Przeciwny takiemu stwierdzeniu jest Jakub Kornhauser – poeta, redaktor, tłumacz (publikował przekłady awangardowej prozy i poezji rumuńskiej (Gellu Naum, Gherasim Luca), serbskiej (Miroljub Todorović), belgijskiej (Paul Nougé), francuskiej (m.in. André Breton, Tristan Tzara) oraz niemieckiej (Hans Arp, Max Ernst, Richard Huelsenbeck), redaktor – który stwierdza, że to dość tania historyjka filozoficzna.
Co faktycznie kryje się za tym sformułowaniem, że nie lubisz, nie znosisz i należy troszkę inaczej opowiedzieć o „Małym księciu” niż wszyscy opowiadamy?
Kilka różnych rzeczy składa się na tę opinię. Mianowicie, po pierwsze, nigdy nie lubiłem „Małego księcia”. Kiedy go czytałem jako dziecko, wydawał mi się zbyt natchniony, napuszony. Posługując się metaforyką, która była bardzo banalna i dla mnie jako dziecka właściwie nie do przyjęcia. Poza tym był straszliwie, śmiertelnie nudny.
Nie lubiłeś tekstu czy bohatera?
Fabuła, która nieszczególnie przypadła mi do gustu. Wolałem w tym czasie inne utwory, które posługiwały się podobną scenerią, jak „Podróże pana Kleksa” na przykład, które bardzo lubiłem i w ogóle cykl o panu Kleksie wydawał mi się o wiele ciekawszy i też właśnie podbity nienatrętną filozofią.
A ta jest natrętna?
Tak, wydawało mi się, że książka jest napisana tylko po to, żeby sprzedać parę bon motów na temat cywilizacji, na temat relacji międzyludzkich, które właściwie kojarzymy dzisiaj głównie z, nie wiem, Paulem Coelho, powiedzmy. Czyli parę gładkich słów na temat przyjaźni, na temat odpowiedzialności za to, co oswojone, na temat miłości i troski, ale podane właśnie w takim jakimś dziwnym, dziwnie nie oryginalnym, niezachęcającym do wejścia w ten świat.