Polska prezydencja w Unii Europejskiej pod hasłem "Bezpieczeństwo, Europo"

Czy jesteśmy w jakimś wyjątkowym momencie w historii Polski? Obejmujemy prezydencję, gdy z powodów kryzysów politycznych „zatarł się” ten silnik niemiecko-francuski. Dalsze prognozy pokazują, że w tym roku nasza gospodarka będzie się najszybciej rozwijać na tle całej Unii. Mamy też wojnę za wschodnią granicą i Donalda Trumpa za wielką wodą.

Myślę sobie, że to jest moment przełomowy nie tylko dla Polski, ale dla losów świata, przynajmniej w perspektywie ostatnich kilkudziesięciu lat. Czekamy na inaugurację prezydenta Trumpa. Przed nami wybory parlamentarne w Niemczech. Sytuacja we Francji jest bardzo niestabilna; mieliśmy tam do czynienia z upadkiem rządu. W ostatnich dniach mamy „szturm” Elona Muska na premiera Wielkiej Brytanii. Dopiero co zrezygnował premier Kanady Justin Trudeau. Są to układanki, które jeszcze pół roku temu ciężko byłoby prognozować. Tych zmian jest bardzo wiele i w jakimś sensie mamy przełomowy moment. Pytanie, czy prezydencja jako narzędzie w polityce zagranicznej, to jest akurat to, co daje polskiemu państwu szansę na wpływanie – w choćby małym wymiarze – na bieg historii.

A czy Polska to dziś najważniejszy kraj Unii Europejskiej?

To byłaby duża przesada. Prezydencja w Radzie Unii Europejskiej odgrywała istotną rolę jeszcze 20 lat temu, do momentu wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego. Ten wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku i od tego momentu Unia Europejska stała się, powiedziałbym, nawet quasi-państwem, w którym ważniejszą rolę odgrywa przewodniczący Rady Europejskiej, np. António Costa. W dużej mierze ta siła ciężkości przeszła na Komisję Europejską, którą dzisiaj zawiaduje już drugą kadencję Ursula von der Leyen. I to dzisiaj Komisja Europejska oraz Niemcy i Francja decydują o kształcie kierunku, w jakim zmierza proces integracji europejskiej.

Gdybym miał przypomnieć sobie, jaki był wpływ prezydencji na początku XXI wieku, to umiem spokojnie wskazać, jakie było to piętno, które wycisnęła prezydencja niemiecka, francuska, włoska czy brytyjska. W perspektywie ostatnich pięciu, siedmiu lat, ciężko sobie nawet przypomnieć, jakie były priorytety poszczególnych prezydencji nawet tak dużych państw jak Niemcy. Przypomnę, że Niemcy sprawiły prezydencję w drugiej połowie 2020 roku i tak naprawdę to też nie był taki moment, który przeszedłby do historii. Jeżeli więc Niemcy nie odcisnęły swojego pięta, to trudno spodziewać się, aby takie piętno odcisnęła Polska. Tutaj też trzeba wrzucić kamyczek do naszego polskiego ogródka, że niespecjalnie mamy pomysł na tę prezydencję.

Stawiamy na bezpieczeństwo, a politycy przekonują, że Europa zaczyna mówić polskim językiem.

Tak, ale mam wrażenie, że ta sekurytyzacja polityki, czyli używanie słowa „bezpieczeństwo” w każdym zakresie jest dzisiaj atrakcyjne, ale powoli zaczyna być męczące także dla polskich wyborców. Często mówi się, że ta nasza kampania prezydencka, która zbliża się wielkimi krokami, będzie o bezpieczeństwie. Nie jestem w tej ocenie osamotniony – o tym mówi też Andrzej Bobiński z Polityki Insight. Paradoksalnie, ta kampania właśnie nie będzie o bezpieczeństwie. To takie wygodne hasło, którego może używać Donald Tusk, pokazując, że to jest pewien wkład Europy Środkowej w dyskusję europejską. Szczerze, nie mam przekonania, aby państwa Europy Zachodniej tak bardzo żyły tematem bezpieczeństwa. Pojawiają się głosy, że Europa musi się zbroić, bo czeka nas inwazja rosyjska w perspektywie pięciu, dziesięciu lat. Takie były sygnały z różnych materiałów wywiadowczych. Nie jestem przekonany, żeby to było brane przez elity polityczne Zachodu za poważne zagrożenie. Moim zdaniem aż tak poważnym nie jest.

Dziś o wiele poważniejszym wyzwaniem są problemy wewnętrzne, zwłaszcza związane z tematyką migracyjną. Tutaj kwestie bezpieczeństwa będą miały znaczenie, ale w zupełnie innym sensie niż Polska chciałaby to widzieć.

Skoro hasło „bezpieczeństwo” staje się już lekko nużące, to co warto by dopisać do polskiej agendy polskiej prezydencji w Unii Europejskiej?

Widać wyraźnie, że Unia Europejska zaczyna dostrzegać problemy ze swoją konkurencyjnością i produktywnością. Na to wyraźnie wskazywał Mario Draghi w raporcie opublikowanym we wrześniu ubiegłego roku. Miało to stać się tak naprawdę leitmotywem nowej kadencji Komisji Europejskiej. Widziałbym poważną dyskusję o źródłach finansowania dużych programów inwestycyjnych w Unii Europejskiej. O tym na razie jest cisza. Widziałbym szerszą dyskusję o nowym kształcie budżetu, bo przecież te negocjacje nad nową perspektywą finansową unijną idą już pełną parą.

Chciałbym, żeby Polska bardzo wyraźnie zabrała głos w sprawie rolnictwa. Komisja Europejska przygotowuje taki pakiet propozycji dla rolnictwa, zwłaszcza w kontekście podpisania umowy z państwami Ameryki Południowej. Europejskie rolnictwo staje dzisiaj w obliczu egzystencjalnego zagrożenia. Polska jest wciąż w dużej mierze krajem rolniczym, przynajmniej patrząc na eksport produkcji rolno-spożywczej. Oczekiwałbym tutaj większego zaangażowania. A mam wrażenie, że minister rolnictwa Czesław Siekierski tak naprawdę gdzieś zniknął. Polityka rolna jest praktycznie nieobecna. Na tematy rolnicze wypowiada się albo wiceminister Kołodziejczak, albo sam premier Tusk.

Ostatnio mieliśmy deklarację...

Między innymi Rafała Trzaskowskiego.

To kampania. Mieliśmy wypowiedź premiera Kosiniaka-Kamysza – to zrozumiałe, bo jako szef PSL-u musi o tym mówić. Stanowisko polskiego rządu w zakresie planowanej reformy wspólnej polityki rolnej nie jest znane. Nie chodzi tu o umowę Mercosur, bo tutaj jest wyraźne stanowisko.

A czy w tym kontekście gospodarki możemy być jakimś ważniejszym graczem? W 1989 nikt nie stawiał na Polskę. Dziś jesteśmy prymusem z prognozowanym największym wzrostem.

Jesteśmy prymusem dlatego, że wciąż mamy pewną rentę wynikającą z niższych kosztów pracy. Byłbym tu ostrożny. Widać wyraźnie, że świat wchodzi w okres dużych turbulencji. Nie wiemy, jak będzie się toczyła potencjalna wojna handlowa, czy ona w ogóle będzie miała miejsce między USA a Chinami.

Władysław Kosiniak-Kamysz: Nie będzie polskiej zgody na niszczenie rolnictwa ani w Polsce, ani w Europie Władysław Kosiniak-Kamysz: Nie będzie polskiej zgody na niszczenie rolnictwa ani w Polsce, ani w Europie

Donald Trump najpierw deklarował bardzo silne wprowadzenie ceł, teraz zaczyna to ograniczać i sprawdza, czy jakoś się z tymi Chinami nie dogadać. Nie wiemy, co będzie się działo z przemysłem motoryzacyjnym, nad którym wiszą czarne chmury. To także będzie dotykało polskich firm. Jeszcze rok temu, gdy w mediach pojawiały się jakieś informacje o zwolnieniach grupowych, zamykanych zakładach – mówiono, że tutaj nie ma nic wielkiego, że w danych wciąż tego nie widać. Nie jest powiedziane jednak, że przemysł europejski nie zacznie doświadczać coraz większych problemów, a to przełoży się na kondycję polskich firm, które często są podwykonawcami dla dużych producentów przemysłowych z Europy Zachodniej.

Polska prezydencja a kampania prezydencka

A jak zmienia się to otoczenie wraz z sytuacją w Austrii, Niemczech, z rozwiązanym Bundestagiem, i rosnącą w siłę AfD?

To jest takie pytanie, na które analityk musi odpowiedzieć: nie wiadomo. To, co dzisiaj rysuje się z sondaży niemieckich, to te najbardziej aktualne pokazują poparcie dla AfD na poziomie 21,5%. To akurat sondaż według INSEE, która była zwykle dość przychylna dla AfD. To wciąż nie jest poparcie, które dawałoby rządzenie, ale bardzo mocno komplikuje tę układankę powyborczą. Nawet jeżeli wybory wygra CDU i kanclerzem zostanie Friedrich Merz, to będzie miał duży problem, jak skonstruować koalicję rządzącą. Jedyna realna opcja większości, która jest na stole, to jest tak zwana wielka koalicja z SPD. To jednak rozwiązanie, którego niekoniecznie chciałoby SPD, a już nie mówiąc o CDU. Przypomnę, że przed kilkoma laty CDU wygrało wybory, i mieliśmy prawie półroczną sagę z tworzeniem się koalicji rządzącej. Nie wykluczam, że w 2025 roku będziemy mieli powtórkę z rozrywki. To także będzie wpływało na polską prezydencję. Destabilizacja w Niemczech, podobnie jak chaos we Francji, będzie się przekładał na zdolność w ogóle do prowadzenia polityki europejskiej.

To jest paradoks, bo najbardziej stabilnym politykiem dzisiaj wydaje się Giorgia Meloni. Włochy, które uchodziły za synonim chaosu i destabilizacji, dzisiaj stają się ostoją stabilności politycznej w Europie. To bardzo wyraźny znak czasów, w jakich żyjemy.

Skoro nie przywiązuje pan aż tak dużej wagi do roli polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, to czy osłabia ją dodatkowo fakt, że będzie ona z pewnością funkcją polityki wewnętrznej, wyborów prezydenckich?

Niewątpliwie, to element, od którego powinienem zacząć. Będziemy w czasie kampanii wyborczej i będzie miała ona duży wpływ na kształt tej prezydencji. Jak donoszą korespondenci z Brukseli, premier Tusk miał zrezygnować z pomysłu realizacji jednego ze szczytów Rady Europejskiej w Warszawie, po to by gości nie witał prezydent Andrzej Duda i nie wprowadził tego jako element pewnej gry politycznej. Chyba nikt tego nie ukrywa, że ta prezydencja będzie rozgrywana jako element kampanii partii rządzącej i z drugiej strony będzie torpedowana przez partię opozycyjną, która chce jednak w tych wyborach wygrać i sprawić niespodziankę. Wygrana Rafała Trzaskowskiego wydaje się wciąż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.

A jakie narzędzia w tej rywalizacji politycznej da Donaldowi Tuskowi prezydencja?

Szczerze mówiąc – niewielkie. Polska będzie mogła pewne propozycje składać, chociaż rząd jest dość niemrawy. Widać wyraźnie w tych podsumowaniach pierwszego roku kadencji rządu Donalda Tuska, że w zasadzie ciężko jest znaleźć jakieś wielkie projekty, może poza reformą finansowania samorządów, które się temu rządowi udały. Wyciekł niedawno dokument pokazujący priorytety tak zwanej „trójki”, czyli trzech następujących po sobie prezydencji (Polska jest razem z Danią i Cyprem), gdzie zostały zapisane takie postulaty jak przyspieszenie ratyfikacji czy wprowadzenie w życie paktu migracyjnego. To już jest wykorzystywane nie tylko przez PiS, ale przede wszystkim Konfederację jako element nacisku czy ataku na Donalda Tuska.

Więc, paradoksalnie, może to być też pewien kłopot dla szefa rządu w realizacji pewnych zamierzeń czy planów kampanijnych. Nie znamy przyszłości, ale wszystko wskazuje, że te najbliższe miesiące będą trudnym czasem. Na tym będzie zyskiwało nawet nie tyle PiS, co właśnie Konfederacja. Widać to w badaniach, że Konfederacja staje się największym beneficjentem tych napięć, także w polityce europejskiej.

Dorota Niedziela: jesteśmy krajem przyfrontowym, dla nas bezpieczeństwo militarne jest najważniejsze Dorota Niedziela: jesteśmy krajem przyfrontowym, dla nas bezpieczeństwo militarne jest najważniejsze

Czyli nie oczekuje pan zbyt wiele po naszej prezydencji?

Nie oczekuję. Nawet gdyby polski rząd przedstawiał jakąś bardzo aktywną propozycję, czego nie dostrzegam, to samo narzędzie prezydencji od wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego jest coraz słabsze. Nawet tak duże państwa, jak Niemcy nie były w stanie wyciągnąć więcej niż to, co zwykle mogą w Unii Europejskiej.