Fot. ze zbiorów Katarzyny Cichórz. Pogrzeb Jana Toporkiewicza, Wilkowisko, pow. limanowski, 1978 r.
„O śmierci jasna, kwiecista”, czyli łagodne przejście na drugi świat
Określenie z jednej z mów pogrzebowych „O śmierci jasna, kwiecista” jest dziś trudne do pojęcia dla współczesnych. Tymczasem śmierć w dawnej kulturze ludowej była czymś normalnym. Ludzie żyli w zgodzie z naturą. Nikogo nie dziwiły przygotowania do odejścia - ubrania, ostatnie zalecenia, przepraszanie sąsiadów. Płacz był niewskazany, ponieważ utrudniał odejście. Dla dawnych wiejskich społeczności to nie był temat tabu.
Kiedy zmarł gospodarz, to zawiadamiano zwierzęta. Budzono je, żeby nie stało się im nic złego. Gdy umierał ktoś z bliskich, budzono także dzieci, a po wyprowadzeniu ciała, okadzano i myto domy.
Wokół trumny. Rzeczy ulubione, profanacja i chowanie żywcem
Trumny na dawnej wsi nie przygotowywała rodzina. Danuta Cetera prowadziła badania w regionie tarnowskim. Jak wspomina - do środka często wkładano rzeczy ulubione przez zmarłego:
Znam historię, gdzie zmarłemu na ostatnią drogę włożono słoik z rosołem. Tak bardzo go uwielbiał! Wkładano też drobiazgi: fajkę, tytoń, okulary, laskę.
Prócz rzeczy związanych ze zmarłym, wkładano także coś, co miało go ochronić przed demonami. Chodziło o coś, co miało zapewnić, że jego dusza nie zostanie na ziemi i jednocześnie da bezpieczeństwo żyjącym.
Mam w swoich zbiorach sporo fotografii pokazujących, że wokół głowy zmarłego układano święcone zioła. Był i zwyczaj kładzenia monet na oczy, ponieważ wierzono, że zmarły otwartymi oczyma może wywołać następną osobę - dodaje etnografka
Wsypywano też zmarłemu między stopy mak. Wierzono, że jeśli się obudzi, to zanim wyjdzie - przeliczy ziarenka. Nie wkładano butów albo jeśli wkładano, to ze związanymi sznurowadłami. Wyjątek stanowiły młode matki, które zmarły przy porodzie. Im zakładano buty, żeby przychodziły i zajmowały się niemowlętami.
Zdarzały się przypadki profanowania zwłok. Po pierwsze: kiedy ciało wyglądało podejrzanie ładnie. Po drugie: obawiano się tych, którzy zmarli nagłą śmiercią oraz samobójców. Chowano ich poza cmentarzem, na rozstajnych drogach czy w polach. Nie robiono znaków krzyża. Zwykle zasypywano gałęziami, kamieniami. Danuta Cetera wspomina przykład z lat 60. XX wieku z Lubelszczyzny:
Została odkopana trumna. Leżał w niej człowiek z głową odciętą łopatą i włożoną między stopy. Widocznie obawiano się, że ten zmarły mógł być po śmierci strzygą.
Zmarłych dawniej chowano w krótkim czasie od zgonu, często żywcem. Świadczą o tym stare, zdrapane wieka trumien.
Fot. dzięki uprzejmości Muzeum Ziemi Tarnowskiej. Danuta Cetera z panią Tomaszkową
„Skońcyła mi się droga” z pieśniami pogrzebowymi
Pomysł na projekt „Skońcyła mi się droga” Daniel Kübler wziął od nagrania magnetofonowego „Lamentacje z Krakowskiego, pożyczonego od Inki Boguckiej. Wspólnie znaleźli je w materiałach po zmarłej Aleksandrze Szurmiak-Boguckiej, wybitnej etnomuzykolog. Inne źródła do jakich sięgnął to nagrania i zapisy z Ogólnopolskiej Akcji Zbierania Folkloru Muzycznego z lat 50. XX wieku, które są dostępne w Instytucie Sztuki w Warszawie.
Wcześniej znałem pieśni pogrzebowe z Kurpiów czy z innych regionów z centralnej Polski. Nie kojarzyłem zbyt wielu wariantów melodii w Małopolsce. Na którymś z przeglądów udało się usłyszeć pieśń „Już idę do grobu”, ale ten temat nie był zbadany.
Śpiewanie pieśni miało uchronić ciało od złych mocy. Zmarły żyje w nich i często żegna ze światem. Żałobnicy proszą ponadto o wsparcie dla zmarłego w dalszej drodze.
O ile muzykę graną na instrumentach można łatwo przedstawić w nutach, to pieśni zwłaszcza z okolicy Krakowa były śpiewane swobodnie. Ciężko oddać poszczególne wartości. W takcie może być dodana ósemka lub odjęta jakaś wartość.
Do wydawnictwa dołączona jest płyta. Pieśni wykonuje Daniel Kübler, a także Kopinioki z Igołomii, Mogilalnki z Mogilan, Pogórzanki z Jastrzębi oraz parafianie z Tymowej oraz Wawrzeńczyc.