Monika Bachowska, dyrygent, chórmistrz, pedagog, profesor sztuk muzycznych, nauczyciel w Uniwersytecie Frycza-Modrzewskiego w Krakowie, kobieta, mama jest gościem Marzeny Florkowskiej.
- A
- A
- A
Ona jest we mnie wszędzie, ale najbardziej w okolicy serca, brzucha, trzewi. Dyrygent i chórmistrz Monika Bachowska
Waltornie u mnie zawsze są na czerwono. Brzmią jak głos ludzki.Jak to jest stanąć przy pulpicie? Mieć te kilkanaście albo kilkadziesiąt osób przed sobą, za sobą publiczność. I być pomiędzy. I wiedzieć, że wszystko jest w Twoich rękach.
Cudownie. Ja to uwielbiam. Bardzo dobrze czuję się na scenie, ale jeszcze piękniejsze i wspanialsze dla mnie są momenty prób. Ten czas, podczas którego przygotowuje się ludzi do ostatecznego momentu, którym jest koncert.
Im młodsze jest tworzywo, z którego formujemy, tym więcej czasu potrzeba. Ale tym piękniejsze to jest. Uwielbiam pracę z dziećmi i z młodzieżą.
Coś masz wspólnego z tymi najmłodszymi. Kiedy masz partyturę przed sobą, to bierzesz kolorowe kredki i kolorujesz.
To jest bardzo praktyczne rozwiązanie, ponieważ bardzo dobrze widać, co jest w partyturze, a ja jestem wzrokowcem. Symfoniczne partytury są bardzo duże. Czasami kilkunastolinijkowe, które jednocześnie trzeba ogarniać w pionie. I mam kolory, które są przyporządkowane niektórym głosom w orkiestrze. Waltornie u mnie zawsze są na czerwono. Uwielbiam głos waltorni. Brzmią jak głos ludzki.
Klarnet jest zawsze pomarańczowy, obój niebieski. Puzony są zawsze fioletowe, trąbki jasnozielone, a fagot jest ciemnozielony.
Harfę dodaję na niebiesko.
Jaką częścią ciała najbardziej czuje się muzykę? Da się to w ogóle powiedzieć, że czujesz ją w głowie, w palcach, w trzewiach, całą sobą?
Ona jest we mnie wszędzie, ale chyba najbardziej właśnie w jakimś głównym punkcie energetycznym. Gdzieś w okolicy serca, brzucha, trzewi, głowy.
I ta energia tak mocno pobudzona i wychodząca z nas, jak ona trafia do tych ludzi, z którymi się jest, to od razu, jeśli jest chęć zwrotna, to wtedy występuje coś takiego jak relacja. A relacja jest czymś niesamowicie ważnym podczas tworzenia muzyki.
Ale to jest relacja z całym zespołem, czy to jest taka relacja, która jest zbudowana z mini relacji z poszczególnymi osobami?
Tak, to jest jedno i drugie, bo jeśli mamy relację z poszczególnymi osobami, to można to połączyć w jedną wielką relację.
Ta relacja jest nadrzędna, bo ona wyzwala w ludziach poczucie bezpieczeństwa i poczucie chęci sprawdzenia, czy to się da. Jeśli my ludzi potrafimy otworzyć, to nawet ci mali ludzie próbują i mówią, och, to jest możliwe, to się da, spróbujmy jeszcze raz. I to jest fascynujące dla mnie, jak widzę, jak ludzie się otwierają i pozbywają się jakichś zahamowań i strachu, kiedy właśnie wchodzi ten moment zaufania.
Chcesz powiedzieć, że jeśli nie ma tego zaufania i tej relacji między orkiestrą, między chórem a dyrygentem, to może nie wyjść, albo nie wyjść aż tak?
Pewnie znacie państwo, pewnie też nieraz byłaś w takiej sytuacji, że wychodzisz z koncertu, który pamiętasz potem bardzo długo. Zostaje w jakimś drżeniu, w pamięci, coś jest takiego nieuchwytnego, co wynosisz stamtąd i on pozostaje na długo. A czasami są imprezy, z których wychodzisz i w zasadzie wychodzisz i już zapomniałaś. Było fajnie, super, ale chodźmy dalej. I to właśnie chyba wynika ze stworzenia jakiejś atmosfery.
Bardzo często myślę, że nie tylko ludzie doświadczeni potrafią to zobaczyć, ale też zwykły widz, słuchacz, bo część ludzi przychodzi słuchać, ale wielu ludzi przychodzi też patrzeć. Oni widzą zachowania na scenie, zachowania muzyków. To naprawdę niezwykle pomnaża efekt.
Jeśli o patrzeniu mówimy, no to lubimy patrzeć na dyrygenta. Lubimy patrzeć na to, jak on się wije, jak tańczy właściwie za tym pulpitem. Ale można by powiedzieć, że przecież ta orkiestra i tak by zagrała, gdyby tego dyrygenta nie było.
Tak, dobra orkiestra sobie zawsze poradzi. Im bardziej profesjonalna, tym lepiej, ale dyrygent wnosi coś szczególnego. Wydaje mi się, że właśnie to coś, czego widzowie nie widzą, co tworzy się wcześniej. To ma ogromny wpływ na to, jak potem ma się ta prezentacja w ostatecznym momencie.
W tej chwili, kiedy dyrygent staje tyłem do publiczności i ma ze sobą ludzi, z którymi ten specjalny kontakt już nawiązał. Byłam w takiej sytuacji, kiedy stanęłam przed orkiestrą i nie miałam z orkiestrą kontaktu. I to było bardzo trudne, ale powoli widziałam, że sposób, w jaki próbowałam podejść do dorosłych ludzi, czasami nawet starszych ode mnie, powodował to, że oni powoli podnosili głowy i w trzecim dniu już na mnie patrzyli.
Ale są czasami znakomici dyrygenci, wspaniali, którzy są jak komputery, ale na przykład niespecjalnie przyciągają ludzi do siebie. Albo są tak dziwaczni, że ciężko się z nimi pracuje. To jest różnie.
Czy dyrygowanie to jest ogromny wysiłek fizyczny? Nie myślę o tym, że batuta jest ciężka, tylko o tym, że ten ruch i te emocje, które wkładasz w ciało są odsączające.
Na pewno trzeba się nauczyć tak dyrygować, żeby się nie zmęczyć potwornie fizycznie. Bo to jest też kwestia techniki. Żeby nie czuć, że nas robią ramiona i ręce, jak prowadzimy dwugodzinną próbę. Bo się nagle okazuje, że prowadzimy sześciogodzinną przez siedem dni i cały czas nic się nie dzieje.
Ale to nie jest to. Ja na przykład bardzo się emocjonalnie angażuję. Bo są ludzie, bo są ich charaktery, bo jest trema, bo jest strach przed ocenianiem, bo jest kwestia wygrzebania z umysłu wszystkich uwag, które chcemy dać. Jest kwestia wiedzy, która dotyczy utworu w danym momencie i szczegółów, które wiążą się z partyturą, czy z estetyką, czy z czasami powstania danego utworu. Jest mnóstwo rzeczy, które są w partyturze do zrealizowania.
Jest jeszcze inwencja własna i są różne rzeczy, które po drodze się wydarzają, na które trzeba natychmiast reagować.
Uwielbiam chórmistrzostwo i w ogóle prowadzenie chórów, ponieważ tutaj absolutnie wiele rzeczy zależy ode mnie. Przemawianie dźwięku właśnie z takim chórem i przemawianie do wyobraźni, do samej materii dźwięku, do poszukiwania w wyobraźni, w różnych porównaniach, co jest niesamowite. I tworzenia energii i jakiejś mistyki tego dźwięku, który wychodzi z każdego człowieka.
Czułość jest takim słowem, które jakoś ciebie oddaje i tę czułość czujesz. Jesteś czułą przewodniczką.
Kiedyś u nas na uczelni była konferencja o czułości, właśnie pod wpływem wystąpienia Olgi Tokarczuk, bo ona dość mocno właśnie mówi o czułości. I to jest mi rzecz, rzecz, trudno to nazwać rzeczą, ale sprawa niezwykle bliska i istotna. Pisałam nawet artykuł właśnie o czułości w muzyce.

Komentarze (0)
Najnowsze
-
22:30
Ona jest we mnie wszędzie, ale najbardziej w okolicy serca, brzucha, trzewi. Dyrygent i chórmistrz Monika Bachowska
-
21:37
Jak wójt z nieobecnością radnych na sesjach walczył
-
20:23
Kto teraz rządzi w Watykanie?
-
17:26
Policjanci zatrzymali mężczyznę, który śmiertelnie potrącił 61-latka w Kadczy
-
16:48
Żaden papież nie usłyszał, że jest oszustem. Franciszek znosił to ze spokojem
-
16:37
Kiedy poznamy nowego metropolitę krakowskiego? Śmierć papieża opóźni nominację
-
16:16
Tarnów żegna papieża Franciszka – księga kondolencyjna i nabożeństwa
-
15:53
Radio Kraków budzi...dobrą książką
-
15:50
Co ze wschodnią obwodnicą Tarnowa? "Czekamy na sygnał z GDDKiA"
-
15:21
Rękawka, czyli jak to drzewiej bywało
-
14:55
Będzie remont kolejnego odcinka DK28. Podpisano umowę z wykonawcą
-
14:52
W Proszowicach smród nie do wytrzymania. Winna oczyszczalnia?
-
22:30
„Dlaczego. Biblijne podstawy katolicyzmu” – wokół książki ks. Mariusza Rosika