Początek kryzysu – lockdown i załamanie sprzedaży
Przestaliśmy jeździć, a stacje benzynowe zaczęły gwałtownie obniżać ceny paliwa. Powód? Jego zapasy były ogromne, ale popyt praktycznie zniknął. Tankowali tylko ci, którzy musieli lub mogli jeździć – dostawcy żywności, policjanci, strażacy.
Paliwo zalegało na stacjach, ceny spadały, a dodatkowo rafinerie nadal je produkowały, bo nie można było tak po prostu zatrzymać całego procesu. Nadmiar paliwa w magazynach stał się problemem – w skrajnych przypadkach stwarzał nawet zagrożenie. Gdyby ktoś próbował wykorzystać te zapasy w nieodpowiedni sposób, mogłoby dojść do dużego „bum”.
Problemy branży motoryzacyjnej – transporty wstrzymane, brak nowych aut
Sprzedaż samochodów? Tu sytuacja była jeszcze bardziej dramatyczna.
Transporty stanęły. Nie chodziło o to, że klienci nie chcieli kupować samochodów – oni chcieli, ale po prostu nie mieli czego. Brak dostaw wywołał lawinę problemów dla sprzedawców i klientów.
Firmy, które musiały wymieniać flotę, nie mogły kupić nowych pojazdów. Musiały więc wydłużać leasingi i przedłużać wynajem, co z kolei zmusiło banki i instytucje finansowe do tworzenia zupełnie nowych umów. Pojawiły się rozwiązania, które wcześniej w ogóle nie istniały.
Co więcej, serwisy samochodowe – zwłaszcza blacharskie – nagle przeżyły oblężenie. Dlaczego? Bo ludzie, którzy nie musieli codziennie jeździć do pracy, wreszcie mieli czas, by naprawić swoje auta.
Jednocześnie warsztaty musiały wprowadzić nowe procedury: klienci zostawiali samochód na parkingu, serwisanci dezynfekowali wnętrze, a cały proces naprawy odbywał się bezkontaktowo. Wtedy pojawiły się kluczykomaty – czyli urządzenia, w których zostawiało się kluczyki i odbierało je po zakończeniu serwisu. To rozwiązanie funkcjonuje do dziś, bo okazało się wygodne i praktyczne.
Brak części i „frankensztajny” – samochody składane z resztek
Gdy producenci mogli wreszcie wznowić produkcję, pojawił się kolejny problem – nie mieli z czego składać aut.
W pierwszych tygodniach pandemii koncerny w panice wypowiadały umowy na produkcję części samochodowych. W efekcie fabryki wstrzymały produkcję komponentów. Gdy w końcu udało się wznowić montaż aut, okazało się, że nie ma podstawowych elementów.
Najmocniej oberwała Europa, a zwłaszcza marki niemieckie i francuskie. W pewnym momencie klienci mieli wybór: albo kupić samochód w okrojonej wersji, bez popularnych elementów wyposażenia, albo czekać na dostawę przez długie miesiące.
Tak powstały „frankensztajny” – samochody zbudowane z przypadkowych części. Często miały nowoczesne systemy multimedialne, ale np. zamiast LED-owych reflektorów – zwykłe halogeny. Albo nie miały elektrycznie sterowanej klapy bagażnika, mimo że były to auta premium.
Azja triumfuje – jak Koreańczycy i Japończycy przejęli rynek?
Kryzys pokazał, jak bardzo Europa uzależniła się od podwykonawców. Niemal każda część samochodowa pochodziła z innej fabryki – w różnych krajach. W Azji sytuacja wyglądała inaczej.
Koreańczycy i Japończycy mają ogromne, samowystarczalne fabryki, w których produkują niemal wszystkie komponenty. Dzięki temu nie mieli aż takich problemów jak europejscy konkurenci.
W latach 2021–2022 marki azjatyckie – zwłaszcza Kia, Hyundai i Toyota – zdominowały rynek. Klienci, którzy wcześniej patrzyli na nie z rezerwą, nagle zaczęli odwiedzać ich salony, bo europejskie marki miały ogromne opóźnienia.
Nowe zasady gry – wzrost cen i koniec personalizacji aut
Pandemia zmieniła model sprzedaży samochodów.
Wcześniej europejscy producenci oferowali auta w pełni konfigurowalne – klient mógł wybrać niemal każdy detal. Tymczasem Japończycy i Koreańczycy stosowali inne podejście – sprzedawali samochody w gotowych wersjach wyposażeniowych.
Po pandemii ten model zaczął dominować w Europie. Dziś nie zamawiasz już auta „szytego na miarę” – kupujesz to, co jest dostępne.
Co więcej, ceny poszybowały w górę. Brak konkurencji między dealerami sprawił, że samochody zaczęły gwałtownie drożeć, a klienci nie mieli wyboru – musieli zaakceptować nową rzeczywistość.
Przyspieszona elektryfikacja i powrót Diesla
Czy pandemia przyspieszyła elektryfikację motoryzacji? Po części tak.
Niektóre marki wykorzystały kryzys do promowania aut elektrycznych jako lepszego i bardziej przewidywalnego rozwiązania. Ale nie wszyscy na tym skorzystali.
Marki takie jak Maserati poniosły ogromne straty, próbując przestawić się na elektryki. Volkswagen ma w magazynach tysiące niesprzedanych aut, których nie opłaca się produkować.
Paradoksalnie, część marek, które wycofały silniki Diesla, teraz je przywraca. Kia i Hyundai ponownie wprowadzili diesle, bo klienci wciąż ich potrzebują – zwłaszcza w segmencie flotowym.
Europa straciła swoją przewagę, a Azja wygrała motoryzacyjną „wojnę popandemiczną”. Co będzie dalej? Czas pokaże.