Zapis rozmowy Marty Szostkiewicz z Mykołą Mańko, Ukraińcem mieszkającym w Krakowie.

Obywatele Ukrainy stanowią 31% populacji cudzoziemców w Polsce. Mówi się, że coraz więcej Ukraińców zamierza do nas przyjechać. Wojna może spowodować falę uchodźców. Pan się z tym zgadza? Zauważa to pan, że coraz więcej pana rodaków chce się osiedlać w Polsce?

- Ja tę tendencję zauważyłem wcześniej, za czasów Janukowycza, jak beznadzieja opanowała Ukrainę. Wszyscy szukali nadziei i zauważyliśmy, że Kraków mówi rosyjskim i ukraińskim językiem. Ta tendencja się zaczęła. Jak ktoś przetarł szlak to ściągnie rodzinę i kolegów. Tak jest z imigrantami. Polska staje się atrakcyjnym krajem do studiowania. Ceny są porównywalne w Ukrainie i Polsce, ale Polski dyplom daje więcej możliwości. Jest wojna, spada hrywna i ludzie się boją przyszłości. Ci mieszkający bliżej granicy, szukają pracy na przykład jako opieka nad starszymi osobami, gospodynie, byle mieć stabilność w życiu. Ostatnio pojawił się kolejny problem. Sztab Ukrainy zwrócił się do parlamentu, żeby wprowadzić prawo, żeby każdy mężczyzna w wieku poborowym, musiał pokazać zezwolenie na przejazd. Rodzice się boją. Nie każdy chce wysyłać dzieci na wojnę. Wyjazd za granicę jest ratunkiem. Wielu młodych mężczyzn wyjeżdża. Moi znajomi wyjechali do Włoch, ale jak mogą się zaczepić w Polsce to przyjadą tutaj.

 

Mówi pan o Ukraińcach z zachodu, którzy mieszkają niedaleko Polski. Spotkał pan się w Krakowie z uchodźcami pochodzącymi z terenów ogarniętych wojną? Z Donbasu, Ługańska?

- Nigdy nie spotkałem ani tutaj ani w Ukrainie. Kiedyś zbieraliśmy pieniądze dla jednej rodziny, jak było gorąco w Donbasie. Ta rodzina przejechała do Lwowa. Uchodźcy chcą mieszkać we Lwowie. To ciekawe, bo jest antagonizm. Ci uciekinierzy mający często poglądy prorosyjskie, często wybiorą Lwów. Ja nie znam ludzi, którzy bezpośrednio uciekali stamtąd. Raz spotkałem się z rodziną, która była na wycieczce i pani powiedziała, że tak jak jest ubrana, tak wyszła z domu, bo zbombardowano ich miejscowość. Oni pojechali do Kijowa i żeby się pozbyć przeżyć, wyjechali za granicę.

 

Ukraińcy pracują w Polsce nie od dzisiaj. To sięga lat 90. Czy wojna i to, że dużo się mówi o Ukrainie, zmienia stosunek Polaków do Ukraińców? To może działać w dwie strony. Są ludzie, którzy potrzebują wsparcia, ale mówi się także, że to faszyści i banderowcy.

- Ja pamiętam, przyjechałem do Polski w latach 90., jak bezpośredni kontakt między Polakami a Ukraińcami niszczył ustawienie ideologiczne do ludzi. Dla mnie kontakt między ludźmi jest ważny. Jestem zwolennikiem, żeby nie było wiz między Polską a Ukrainą. Rozumiem, że mogą być obawy, że za dużo ludzi przyjedzie. Był jednak taki okres, kiedy zmieniło się to podejście. W czasach pomarańczowej rewolucji Ukraińcy czuli wsparcie Polaków. Taka nagonka niedawno się zaczęła.

 

Sadzi pan, że to polskie pomysły czy to jest sterowane?

- Mówi się, że to są niewielkie grupy, które mają finansowe wsparcie. Ich zadaniem jest pisanie w internecie. My na nich mówimy trolle. W niedzielę szliśmy w proteście od Mickiewicza przez Floriańską do konsulatu rosyjskiego. Kilka osób krzyczało, że jesteśmy banderowcami. To temat, o którym można napisać doktorat. Obraz Bandery na Ukrainie i w Polsce to poważny temat. Nie powiem, że na Ukrainie nacjonalizm jest mocny. Partia odwołująca się do Bandery zyskała w wyborach 1%. To porażka. Nie można oceniać narodu, że wszyscy są banderowcami. Jednak Ukraińcy w czasach wojennych zwracają uwagę na te momenty, kiedy ktoś walczył o Ukrainę. Więcej się o tym pisze i w gazetach jest więcej o bohaterskich banderowcach. W pamięci Ukraińców nie ma tej zbrodni na Polakach, która się odbyła. Ja ubolewam nad tym, ale rozumiem, że cudów nie ma. Czas pokoju i dyskusji musi być.