To jest jakiś specjalny fragment Krakowa?
To się wzięło stąd, że wiersze w książce "Delta Dietla" pochodzą z lat 2013 -2015 a w 2012 roku się wprowadziłem na ulicę Dietla po prostu i to jest zapis mojego pobytu na ulicy Dietla.
Nie tylko pana, bo i pana psa, bo są tam takie „psie wiersze” także.
Jest pięć wierszy, może nawet sześć poświęconych psom. Ja całe życie mieszkałem z psami, a do kotów mam dziwny stosunek, uczulony jestem na koty po prostu. Jest tam chyba jeden wiersz pisany z perspektywy psa. To jest szczególna rasa, bo to jest bokserka, a przeczytałem gdzieś, że psy to psy a boksery to są przebrani ludzie... Boksery są zupełnie inne od innych psów, nie mógłbym mieszkać z jamnikiem.
Marcin Świetlicki z pudlem albo jamnikiem...
Pudle są bardzo mądre, ale nie wiem, czy z kimś mądrym mógłbym mieszkać. Moja bokserka jest cwana, ale nie wiem, czy można o niej powiedzieć, że mądra ...
Postawmy tu kropkę w tym psim temacie. Chciałam, żebyśmy porozmawiali o Krakowie, który chyba pan jednak kocha, ale czuć jakieś zgorzknienie...
Pewnie byłoby tak z każdym miastem, w którym bym mieszkał. W Krakowie mieszkam od roku 1980 z małą przerwą, czyli to bardzo długo. Na rodzinnej Lubelszczyźnie mieszkałem 18 lat, pierwszych mojego życia, a potem się przeniosłem do Krakowa. Kraków lwią część mojego życia pochłonął. Kilka lat temu myślałam o wyniesieniu się stąd, bo już mnie zmęczył...
A co tak pana zmęczyło?
Ja mieszkałem w samym centrum, na Małym Rynku i to co się działo w Krakowie, dzięki oczywiście prezydentowi miasta i nadal się dzieje w samym centrum, to przerażające. Tak nagle pomyślałem, że nie chcę już tu być, ale jak się przeniosłem, tak mnie los rzucił na Kazimierz, to na Kazimierzu nie dzieją się aż tak straszne rzeczy jak w centrum, więc jeszcze da się tak żyć. Jeszcze póki co.
A śledzi pan to, czym Kraków i ten wspomniany już prezydent tak się chwali? Czyli na przykład to, że Kraków został Europejską Stolicą Literatury UNESCO?
To dla mnie nic nie znaczy, bo wiem, że nie będę uwzględniony w planach prezydenta. Jego literaci tam wystąpią pewnie.
A to jest żal?
Nie, nie nie ja jestem ugłaskany przez prezydentów innych miast. Po prostu jestem z natury trudny i konfliktowy.
A to środowisko literackie Krakowa…
A kto to jest środowisko literackie Krakowa?
Dobrze, skoro mają być nazwiska... Pan o nich napisał: Rusinek i Franaszek.
No, pojawiają się w mojej książce jako tacy typowi przedstawiciele literackiego środowiska Krakowa.
Spotyka się pan z nimi oko w oko?
Nie. To są inne rejony. Pracowałem kiedyś z Andrzejem Franaszkiem, ale on był jeszcze młodym człowiekiem.
To było w "Tygodniku Powszechnym"?
Tak. I kręcił się obok tych ludzi, obok których mógłby zrobić jakąś karierę. Nie wiedział jeszcze, że na mnie mógłby zrobić karierę.
Ale on pisze o panu?
No pisze, pisze...
I kiedy pan czyta o tym, to...?
Ja nie czytam już tego, co o mnie piszą. Jak byłem młody, to łaknąłem tego, co o mnie napiszą. A teraz wolę nie wiedzieć, co o mnie sądzą.
A czy kiedyś przeczytał pan o sobie coś, co panu sprawiło przyjemność? Co to było?
Nie to nie jest tak …miłych nie pamiętam.
Może coś trafnego?
Ja nie jestem łasy na komplementy, trafne rzeczy pisano o mnie, owszem. Nawet w negatywnych rzeczy pisano o mnie trafnie. Chodzi o trafność. Nie o stawianie plusów i minusów. Tylko o dotkliwą trafność. Czyli: krytyka sama z siebie ma takie znaczenie, że podważa coś, jeżeli trafnie podważa, to ja to lubię. Nie lubię nietrafnych komplementów - lubię trafne ataki.
No i jaki był trafny tekst na pana temat?
To muszę się skupić, to muszę się skupić... Trafne było sformułowanie, nie pamiętam czyje, dotyczące mojej wsobności. W sumie, najczęściej piszę o świecie najbliższym i o sobie. Chciałbym to jakoś poszerzać, ale to trudne zadanie. W momencie, gdy mi się zarzuca taki egotyzm, to ja to rozumiem. To mnie jakoś powściąga przed całkowitym zamknięciem się w sobie. Ataki dotyczące mojego egotyzmu rozumiem. O.
Pewnie pana drażni. że wszyscy tak chcą zajrzeć do pana życia, dowiedzieć się co pan lubi, gdzie chodzi pan na spacery z psem.
Ja niestety, pisząc wiele rzeczy, wiele ujawniam. Niby jest to literatura, ale oparta na rzeczywistości, faktach, miejscach, ludziach. Często się zdarza, że przyjeżdża do miasta Krakowa jakiś mój czytelnik z Warszawy i doskonale wie, w jakich knajpach bywam, w jakich knajpach siedzę. A to się zmienia, a on funkcjonuje na moich starych mapach i się mądrzy. Literatura jest złudna, w przyszłym tygodniu mogę bywać zupełnie gdzie indziej. Nie da się nakreślić mapy...Tutaj jest taki wiersz, w książce „Delta Dietla”, dzięki któremu można określić, gdzie dokładnie mieszkam, bo nawet w krokach można to obliczyć. Podaję odległość między czymś tam a moim mieszkaniem. Ale to nie znaczy, że jestem obnażony. Ja udaję obnażonego, udaję takiego, kogo łatwo obnażyć. To jest literatura.
A czy czyta pan nowe książki, które pojawiają się na rynku? A może sięga pan raczej do klasyki literatury? Ma pan jakiegoś młodego ulubionego pisarza. Czyta pan na przykład Sylwię Chutnik?
Nie, nie czytam, ale to nie z powodu niechęci. Nie da się wszystkiego przeczytać. Z tego, co słyszałem z jej wypowiedzi i z tego co pisano o niej, to jestem średnio zainteresowany tym, co pisze. Nie czytam wielu takich gorących nazwisk. Kiedyś przeczytałam jedną książkę Olgi Tokarczuk, przed laty dwudziestoma i uznałem, że pisze rzeczy, które mnie średnio interesują. Wielu rzeczy nie przeczytałem. Ale jeśli mi się trafia ktoś przypadkiem, jakieś wiersze, jakaś proza - to tak. Głównie siedzę w książkach napisanych przez nieżyjących już... Zdarza mi się, że czytam współczesnych, ale nie jestem zwolennikiem współczesności.
Wróciłby pan teraz do pracy do "Tygodnika Powszechnego" czy nigdy w życiu?
Nie. Teraz do żadnej pracy bym nie wrócił.
A jak pan wspomina tamten czas? Jaka to była ulica Wiślna?
Ulica była Wiślna, pracowałem w „Tygodniku” między rokiem 1990 a 2004, czyli trzynaście lat z drobną nawiązką, bardzo długo. Pierwszy okres wspominam lepiej. Wtedy to był „Tygodnik” pod redakcją Jerzego Turowicza i to się czuło. Potem, jak go zabrakło, to się zaczęło zmieniać i potem nie czułem się już u siebie. Nie czułem, że uczestniczę w czymś istotnym... Od roku 2004 nie pracuję nigdzie i jestem o wiele bardziej szczęśliwy, niż wtedy, kiedy musiałem pracować.
Przede mną także książka "Zło, te przeboje", gdzie spisane są teksty, które napisał Pan, a zostały wykorzystane we współpracy z innymi muzykami. Która strona to jest największe wspomnienie dla pana ?
Wszystko, wszystko. Piosenek jest około czterdziestu, chyba te najbardziej cenię. Inaczej bym o nich zapomniał, bo są jakieś porozrzucane na jakiś płytach. Czasami się dziwiłem, że coś takiego napisałem, nad niektórymi załamywałem ręce, ale i tak się znalazły w tej książce, bo chciałem jak najszerszą perspektywę pokazać.
To jest też przekrój przez to środowisko artystyczne, z którym pan pracował.
Pracowałem z ponad setką muzyków, każdy mi coś dał i ja każdemu coś dałem. Z muzykami dużo lepiej pracuje się niż z poetami, tak naprawdę.
Dlaczego?
Poeci są bytami pojedynczymi a współpraca z nimi jest rzadka i mniej satysfakcjonująca niż z muzykami. Tekst ubarwia muzykę, muzyka ubarwia tekst i nawzajem się wspierają, a jak się pojawi dwóch autorów tekstu, to jest tylko walka to nie jest wspieranie.
Ale jak pomyślę, że pracował pan z Jerzym Mazzollem, to musiała być jakaś walka. Muzycy są bardzo często egocentryczni.
No tak, ale ja będąc egocentryczny, jestem egocentryczny w sensie słów. Oni są egocentryczni w sensie grania. Z Mazzollem na przykład, ten utworek polega na tym, że on tam zaiwania na swoim klarneciku, a ja zaiwaniam na swoim gardle. Nawzajem się uzupełniamy. To było tak, że zespół Świetliki grał koncert w Bydgoszczy w „Mózgu”. Mazzoll nagrywał swoją płytę na dole w studiu i zaprosił mnie, żebym coś tam pogadał. Bredziłem, ale po jakimś czasie udało się coś z tego wyciągnąć. Po prostu: miałem w słuchawkach grający bez przerwy klarnet i ja do tego próbowałem bez przerwy gadać. Nie dawało się bez przerwy gadać. Trzeba dać instrumentowi moment na pojedynczość.
Czyli improwizacja?
Tak, to improwizacja. Na koniec jeszcze koledzy z mojego macierzystego zespołu Świetliki mruczą do mikrofonów. W muzyce jest współpraca i bardzo to dobrze, że coś z tego wychodzi.
A skoro o improwizacji. Chodzi pan czasem na slamy?
Byłem na dwóch czy trzech.
Widzę, że nie bardzo...
Gdybym był młody i wszedł w rzeczywistość slamową, to byłbym większym entuzjastą. I wszedłbym w to bardziej. Za moich czasów był turniej jednego wiersza, jakieś takie bzdury, które podobne były do tych slamów. Nie można wymagać ode mnie, żebym całą rzeczywistość akceptował.
Pisze pan, że nie tyle nie akceptuje tej rzeczywistości, ile wchodzi z nią w polemikę i drwi z niej.
Tak.
Pan się chyba niczego nie boi?
Śmierci się boję.
A wierzy pan w Boga?
Tak.
Teraz jeszcze bardziej czy zawsze pan wierzył w Boga?
O, to trudne pytanie. Chyba coraz mocniej. Myślę, że z upływem lat coraz mocniej. Tak. Myślę, że to naturalne. Łatwo nie wierzyć, kiedy jest się młodym.
Jakie zdjęcie jest na okładce tomu "Delta Dietla"?
To jest zdjęcie z 1895 roku. Ono jest w zbiorach Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Zrobił je Ignacy Kreger - o ile się nie mylę. To zdjęcie, na którym nie ma mojej kamienicy. Mojej starej kamienicy nie ma... Jest pusty plac. Moja kamienica, w której mieszkam, została zbudowana w 1900 roku i tutaj jej po prostu nie ma. Bardzo mnie to zachwyciło, że miejsce w którym żyję, w którym śpię, myję i istnieje, w ogóle kiedyś nie istniało. Kraków wtedy wyglądał pięknie. Autor zdjęcia dawno temu umarł, więc nie trzeba mu było płacić (śmiech). Takie zdjęcie metafizyczne. Nie ma tego co jest teraz.
Czy napisze pan jeszcze jakiś kryminał?
Nie, chyba nie. To już za mną. Piszę teraz powieść. Już od wielu lat, która jest powieścią psychologiczną.
Osadzoną w Krakowie?
Tak, będzie o Kazimierzu. Nie wiem, kiedy ją skończę. Będzie bardzo gruba. Będzie się nazywała „ Ul” i będzie o pszczołach: o ludziach pszczołach. Ze dwustu bohaterów będzie.
Jak w roju...
Będą się kręcić jak w roju. Na razie nie trzyma się kupy, napisałem ze sto stron. Na razie nie ma rąk i nóg ta książka. Nikt mnie nie goni, nie wziąłem żadnej zaliczki, żadne wydawnictwo mnie nie goni, więc jest bardzo dobrze. Mogę ją sobie pisać powoli.