Zapis rozmowy Jacka Bańki z posłem Suwerennej Polski, Norbertem Kaczmarczykiem.
Dostrzega pan narzędzia, które by rozwiązały sytuację na granicy polsko-ukraińskiej przed 4 grudnia, kiedy planowane jest spotkanie Rady UE ds. transportu.
- Problem jest olbrzymi. Przewoźnicy ukraińscy działają na preferencyjnych zasadach. Tak działają przewozy towarów. Nie może być tak, że polska gospodarka będzie ciągle na tym cierpiała. Polska chce, żeby zboże ukraińskie nie było do nas przywożone. Jest takie prawo. Domagamy się też tego, żeby ukraińscy przewoźnicy przestrzegali unijnych norm, pozwoleń na terenie UE. To jedyna droga, żeby ci przewoźnicy nie niszczyli naszej gospodarki. Zrozumiałe są protesty przewoźników i rolników. Komisja Europejska zwala winę na Polskę. To problem europejski. Trzeba pomagać Ukrainie, ale jak dalej pomagać, skoro niszczy to polską gospodarkę? Możemy pomagać, jak będziemy silnym państwem. Tymczasem podważane są nasze działania przyszłościowe.
Sprawę rozwiąże powrót do sytuacji sprzed pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę? Takie pozwolenia, które wtedy obowiązywały, byłyby problemem dla kraju, który ma zamkniętą przestrzeń powietrzną i odcięte drogi morskie.
- Ukraina miała około 160 tysięcy przewoźników rocznie. Rok temu było nawet milion transportów. Normy nie były przestrzegane. Ciężarówki często jeździły jako przewoźnicy krajów wewnątrzwspólnotowych w UE, a nie jechały do miejsca wskazanego. Nie było wywozu zboża, ale swobodna jazda w granicach UE. To doprowadziło do kryzysu. Nie może być tak, że Polska przez to cierpi. W UE są pewne zasady. Jeśli Ukraina miałaby należeć do Unii i wychodzić z kryzysu wojennego, na początku były preferencyjne warunki, ale nie stale. Jakby Ukraina miała być w UE, musi już przechodzić ten okres przejściowy i się dostosować. Jest też alternatywa - wszyscy działajmy jak Ukraina, bez obostrzeń unijnych. Nie może być tak, że państwa starej Unii patrzą na sytuację w Polsce, niszczenie gospodarki. Z drugiej strony jako hipokryzję traktuje działania tych ludzi, którzy na Ukrainie mają rolnicze interesy. Wiele setek tysięcy hektarów tam jest spółek, które bazy mają w Niemczech. Oni chcą, żeby ten towar rozpływał się w Polsce. Im na rękę jest to, żeby ta sytuacja tak wyglądała.
Jest pośrednie rozwiązanie między dzisiejszymi warunkami, a pozwoleniami sprzed wybuchu wojny? Sytuacja jest nadzwyczajna.
- Jest kilka rozwiązań, ale Ukraina musi chcieć to respektować. Kryzys jest wielki. Ukraina nie zgodzi się na stare warunki, jak mieli tak dobre warunki. Oni muszą usiąść do stołu. Musi być spotkanie władz Polski, Ukrainy i Brukseli. Muszą być zasady, które zobowiążą wszystkie strony. Teraz każdy dba o swój interes. Ukraińcy mówią, że walczą o Europę i nic ich nie obwiązuje. Mają takie zdanie. Polska mówi, że pomoc humanitarna, przyjęcie Ukraińców, pomoc zbrojeniowa i gospodarcza - tak, ale nie może być tak, że ciągle będziemy cierpieć, bo potem nam będą pomagać. Stawiamy na swój interes. Bruksela nie widzi problemu. Ja widzę przywrócenie obostrzeń, ale to musi być respektowane.
Mówił pan także o proteście rolników na granicy. Oni domagają się dopłat dla kukurydzy kontynuacji akcji związanej z kredytami płynnościowymi. Obecny rząd zdąży z tym przed 11 grudnia, czy zostawi problem kolejnej ekipie?
- Minister Gembicka była z ministrem Kowalskim na granicy. Rozmawiali z rolnikami. Jest zakaz sprowadzania zboża ukraińskiego do Polski. Odtajniono listę firm, które to transportowały. Staramy się wprowadzać dopłaty do zbóż. To działa. Staramy się o wsparcie nawozowe. To pierwszy taki program. Reagujemy na kryzysy. Zespół pani minister działa w kontekście kolejnych kwestii. Ważne, żeby ustabilizować ceny. Dopłaty są ważne, ale tak niskich cen nie było. Wróciliśmy do najniższych cen sprzed wojny. To były ceny dumpingowe. Koszty produkcji są wyższe i przestaje się to opłacać. Produkowaliśmy rekordowe 40 milionów ton zbóż rocznie, eksportowaliśmy to na cały świat. Jesteśmy skuteczni rolniczo. Rolnictwo w Polsce może dominować w UE, ale nie mamy konkurencyjności z Ukrainą. Tam są inne zasady gry. Można zasiewać rośliny genetycznie modyfikowane, używać środków ochrony roślin tańszych i dużo skuteczniejszych niż w Polsce i UE. Towar trafia na rynki Europy. Ukraina jest wielkim konkurentem Polski i UE. Jakby byli w UE, na równych zasadach mielibyśmy problem w konkurencji. Jak oni mają preferencyjne warunki, my też takie powinniśmy mieć. Swoboda w zasiewie, produkcji. Wtedy koszty by zmalały i opłacalność by wracała. Na nierównych zasadach nie mamy szans z państwem, które buduje 100% większy kapitał z hektara. To rozwiązanie jest w miejscu, gdzie Ukraina będzie produkować jak Polska lub UE, ewentualnie jak Europa się obudzi i będzie produkować swobodnie.
Zmiana ministra Telusa na minister Gembicką to dobra zmiana dla polskiego rolnictwa?
- Tu jest kwestia kontynuacji. Oni pracowali razem. Pani minister Gębicka była wiceministrem, gdy ministrem rolnictwa był Robert Telus. Ona pojechała na granicę, rozmawiała. Działania się liczą. One będą. Kibicuje jej. To gorące krzesło. Ministrowie, którzy podejmują niepopularne działania wobec Komisji Europejskiej i opozycji, to dobrzy ministrowie. Ma dwa tygodnie, zobaczymy co dalej. Dużo jej się uda zrobić. Nawet jak opozycja przejmie władzę, trzeba zbudować podwaliny, żeby z kryzysu wyjść.