Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Mikołaj był przewodnikiem dusz zmarłych, Jezus nie urodził się 25 grudnia. Boże Narodzenie – odwieczne święto przesilenia

Przez kilka pierwszych wieków naszej ery chrześcijanie nie mieli pojęcia, kiedy narodził się Jezus. Podawano różne daty – 19 kwietnia, 20 maja, 17 listopada, 6 stycznia. Ta ostatnia popularna była w Palestynie i Egipcie w II w. n.e. To nie żadne z miast Judei, czy Egiptu jednak, a Rzym był najważniejszym miejscem chrześcijańskiego kultu i o tym, kiedy obchodzone jest Boże Narodzenie, zdecydowało święto popularne nad Tybrem.

Jeden z najstarszych wizerunków nowo narodzonego Jezusa, IV w. n.e., Bazylika św. Ambrożego w Mediolanie, fot. Giovanni Dall'Orto

Posłuchaj programu

Było to pradawne święto perskiego Mitry. Bóg słońca i światłości miał się narodzić 25 grudnia (w grocie!), jego kult zyskiwał popularność w cesarstwie od I w. n.e. Mitra w Rzymie zmienił imię – nazwany został Sol Invictus – Słońce Niezwyciężone, w II wieku jego wyznawcą był cesarz Kommodus, w III Aurelian, w IV cesarz Konstantyn (ten sam, który uczynił chrześcijaństwo jedną z religii państwowych). To właśnie Konstantyn ustanowił niedzielę oficjalnym świętem bóstwa Sol Invictus. 25 grudnia Rzymianie hucznie obchodzili Dies Natalis Solis Invicti – Narodziny Niezwyciężonego Słońca, składali sobie życzenia, całowali się pod jemiołą, obdarowywali się podarunkami.

Innym grudniowym świętem popularnym w starożytnym Rzymie były Saturnalia ku czci Saturna, boga poprzedniego cyklu istnienia świata. Obchodzono je nad Tybrem już kilkaset lat przed naszą erą. Świętujący dekorowali swoje domy zielonymi bukietami, zapalali specjalne świąteczne świece, rozdawali bliskim podarunki, ucztowali. Miało to być (przynajmniej do czasu upowszechnienia się święta Narodzin Niepokonanego Słońca) najradośniejsze z rzymskich świąt.

Przejęcie tych zwyczajów przez rosnące w siłę chrześcijaństwo było naturalne – twierdzi prof. Andrzej Szyjewski z Instytutu religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego: „to jest podstawowa zasada dla chrześcijaństwa, ale też innych religii, które się ze sobą stykają. Nie wypierają one poprzednika, tylko wchodzą w jego buty i zaczynają obudowywać własną treścią to, co gdzie indziej funkcjonowało z inną teologią”.

prof. Andrzej Szyjewski

prof. Andrzej Szyjewski

A druga połowa grudnia i początek stycznia w kalendarzu niemal wszystkich europejskich i azjatyckich kultur jest czasem niezwykłym, czasem nadziei. To wtedy dochodzi do przesilenia zimowego, dzień przestaje się skracać, światło zaczyna zwyciężać nad ciemnością. Prof. Szyjewski: „W strukturze kosmicznej następuje wtedy zatarcie granicy pomiędzy tym światem a tamtym światem, mamy układ, w którym zima zagościła w naszym otoczeniu, stała się dominująca, ale zarazem rodzi się ten moment, w którym ta zima zostanie pokonana”.

To zatarcie granic między światami sprawia, że „trzeba odpowiednio ustosunkować się do tych sił sakralnych, które znajdują się poza naszą rzeczywistością”. Jedną z najważniejszych była siła odpowiedzialna za duchy zmarłych. W Europie, szczególnie Europie słowiańskiej do dziś jej cechy ma w sobie… święty Mikołaj.

Prof. Szyjewski: „święty Mikołaj był przewodnikiem tych dusz, które odchodziły w zaświaty. To, co my nazywamy laską, pastorałem wyjściowo było prawdopodobnie takim hakiem, którym łapał duszę”. Oczywiście Mikołaj – przewodnik dusz przed nadejściem chrześcijaństwa nazywał się inaczej. Południowi i wschodni Słowianie nazywali go Karaczun (Koroczun). Był to starzec z siwą brodą, który przeprowadzał dusze do świata zmarłych, prawdopodobnie postać Wołosa.

Prof. Szyjewski: „ślady tego do dziś widać w zwyczajach mikołajkowych w zachodniej Europie. Święty Mikołaj to jest postać, która grzeczne dzieci rzeczywiście nagradza, ale niegrzeczne łapie, chowa do worka i zabiera do siebie”.

Święty Mikołaj/Karaczun mógł mieć sporo pracy, bo w okresie końca jednego cyklu i początku kolejnego zmarli powracali do swoich domów. Prof. Szyjewski: „trzeba było ich zaprosić i godnie ugościć. Bardzo uważano, żeby nie uszkodzić albo nie obrazić tych zmarłych. Nie wolno było obracać się szybko, nie wolno było zamiatać, nie wolno było siadać do stołu, jeżeli przedtem przy siadaniu na krzesło nie przeprosiło się tego zmarłego, który akurat by się na tym krześle znalazł albo zdmuchnęło go. To, co my nazywamy tym pustym talerzem dla niespodziewanego gościa, kiedyś były to przystawione do stołu krzesła dla duchów, krzesła, których nikt nie zajmował”.

Także tradycyjne potrawy wigilijne przygotowywane były z myślą o duchach, szczególnie kutia z maku, miodu i zboża, które stanowiły podstawę ofiary dla zmarłych. Sianko to pozostałość tradycji wysypywania zmarłym słomianej ścieżki przez chatę. Prof. Szyjewski: „słoma jest związana z tym, co martwe, z tym co nieżywe, to jest pokazanie drogi, którą ci zmarli mogą przechodzić”.

I na koniec – kolędnicy. Prof. Szyjewski: „kolędnicy przejmowali rolę tych niebezpiecznych, groźnych sił. Stąd przebrania i przedstawienie, które moglibyśmy określić jako śmierć i zmartwychwstanie. To mogła być koza, wilk, koń, a przede wszystkim turoń, który w pewnym momencie przewracał się, umierał, a potem pod wpływem pieśni powstawał z powrotem na nogi. Czyli mamy w tym wszystkim zakodowaną ideę. Śmierć z tego poprzedniego porządku i narodziny następnego”.

Cała ta tradycja niemniej, niż do ludzi była też skierowana do duchów, które „trzeba było zneutralizować albo wyprowadzić, w każdym razie przekonać, żeby nie szkodziły”.

Prof. Szyjewski: „kolędnicy chodzili po dachach, robili psikusy, krzyczeli głośno, wyli zwierzęcymi głosami. To wszystko było elementem tego dowodzenia, że oni przychodzą jako reprezentanci tamtego świata. Wobec tego inne siły nie mają co tam robić”.  

Autor:
Rafał Nowak-Bończa

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię