym na Żeraniu, po czterech latach rdzewienia i na wpół zatopiony, czekał już tylko na kasację, kiedy w 1974 roku znaleźli się ludzie chcący go uratować. Po remoncie i z nazwą "Batory" na burcie wrócił na Hel gdzie stanął jako pomnik. Od 2009 roku, po kolejnym remoncie, jest eksponatem Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Jeśli Państwo tam będą - proszę go odwiedzić. To nie tylko okręcik o dramatycznej historii, to także najstarsza istniejąca jednostka zbudowana w polskich stoczniach i jedyny zachowany okręt, który brał udział w kampanii wrześniowej.
Andrzej Kukuczka