Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Ojciec Jan Kłoczowski: Miłość musi dotknąć

Oprócz wymiaru religijnego Święta Wielkanocne mają także wymiar czysto ludzki – bo w te zaledwie trzy dni dotykamy najważniejszych spraw – niesprawiedliwego sądu, przyjaźni, zdrady, przekupstwa, męczeństwa, śmierci, samotności, utraty dziecka, ale i nadziei. I okazuje się, że z biegiem naszego życia coraz więcej takich doświadczeń mamy już za sobą.

O. Jan Andrzej Kłoczowski

O ludzkim wymiarze Wielkanocy z dominikaninem, ojcem Janem Andrzejem Kłoczowskim w programie Przed hejnałem rozmawiała Sylwia Paszkowska.

 

Prawdy nieoczywiste - od 25 lat na antenie Radia Kraków

Czy Ojciec patrzy na Święta Wielkanocne wyłącznie jak na najważniejsze święta chrześcijańskie, czy także w wymiarze czysto ludzkim, jak na pewną historię, którą człowiek przeżywa w trakcie swojego życia?

Ja nie widzę tutaj sprzeczności. Oczywiście Wielkanoc i ta tajemnica śmierci, i Zmartwychwstania Chrystusa to jest centrum chrześcijaństwa, wszystkich Kościołów, które wierzą w to, że Chrystus jest naszym Zbawicielem. Pytanie, czy to jest święto. Święto oznacza, że zostawiamy za sobą, to, co jest codziennością. Umyliśmy okna, wypastowali podłogę i jesteśmy zmęczeni robieniem tych porządków, a to miało być tylko przygotowanie do spotkanie z tym, co najważniejsze nie tylko w kalendarzu kościelnym, ale co najważniejsze w życiu. Otwiera się przed nami propozycja spojrzenia na życie tak, żeby znaleźć odwagę do życia. A odwaga dla człowieka polega na tym, że uwierzy w życie, że ono ma sens.

 

Triduum Paschalne to taka koncentracja najtrudniejszych ludzkich doświadczeń: mamy i przyjaźń i zdradę, niesprawiedliwy osąd, męczeństwo i śmierć. Samotność, strach, zwątpienie, utratę dziecka, ale na koniec mamy także nadzieję. To może być ważne także w wymiarze świeckim.

Jest jedna nić, która łączy wszystkie te doświadczenia i nadaje im sens. Prowadzi nas do krzyża. Poprosiłem kiedyś nieżyjącego już mojego przyjaciela, który był niewierzący, żeby przyszedł popatrzeć, jak chrześcijanie się modlą, bo więcej dowiesz się na temat tego, w co ludzie wierzą, gdy patrzysz, jak się modlą niż wtedy, gdy czytasz grubą książkę. On rzeczywiście przyszedł, ale miał jedno zastrzeżenie, że chrześcijanie klękają przed krzyżem, oddają cześć umarłemu. Tu przypomniałem sobie uwagę mistrza zen, Japończyka, który w latach 20. działał na terenie Kalifornii. I on też powiedział: Wy czcicie trupa. Popatrzcie na naszego Buddę, jaki on jest tłuściutki i uśmiechnięty. Idziemy za nim, bo chcemy być szczęśliwi, a wy uprawiacie kult śmierci. Te dwa argumenty bardzo mnie poruszyły i podejmując rozmowę z moim niewierzącym przyjacielem, powiedziałem mu, że nie można zatrzymać się na tym martwym człowieku rozpiętym na krzyżu. On jest pewnym znakiem, symbolem miłości. Jak to miłości? - zapytał. To miłość jest czymś okrutnym, krwawym? Kryterium miłości nie jest to, co ja biorę, ale to, co ja daję. Na ile jestem gotowy coś komuś ofiarować. Na ogół traktujemy miłość jako branie, a tymczasem jej istotą jest dawanie.

 

Zdarzało mi się czytać  takie opinie, że krzyż i Chrystus rozpięty na krzyżu, cierpiący to przypominanie człowiekowi jego grzeszności: patrz człowieku, do czego prowadzi twoja grzeszność. To uświadamianie człowiekowi jego niedoskonałości.
.

Każdy przeciętnie inteligentny człowiek zdaje sobie z tego sprawę, ze jest niedoskonały To nie jest jeszcze sprawa wiary.

 

A nie piękniej byłoby pokazać, do czego dobrego jest zdolny człowiek?

Każdy człowiek zdając sobie sprawę ze swojej niegodziwości, zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że powinien być inny, tylko nie wie, jak to zrobić i nie ma na to siły. Tajemnica chrześcijaństwa polega na tym, że Bóg, który stał się człowiekiem, podał mi rękę. I podał mi rękę nie z litości, ale z miłości. Ta miłość wyraziła się w tym, że On siebie mi dał, żebym ja się poniósł i w pełni odzyskał godność człowieka.

 

Te Święta to z  jednej strony ciemność, ból, śmierć, a z drugiej jasność i nadzieja. Po każdej nocy przychodzi dzień...

Gdy przyglądamy się wydarzeniom tych dni i patrzymy na Jezusa, np. podczas modlitwy w Ogrójcu, to widzimy, że cierpi, boi się, wie, co Go czeka. To nie jest heros jakiś niezwyciężony. Potem jest pohańbiony, ale istotne jest to, jak On w tym pohańbieniu zachowuje godność. To jest ważna sugestia dla nas: jak nie stoczyć się do poziomu tych, którzy hańbią i wyśmiewają. A wzruszający bardzo moment - przed śmiercią umiłowanemu uczniowi swojemu oddaje swoją Matkę. Widać, jak głęboka to była więź - także w  wymiarze czysto ludzkim.

 

Ale jednak Wielki Czwartek spędza z uczniami - nie z Matką.

Ona była trochę z boku, ale cały czas Go wspierała. Jak wierzą katolicy i prawosławni, On Ją potem zabrał ze sobą do nieba. Ewangelia o tym nie wspomina, ale tradycja mówi, że Jej pierwszej po Zmartwychwstaniu się objawił. Wątek ludzki jest tu bardzo obecny, ale cały czas jest otwarcie na tę tajemnicę głębszą - tajemnicę miłości. Człowiek poznaje sens życia nie wtedy, gdy przeczyta grubą książkę, ale kiedy doświadczy, że jest kochany. Że jest ważny, a  waga tego liczy się tym, co ten drugi jest w stanie dla mnie zrobić, co mi ofiarować. Cała tajemnica naszego chrześcijańskiego życia polega na tym, żebyśmy umieli pod tę energię się podłączyć.

 

Czy ta teatralizacja, w którą przez wieli obrosły obchody najważniejszych świąt chrześcijańskich, nie oddala nas trochę od tej prostej prawdy miłości, bo o tę miłość w tych Świętach chodzi najbardziej?

Tak, tylko że pani pojmuje miłość niesłychanie anielsko tzn. bez dotknięcia. Miłość musi dotknąć. To, co jest opowiedziane w księdze, musi być przedstawione jako obraz. Ta teatralizacja przybliża nas do pewnych prawd, wprowadza w  rzeczywistość, o której opowiada, i daje możliwość kontaktu z nią. Tak, jak w każdej mszy św. - nie tylko słyszymy o tym, co się stało w Wieczerniku, ale jesteśmy przy Wieczerniku. Tutaj jest coś podobnego. Proszę zobaczyć, jak mocne są to obrazy. Pomiędzy Wielkim Piątkiem a Wielką Sobotą jest cisza. Bardzo naturalna. Jak tracimy kogoś bliskiego, to zapada cisza, w której pozornie nic się nie dzieje, ale to jest oczekiwanie na coś niezwykłego. Kościół to pokazuje właśnie w taki sposób - świątynie są ciemne, nie ma żadnego światła, ludzie się gromadzą i wnosi się świecę paschalną. To jest bardzo teatralne, ale także bardzo współczesne. Nie ma podziału na scenę i widownię. Wnosi się świecę i wszyscy swoje świece od niej zapalają. Od obrazu do rzeczywistości. Chodzi o to, żeby wnieść w swoje życie coś, co jest świetliste i grzejące - tak jak miłość. To jest symbol Zmartwychwstania.

Święta wielkanocne są dlatego najważniejszymi świętami w roku liturgicznym, bo wnoszą światło w najmroczniejsze momenty naszego życia i tym samym dają nam odwagę życia. Małe, drobne sprawy zaczynają nabierać wielkiego wymiaru. Nie ma zwykłych ludzi - wszyscy są niezwykli - ja bardzo zachęcam wszystkich, by odkryli ten kawałek niezwykłości, który w każdym z nas jest.

 

Co roku przygotowujemy się do świat według pewnego schematu i zatracamy w nich to, co najważniejsze i najpiękniejsze.

Dobrze, że ludzie zadają sobie pytanie, po co to wszystko. Tylko wtedy jest szansa, że mogą otworzyć się na to, że święta to nie jest tylko mycie podłóg i okien, ale przygotowanie na święta to jest ta wewnętrzna praca. Trzeba sięgnąć w głąb siebie. To dotyczy wszystkich.

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię