Zapis rozmowy Pawła Sołtysika z Anną Dymną:

Chcę zapytać o pani coroczne i wieloletnie dzieło. Czy w tym roku także podejmuje pani wyzwanie?

Mam pewien kłopot, ale będę na pewno, bo sobie tego nie wyobrażam. Modlę się o pogodę, bo jak jest piękne słońce, kiedy się stoi z puszką, to ona się szybko wypełnia bardzo dużymi banknotami, leciutkimi. Takie 100 złotych, 50 złotych.

Apel ws. dbania o groby. Apel ws. dbania o groby. "Nie będą nas oceniać za przyniesione kwiaty i znicze"

Odchodzi pokolenie. Widocznie szykuje się wielki spektakl

Coroczne kwestowanie to coraz bardziej metafizyczne doświadczenie. Zamykam oczy i słyszę Wodeckiego, który zawsze z tyłu za mną krzyczał: "Na odnowę zabytków cmentarza Rakowickiego". Niestety ten rok jest dziwny, pełno duchów wokół mnie się kłębi.


Myślę, że oni ciągle tu są. Z mojego roku umarło czterech kolegów. Zaczęło się od śmierci Tadeusza Isakowicza Zaleskiego, księdza, z którym walczyliśmy przez tyle lat i wprowadził mnie w inną przestrzeń życia.

Potem umarł niespodziewanie Janusz Majewski. Do tej pory się z tym nie mogę pogodzić. Wydawało się, że on będzie wieczny.

Zawsze mówił: "Anka, jestem spokojny, 9-0 już wygrywam". Tak mi się wydaje, że jakaś tam premiera jest w niebie. Tylu ludzi już zabrało.

Olek Fabisiak umarł, Iza Olszewska z naszego teatru, Ewa Ciepiela, Maja Zającówna. Całe pokolenie odchodzi gdzieś tam. Widocznie jakiś wielki się szykuje spektakl. Jurek Trela tam już grzeje miejsce przy ognisku niebieskim.

Anna Dymna wspomina Jerzego Trelę: Anna Dymna wspomina Jerzego Trelę: "Był jednym z najważniejszych ludzi, jakich spotkałam na tej drodze".

Jak pani jest, to jest wszystko dobrze


Pani Aniu, tych refleksji mam wrażenie, z roku na rok jest coraz więcej.

Zdumiewające jest to, że coś dziwnego się dzieje, jak człowiek jest po siedemdziesiątce, że nagle czas się tak potwornie rozciąga, a potem przybliża. Jak zbieram na cmentarzu pieniądze, to dokładnie słyszę głos Zosi Niwińskiej, wielkiej aktorki Krakowa, która mówiła: "Dziecko kochane, no, dlaczego ty jak myszka taka stoisz tutaj? Trzeba tak potrząsać, to włóż sobie tam pieniążki i krzyczeć na cały cmentarz".

Kwesty dobroczynne już trwają na krakowskich cmentarzach Kwesty dobroczynne już trwają na krakowskich cmentarzach


Przykro mi jest, bo kiedyś to było święto, wielu aktorów kwestowało i młodych i starszych. Teraz jakoś nie umieją tego chyba w Krakowie. W ubiegłym roku mi się udało studentów zaprosić. Bardzo byli szczęśliwi, ale większość osób wyjeżdża w tym czasie na groby.

U mnie to się stało tradycją, a tradycja daje ci taką siłę, że nawet jak umierasz, nie możesz chodzić, nie masz nogi, to biegniesz gdzieś tam, bo zawsze tam biegłaś.

I to tak działa, także daje to ogromną siłę. To święto jest z jednej strony smutne, czuje się potworny brak i tęsknotę, ale też się czuje wdzięczność do ludzi, którzy cię uczyli chodzić po tej ziemi, którzy cię uczyli kochać i tak się o nich myśli. Ciekawe, co by teraz powiedzieli.

Ludzie, zauważyłam od jakiegoś czasu, tego dnia są bardzo życzliwi. Spotykam się z ludźmi, którzy mówią: "No jest pani, no przecież ja się z panią umówiłem w zeszłym roku". Tłumy ludzi mówią: "Zawsze o 12.00 przy bramie ma pani być, bo jak pani jest, to jest wszystko dobrze".

Spotykają cię więc miłe rzeczy. O dziwo, kiedyś, za komuny, bardzo często brzydkie rzeczy też ludzie mówili: "Ha, zbiera na pewno na domek, nie?".  Teraz tego w ogóle już nie ma.

Na Salwatorze i Rakowicach mam najukochańszych ludzi

To jest dziwne, metafizyczne święto. Nie mam czasu, żeby wcześniej pójść, bo mamy próby. Zwykle już parę dni wcześniej chodziłam na groby, bo mam tam już tylu znajomych. Kiedyś każdemu świeczkę malowałam, a teraz to już bym musiała ciężarówką chyba podjechać. Do Wiesia Dymnego, a tam Wajda jest, a Stasiu Radwan, Leszek Aleksander Moczulski, to na Salwatorze. Na Salwatorze mam najukochańszych moich ludzi.

Moi rodzice znowu na Rakowicach. I tam jest "Jurkowisko" całe, bo tam leży Jerzy Jarocki, Jerzy Bińczycki, Jerzy Nowak. Jak oni muszą rozrabiać w nocy! Mają grób przy grobie. I Piotruś Skrzynecki tam jest, ile osób tam jest, takich ukochanych.

A jak się tak siedzi na tym cmentarzu, jeszcze jak świeci słońce, to się zamyka oczy i oni wszyscy żyją i to jest fajne.

"Mnie się nie chce spać, pokil bedom grać"

Pani Aniu, za każdym razem, gdy rozmawiamy, zawsze pojawia się jakaś historia i zawsze jest to nowa historia, która się wokół pani dzieje, toczy. Czy pani je przyciąga, czy one czekają za rogiem, żeby pani podeszła?

Lubię życie, lubię ludzi i cały czas jestem wśród nich, no więc cały czas się toczy wszystko wokół nas. Pierwszą moją kwestią, jaką powiedziałam na scenie, to były słowa: "Mnie się nie chce spać, pokil bedom grać". To było pierwsze, co Isia mówi. W 1969 roku miałam premierę i to powiedziałam.

Kiedyś była rozmowa o Weselu i sobie pomyślałam, że rzeczywiście jest tak. Już czasem nie mam siły,  mam jakieś kłopoty z kręgosłupem, ale  jak grają, lecę, ciągle jeszcze. I mi się to udaje.

I myślę sobie, że po prostu wykonuję chyba fantastyczny zawód, który jest przy okazji najlepszym gabinetem psychoterapeutycznym, gdzie wchodzisz i przechodzi ci wszystko. Przechodzi ci ból, przechodzi ci smutek, przechodzą ci wszelkie cierpienie. To jest taki zawód, że jak się go tak prawidłowo wykonuje, to on tak powinien działać. Nie tylko na aktorów na scenie, ale też na widzów, którzy przychodzą do teatru i nagle coś ci się otwiera, inaczej się oddycha i masz siły.

Anna Dymna: Zostałam aktorką w najlepszym momencie Anna Dymna: Zostałam aktorką w najlepszym momencie


Zawsze z Krzyśkiem Glubiszem, żeśmy żartowali na trylogiach po czterech godzinach hasania po łóżkach. I jak żeśmy tak galopowali, to Krzysiek mówi: "Anka, skąd ty masz siły?". Odpowiadałam: "Mam siły, tylko jak teraz do windy dojść?".

To ma coś wspólnego i z przemijaniem, i z tym że na scenie jest taki czas, że też parę razy mi się wydawało, że już nie żyję na przykład. I przeżywałam. Miałam taki moment w Trylogii, że byłam tak okropnie zmęczona, bo już wtedy miałam z sześćdziesiąt parę lat. Klata zauważył, że chyba padnę zaraz, w związku z tym mówi, żebym się położyła pod łóżkiem, odpoczęła. Jak pod tym łóżkiem leżałam, to mi tak waliło serce, że wydawało mi się, że się scena rusza. I minęło tam, nie wiem, trzy lata to graliśmy czy coś i ja pewnego dnia galopuję, galopuję, jestem pod łóżkiem, cisza. I sobie myślę, że już chyba nie żyję, jak fajnie jest. Bardzo to było miłe. Potem sobie zbadałam puls i był puls. Po prostu się organizm przyzwyczaił.

Żebyśmy się tak umieli przyzwyczaić do takiej śmierci i dalej byśmy sobie miło żyli, to by było fajnie. Dobrze jest w to wierzyć.