ORP Wicher i Burza z wizytą w Kolonii. Fot. NAC
Kiedy Polska odzyskała niepodległość i dostęp do Bałtyku, zalążek polskiej floty stanowiły stare jednostki odziedziczone po zaborcach. Dopiero w 1926 roku, po uzyskaniu francuskiej pożyczki, można było sobie pozwolić na budowę, oczywiście we francuskich stoczniach, dwóch niszczycieli czy też kontrtorpedowców - jak wtedy mówiono. "Wicher" został przyjęty w skład Marynarki Wojennej w lipcu 1930, a dwa lata później w Gdyni pojawiła się jego siostra - "Burza". Oba niszczyciele były oparte na francuskim typie "Bourrasque" i w owym czasie były największe w swojej klasie na Bałtyku.
Ich wyporność wynosiła 1910 ton, długość to 107 metrów, szybkość - 33 węzły. Uzbrojenie stanowiły cztery działa 130 milimetrów, dwa przeciwlotnicze 40 mm i cztery kaemy. Całość dopełniały torpedy i bomby głębinowe. Okręty mogły również stawiać miny. Po przybyciu do Polski "Wicher" stał się okrętem flagowym - reprezentując Polską Marynarkę Wojenną w czasie oficjalnych wizyt, ale także w czasie konfliktu w Gdańsku, który wybuchł w 1932 roku, kiedy to Niemcy odmówili naszej flocie prawa powitania okrętów angielskich przybywających do portu z oficjalną wizytą. Zanosiło się na poważny incydent, ale gotowe do strzału działa "Wichra" wybiły Niemcom z głowy jakiekolwiek awantury.
ORP Wicher w Gdyni. Fot. NAC
W obliczu nadchodzącej wojny, dowództwo Marynarki zdecydowało się odesłać trzy z czterech polskich niszczycieli do Anglii. Po odejściu "Burzy", "Błyskawicy" i "Groma" - "Wicher", pozostał jedynym obok, stawiacza min "Gryf", większym okrętem na straży polskiego wybrzeża. W nocy z 1 na 2 września niszczyciel miał osłaniać operację minowania Zatoki Gdańskiej, przerwaną jednak wcześniej przez nalot Luftwaffe. Ponieważ nikt nie poinformował dowódcy "Wichra" o odwołaniu zadania, okręt zajął wyznaczoną pozycję. Wkrótce potem zauważono trzy niemieckie jednostki na kursie idealnym do strzału torpedowego - niestety komandor DeWalden nadal wykonywał rozkaz osłaniania nieistniejącej już operacji i nie zdradził swojej pozycji. Po powrocie na Hel "Wicher", mimo protestów dowódcy, został przekształcony w pływającą baterię. Podobny rozkaz dotyczył "Gryfa". 2 września upłynął na odpieraniu niemieckich nalotów. Następnego dnia unieruchomione okręty stoczyły wyrównany pojedynek artyleryjski z dwoma niemieckimi niszczycielami, zmuszając je do odwrotu - najprawdopodobniej uszkodzone. Los "Wichra" dopełnił się w popołudniowym nalocie - tego samego 3 września. Po otrzymaniu czterech trafień bombami Stukasów okręt przewrócił się i zatonął. W czasie nalotu zginął jeden marynarz a 20 zostało rannych.
Krótka i tragiczna historia wrześniowej walki "Wichra" w obronie polskiego wybrzeża, pokazuje, że odesłanie trzech pozostałych niszczycieli do Anglii miało swoje uzasadnienie - pozostawienie ich w Polsce oznaczało skazanie na zagładę, zatopiono by je pewnie dwa-trzy dni później, a tak, walcząc u boku Royal Navy, w ciągu następnych pięciu lat zdążyły zapisać najpiękniejsze karty polskiej marynarki wojennej, tworząc te: "Wielkie Dni Małej Floty" - że posłużę się na koniec tytułem książki Jerzego Pertka.
Andrzej Kukuczka