To był tylko etap

W sensie duchowym, czy w sensie takim psychicznym, czego ojciec Pana nauczył? Kiedyś powiedział Pan, że to był człowiek optymistyczny, który potrafił przetrwać to doświadczenie Syberii dzięki podejściu do życia pozytywnemu. Szukaniu tego, co dobre.

To się przewijało przez życie mojego ojca.

Skoro mówimy już o samej historii, to miejmy świadomość, że to bardzo przykre doświadczenie lwowskich żołnierzy AK nazywało się lwowski etap. Ono jest opisane w historii. Na 150 żołnierzy AK sądzonych w tym samym procesie, w którym był sądzony ojciec, przeżyło 30, bardzo wielu z nich po powrocie szybko zmarło. Na przykład ojciec mojego ojca, czyli dziad, który dostał wyrok 20 lat.

Ojciec wrócił. Miał lat 40, kiedy ja się urodziłem jako pierworodny, i ojciec wielokrotnie podkreślał, że biorąc pod uwagę to wszystko, co zobaczył, to to, że on założył rodzinę, miał dzieci, miał normalny dom, mógł decydować o sobie, to było niezwykłe. Żył w Polsce Ludowej, czyli komunistycznej. Był świadomy jej tylko wasalnej pseudowolności. Niemniej mówił, że w stosunku do tego, czego doświadczył, miał osobistą wolność. To znaczy mógł takie sporty uprawiać, jakie chciał, takie pasje, jakie chciał, realizować. Mógł się rozwijać wedle własnego pomysłu na siebie.

Był także bardzo muzycznie, aktorsko uzdolniony. Grał na organkach ustnych, na gitarze, śpiewał, występował w różnych teatrach amatorskich, żeglował. Uważał, że jest człowiekiem, któremu się udało głównie z tego powodu, że wiedział, jak niewiele brakowało, żeby mu się nie udało. Opisał to w książce: Andrzej Niezabitowski, „To był tylko etap”.

Był w tym zatem pewien taki pozytywny optymizm i naturalna prawość dotycząca tego, w jaki sposób się żyło. Trochę dzięki tej prawości ojciec miał w różnych etapach swojego życia oparcie. Choć też trzeba powiedzieć, że poprzez różne doświadczenia, które tam miał, nabrał cech, które on sam określał, jako drapieżno-zwierzęcych. Kiedy się czuł zagrożony, zachowywał się inaczej. Czasem nawet jako rodzeństwo byliśmy przerażeni. Pamiętam na przystani w porcie jachtowym zaatakował nas jako dzieci jakiś agresywny, pijany mężczyzna. Ojciec to zobaczył i wpadł na niego jak burza. W ojcu się wtedy budził wilk, drapieżnik.

Był też bardzo bezkompromisowy. Nie tolerował w ogóle alkoholu i kiedy był zapraszany do picia, a to były lata 60., 70. XX wieku, i słynne: „Ty się ze mną nie napijesz?”, reagował bardzo rygorystycznie, bezkompromisowo, wręcz niegrzecznie. Ludzie się obrażali na niego, ponieważ mówił nie. Był z tego powodu trochę stygmatyzowany.

Był też stygmatyzowany z tego powodu, że nauczył się śpiewać i grać ballady. Grał na 7-strunnej gitarze, ale po rosyjsku, który był jego drugim językiem. Wielokrotnie podkreślał, że przeżył Syberię dzięki Rosjanom, którzy tam byli więźniami występującymi przeciwko komunistycznemu imperializmowi. Mówił po rosyjsku jak native, ale to były lata 50., 60., 70. XX wieku w Polsce. Dla mnie to był problem, dlatego, bo myśmy wszyscy uczyli się wtedy języka rosyjskiego w szkole i robiliśmy wszystko, żeby się uczyć fatalnie. To był nasz sposób na pokazanie sprzeciwu. Dla ojca ten język był językiem pięknym, językiem jego młodości i śpiewał tylko po rosyjsku, a kiedy mu kazano śpiewać po polsku, odkładał gitarę i z tego powodu też bywał bardzo odrzucany. Dzisiaj, gdyby dożył tych czasów, kiedy też w sposób wyrachowany nie używamy tego języka jako protest przeciwko temu, co się dzieje, myślę, że dla mojego ojca to byłby czas bardzo trudny. W tych różnych sprawach był cokolwiek samotny, niekoniecznie dyplomatyczny.

Góry, woda i gitara

Ten ocean Krakowa Pan zostawia i wypływa Pan w inny ocean, na inne wody.

Tato mnie nauczył pływania śródlądowego i właściwie innego nie mógł mnie nauczyć, dlatego, bo akurat właśnie była to granica wolności. Dopiero potem już sam na własną rękę zacząłem żeglować, robiąc uprawnienia ponad uprawnienia śródlądowe.

Tak, to jest wolność, to jest bezkresność, to jest konfrontacja z własną słabością. To jest inny sposób życia. Wszystko jest na swój sposób proste, ujęte w rygor wachtowy. Cały czas każdy wie, co ma robić, więc nie ma w tym absolutnie żadnej wolności, można powiedzieć przeciwnie. Jest w tym pewna dyscyplina. Pewnie ta adrenalina też w tym wszystkim ma jakieś znaczenie. Jestem żeglarzem urlopowym. Na dalekie wody wyrywam z tego oceanu, jakim jest Kraków.

Parafrazując Mickiewicza, w Krakowie Pan „wpływa na suchego przestwór oceanu”.

A ładnie powiedziane. Chociaż klimat w Krakowie jest relatywnie dość wilgotny, ale tak. Żegluję pomiędzy falami betonu.

POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY

Dr Michał Niezabitowski, od ponad 20 lat dyrektor Muzeum Krakowa, a z tą instytucją związany od 40 lat. Małopolanin roku 2024, przewodniczący Rady do Spraw Muzeów i Miejsc Pamięci Narodowych. Przede wszystkim jednak historyk, muzealnik i krakowianin.