A druga połowa grudnia i początek stycznia w kalendarzu niemal wszystkich europejskich i azjatyckich kultur jest czasem niezwykłym, czasem nadziei. To wtedy dochodzi do przesilenia zimowego, dzień przestaje się skracać, światło zaczyna zwyciężać nad ciemnością. Prof. Szyjewski: „W strukturze kosmicznej następuje wtedy zatarcie granicy pomiędzy tym światem a tamtym światem, mamy układ, w którym zima zagościła w naszym otoczeniu, stała się dominująca, ale zarazem rodzi się ten moment, w którym ta zima zostanie pokonana”.

To zatarcie granic między światami sprawia, że „trzeba odpowiednio ustosunkować się do tych sił sakralnych, które znajdują się poza naszą rzeczywistością”. Jedną z najważniejszych była siła odpowiedzialna za duchy zmarłych. W Europie, szczególnie Europie słowiańskiej do dziś jej cechy ma w sobie… święty Mikołaj.

Prof. Szyjewski: „święty Mikołaj był przewodnikiem tych dusz, które odchodziły w zaświaty. To, co my nazywamy laską, pastorałem wyjściowo było prawdopodobnie takim hakiem, którym łapał duszę”. Oczywiście Mikołaj – przewodnik dusz przed nadejściem chrześcijaństwa nazywał się inaczej. Południowi i wschodni Słowianie nazywali go Karaczun (Koroczun). Był to starzec z siwą brodą, który przeprowadzał dusze do świata zmarłych, prawdopodobnie postać Wołosa.

Prof. Szyjewski: „ślady tego do dziś widać w zwyczajach mikołajkowych w zachodniej Europie. Święty Mikołaj to jest postać, która grzeczne dzieci rzeczywiście nagradza, ale niegrzeczne łapie, chowa do worka i zabiera do siebie”.

Święty Mikołaj/Karaczun mógł mieć sporo pracy, bo w okresie końca jednego cyklu i początku kolejnego zmarli powracali do swoich domów. Prof. Szyjewski: „trzeba było ich zaprosić i godnie ugościć. Bardzo uważano, żeby nie uszkodzić albo nie obrazić tych zmarłych. Nie wolno było obracać się szybko, nie wolno było zamiatać, nie wolno było siadać do stołu, jeżeli przedtem przy siadaniu na krzesło nie przeprosiło się tego zmarłego, który akurat by się na tym krześle znalazł albo zdmuchnęło go. To, co my nazywamy tym pustym talerzem dla niespodziewanego gościa, kiedyś były to przystawione do stołu krzesła dla duchów, krzesła, których nikt nie zajmował”.

Także tradycyjne potrawy wigilijne przygotowywane były z myślą o duchach, szczególnie kutia z maku, miodu i zboża, które stanowiły podstawę ofiary dla zmarłych. Sianko to pozostałość tradycji wysypywania zmarłym słomianej ścieżki przez chatę. Prof. Szyjewski: „słoma jest związana z tym, co martwe, z tym co nieżywe, to jest pokazanie drogi, którą ci zmarli mogą przechodzić”.

I na koniec – kolędnicy. Prof. Szyjewski: „kolędnicy przejmowali rolę tych niebezpiecznych, groźnych sił. Stąd przebrania i przedstawienie, które moglibyśmy określić jako śmierć i zmartwychwstanie. To mogła być koza, wilk, koń, a przede wszystkim turoń, który w pewnym momencie przewracał się, umierał, a potem pod wpływem pieśni powstawał z powrotem na nogi. Czyli mamy w tym wszystkim zakodowaną ideę. Śmierć z tego poprzedniego porządku i narodziny następnego”.

Cała ta tradycja niemniej, niż do ludzi była też skierowana do duchów, które „trzeba było zneutralizować albo wyprowadzić, w każdym razie przekonać, żeby nie szkodziły”.

Prof. Szyjewski: „kolędnicy chodzili po dachach, robili psikusy, krzyczeli głośno, wyli zwierzęcymi głosami. To wszystko było elementem tego dowodzenia, że oni przychodzą jako reprezentanci tamtego świata. Wobec tego inne siły nie mają co tam robić”.