Maria Peszek była gościem programu "Przed Hejnałem".
Sylwia Paszkowska: Maria Peszek, czyli kawałek dziko rosnącego nieba, które za dużo myśli i jest jak Napoleon.
Maria Peszek: Może to chodziło o mój niewysoki wzrost, bo Napoleon był bardzo niedużym człowiekiem, ale zażartym, silnego charakteru. I chyba był też kobieciarzem, a ja nie jestem kobieciarzem i nie jestem rozszalałą wielbicielką różnych mężczyzn, bo od wielu lat jestem z tym samym mężczyzną. Jeśli chodzi o zapiekłość, rewolucyjną energię, to myślę, że rzeczywiście coś z Napoleona mam.
Spotykamy się w trakcie nagrywania słuchowiska "Anioł w supermarkecie". To jest słuchowisko świąteczne, dla dzieci, a Maria Peszek słynie z braku uczuć macierzyńskich. Dalej jesteś nieczuła na uroki słodkich bobasów?
Lubię dzieci i mam duże zainteresowanie w świecie dziecięcej wrażliwości, co nie zmienia faktu, że moja decyzja - przynajmniej w tym momencie - jest niezmienna, jeśli chodzi o posiadanie własnych dzieci. Trwam w mojej niełatwej zresztą decyzji nieposiadania dzieci własnych, co nie zmienia faktu, że interesują mnie dzieci cudze. Myślę, że mogę być bardzo skutecznym zabawiaczem dzieci i stwarzać historie, które mogą być dla dzieci atrakcyjne. Nie trzeba mieć własnych dzieci, żeby mieć z nimi dobry kontakt.
A dlaczego myślisz, że ta decyzja była niełatwa? Czy dlatego, że w Polsce tak duże jest ciśnienie na to, że każda kobieta musi być matką?
Decyzja jest niełatwa, bo niełatwe jest pytanie. To jest jedno z najbardziej egzystencjalnych pytań z serii: czy jest Bóg; albo co zrobić, aby być szczęśliwym; albo jakich wyborów dokonujemy. Na te pytania nie ma łatwych odpowiedzi. Nasza kultura także jako podstawową rolę kobiety określa macierzyństwo i nie jest łatwo kobiecie, która decyduje się inaczej funkcjonować w społeczeństwie. Mnie w ogóle nie jest łatwo funkcjonować w naszym społeczeństwie, bo mam bardzo wyraziste poglądy w wielu kwestiach.
Jest to trudno zrozumieć, gdy obserwuje się kogoś, kto często mówi, jak świetną, kompletną i tradycyjną miał rodzinę.
Takie jest mój wybór. Mam wspaniałych rodziców, bardzo fajnego brata i zazdrośćcie, ludzie, takiej rodziny, ale moim zdaniem, to nie jest wystarczający powód, żeby przekazywać życie dalej, żeby zakładać własną rodzinę. Jakkolwiek brutalnie to brzmi.
To nie po to tu jesteśmy?
Myślę, że nie.
Premiera słuchowiska na antenie Radia Kraków na początku grudnia. Do Świąt pozostało jeszcze kilka tygodni. A Święta to znowu temat, związany z tradycją katolicką, którą często kontestujesz. Wybrałaś to słuchowisko z premedytacją?
Czuję się świetnie wypowiadając się w temacie Boga, Kościoła, religii, ponieważ mam bardzo precyzyjne poglądy - nie agresywne, nie atakujące, ale bardzo wyraziste. Jestem ateistką dumną z tego faktu i jakoś harmonijnie i szczęśliwie funkcjonującą ze swoim ateizmem. Zawsze podkreślam, że ateizm może być filarem bardzo szczęśliwego życia, pogodzonego ze sobą. Stwierdzenie, że nie ma Boga może być bardzo budującym stwierdzeniem.
Jeśli chodzi o słuchowisko, to zdecydowałam się na udział w nim, bo stęskniłam się za moim bratem, Błażejem, trochę też za tatą - może mniej, bo częściej się z tatą widuję i spotykam. Pomyślałam, że to może być bardzo przyjemne spotkać się w studio, które jest taką intymną, zamkniętą, odizolowaną przestrzenią, i zrobić coś razem w rodzinnym gronie. Dla mnie jest to kwintesencja Świąt. To bycie razem w odizolowaniu od świata. Jak najbardziej świąteczna motywacja w tym była, tylko w rozumieniu Marii Peszek. Nie ma w tym Boga, ale jest duch czułości dla siebie nawzajem.
Urządziłaś sobie przerwę od grania.
Tak, siedem miesięcy.
Wróciłaś, znowu śpiewasz, znowu jesteś w trasie. Dzisiaj wieczorem w Klubie Studio twój koncert. Co zaśpiewasz?
To będzie czwarty koncert w Krakowie od premiery płyty ostatniej, czyli "Jezus, Maria Peszek". Oprócz utworów z tej właśnie płyty chcieliśmy także zawrzeć trochę utworów z poprzednich płyt i trochę niespodzianki. Dla nas samych była już potrzeba zmiany i myślę, że dla odbiorców też to jest ciekawe. Ta przerwa zrobiła fantastycznie muzycznie. To jest na pewno najwyższy poziom, jaki udało nam się do tej pory osiągnąć.
W swoich tekstach i też w swoim wizerunku scenicznym dystansujesz się od kobiecości tradycyjnej. A ja cię pamiętam jeszcze ze szkoły teatralnej w sukience a'la Marylin Monroe, w grochy, w makijażu bardzo kobiecym. Przeszłaś ewolucję, czy taka Maria, jaką jesteś teraz, zawsze w tobie była , a tamto, to była próba przebrania się, bawienia w teatr?
To był naturalny etap metamorfozy człowieka, Marii Peszek. Gdy o sobie myślę, to pierwsza rzeczą, jaka przychodzi mi do głowy, to jest człowiek, a dopiero potem kobieta. A może nawet: artysta, człowiek, kobieta. Płeć jest którąś w kolejności cechą, która mnie określa jako byt. Ten wizerunek ze szkoły teatralnej był prawdziwy, ale odpowiadał temu momentowi, gdy się ma lat 19 i człowiek pierwszy raz tym się zachłystuje, że jest się kobietą. Bardzo to podkreślałam, bo tak wtedy czułam. Potem nastąpiły różne etapy metamorfozy. Teraz, mając lat 41, czuję się najlepiej, najpełniej i chyba też najpewniej. To jest chyba to moje prawdziwe ja, choć kto wie, będąc w wieku mojej wielkiej idolki Danuty Szaflarskiej, którego mam nadzieję dożyć, to pewnie będę kimś zupełnie innym.
Sporo tekstów poświęcasz Polsce. Śpiewasz o 11 listopada. Kiedy obserwowałaś to, co się działo na ulicach, w Warszawie zwłaszcza, to pomyślałaś sobie: "Tak, mam rację w tym dystansowaniu się od tego patriotyzmu na pokaz?
To jest trudny temat tak, jak Polska jest trudnym miejscem i trudną ideą. Bardzo ważny jest ten polski kontekst, bo ja jestem Polką, tutaj tworzę i Polacy to moi odbiorcy. Nigdy nie ciekawiło mnie wyjeżdżanie stąd i robienie czegoś dla innego środowiska. Jest to trochę relacja miłości i nienawiści. To jest mój wybór, ale to nie jest tak, że Polska jest wymarzonym miejscem. Jest bardzo dużo rzeczy, które mnie bolą i drażnią. Ta siedmiomiesięczna nieobecność dała mi wspaniałą perspektywę, dystans i pewnego rodzaju uspokojenia. Po powrocie mam więcej takiej prostej czułości dla tego kraju, ciekawości i zrozumienia. Nie zmienia to faktu, że nie rozumiem agresji i nie wiem, jak sobie radzić z taką ilością agresji i brutalności manifestowanej w dniu, który powinien być wszystkim, tylko nie agresją. To jest taka gorzka twarz demokracji, której się jeszcze musimy uczyć.
Ty także byłaś celem ataków i takiej agresji. Po pierwszej płycie rozpętała się burza, bo zbyt otwarcie mówiłaś o sprawach cielesnych - moim zdaniem szalenie dowcipnie i lekko. Niektórzy w tym widzieli wulgarmność. Po drugiej - gdy zadeklarowałaś, że nie będziesz umierała za Polskę - "Sorry Polsko". Czy odczuwasz satysfakcję, kiedy pojawiają się takie ataki? Czy to dowodzi, że miałaś rację, czy odbierasz to jako przykrość?
Nie ma mowy o jakiejś satysfakcji. To jest bardzo wyczerpujące musieć funkcjonować w takim napięciu. To nie jest tak, że mnie nie obchodzi, że mnie nie dotyka taka fala nienawiści, z którą się spotykam.
Ale pisząc pewne teksty, musisz mieć świadomość że to będzie "włożenie kija w mrowisko".
Czy tylko dlatego mam zająć się opisywaniem przyrody? Rzeczami, które są dla mnie średnio ciekawe? Nie. To jest koszt, jaki płacę za moją wolność, również twórczą. Za swoją niepodległość i niezależność. To nie jest łatwe i i to nie jest moim celem: drażnienie dla samego drażnienia i skandal dla samego skandalu, kontrowersja dla samej kontrowersji. Moja sztuka jest bardzo mocna, ale bardzo świadoma. Ale też rzeczywistość i czasy, w których żyjemy są wulgarne, okrutne i trzeba w moim odczuciu mocnych środków użyć, żeby się zmierzyć z tą rzeczywistością. Nie można mówić o rzeczach najistotniejszych miękko i obłymi słowami. Dla niektórych moja wyrazistość myli się z atakiem. Nie jest mi łatwo czytać kolejne ataki nienawiści, ale na szczęście jest ta druga strona - miłość i uwielbienie moich fanów, którzy są moim największym orężem i nagrodą.
I jest Edek.
Edek - moja tarcza, moja ostoja, mój rycerz z wiecznie zaostrzoną piką, który mnie chroni przede wszystkim przed światem w takich najbardziej przyziemnych sprawach.
Czy Edward istnieje? Ze wszystkich wywiadów wyłania się postać tak idealna, że wręcz nierealna, o której mogłaby pomarzyć każda kobieta.
Uścisnęłaś jego dłoń mocną, konkretną w uścisku. Edward jest jak najbardziej realną postacią. Ten sam Edward od ponad 20 lat, co ostatnio stwierdziliśmy z niemałym szokiem. To nie jest człowiek bez wad - jest uparty w sposób potworny, ma swoje wyraziste poglądy, czasami jeszcze bardziej wyraziste niż ja. Na swój sposób jest także niepogodzony ze światem i z tych naszych niepogodzeń czasami wynikają bardzo wybuchowe momenty. W tym, co najważniejsze, zgadzamy się i to nam pozwala wspólnie tworzyć zjawisko - Marię Peszek. On jest składową tego, co robimy razem.
Pracą Edwarda jest Maria Peszek.
Pracą Edwarda jest Maria Peszek, ale też pracą Edwarda jest to, co Maria Peszek tworzy, bo Edward jest współtwórcą bardzo wielu projektów, przynajmniej na poziomie idei. To Edward jest tym pierwszym sitem, przez które przechodzą moje teksty. Ze swoją dużą konkretnością, która jest taką bardzo męską cechą, ale też z powodu jego dużo lepszego wykształcenia niż moje. Edward kończył m.in. właśnie w Krakowie filozofię. Jest po prostu super wykształconym mężczyzną, co jest przydatne.
Chciałam zapytać o teksty, które piszesz. Wydaje mi się, że to jest jedno wielkie mrugnięcie okiem i zabawa, żart nawet, kiedy piszesz te teksty kontrowersyjne, najbardziej ostre. Może to jednak jest jakieś credo Marii Peszek?
To jest credo życiowe Marii Peszek. Zwłaszcza ostatnia płyta "Jezus Maria Peszek" - tam raczej mrugnięć nie ma. Uwielbiam język polski, bawienie się słowami, traktowanie ich jako tworzywo bardzo plastyczne. To daje być może takie poczucie, że faktura słów jest zabawna. Wydaje mi się, że czasem o tych najistotniejszych rzeczach, o najbardziej dramatycznych wyborach ludzkich, fajnie jest powiedzieć w taki nowatorski sposób. Zawsze najpierw staram się odpowiedzieć wyraźnie na pytanie, co chcę powiedzieć, a potem, jakich środków użyć i rzeczywiście, staram się używać środków nieoczywistych. Może to stąd to wrażenie, że jest to mrugnięciem okiem.
Czy gdybyś mogła cofnąć czas o półtora roku, bo to wówczas udzieliłaś słynnego wywiadu Jackowi Żakowskiemu dla Polityki, wspomniałabyś o neurastenii?
Zrobiłabym dokładnie to samo. Podejrzewam, że nawet używając tych samych słów, bo te słowa wydały mi się adekwatne do tego, czym chciałam podzielić się z ludźmi. Fala hejtu była nieprawdopodobna i fala uwielbienia była nieprawdopodobna. Głosy ludzkie, które były zachwycone i szczęśliwe, że ktoś w końcu dał im głos. Ludziom, którzy byli w podobnej sytuacji udzielił takiego wsparcia, że oto osoba bardzo rozpoznawalna mówi: "Tak, wiem, co to jest. Mie również to się przytrafiło i oto jestem z powrotem". Oto jest światło, że coś takiego można przetrwać. Głównie starałam się skupić na tej fali: szczęścia i radości od ludzi, którzy mi dziękowali za to. Jest cała masa ludzi, dla których wywiad był dużo istotniejszy niż płyta i stąd czerpię siłę. Tak, zrobiłabym tak samo.
A teraz dobrze jest?
Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, który może się utrzymać z tego, co kocha robić najbardziej. Jestem po wspaniałej podróży na koniec świata, a teraz spotykam się z powrotem z moimi fanami, odbiorcami, którzy chcą uczestniczyć w tym, co robię. Mam plany artystyczne rozmaite, sporo energii. Myślę, że to świetny czas.