Dlaczego drożeje masło?
Wielu obywateli zaskoczyło to, że w zasobach Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych znajduje się masło. Jakie inne produkty spożywcze przechowuje się w magazynach Rządowej Agencji Rezerw?
Podstawowe rzeczy, np. pszenicę, czyli ważne z punktu widzenia konsumenta towary rolne. Chodzi tak naprawdę o to, żeby w sytuacjach trudnych można było te produkty uruchamiać. Oczywiście to, co dzisiaj widzimy, to sytuacja nadzwyczajna. Mam na myśli raczej jakieś klęski żywiołowe, również, nie ma co ukrywać, wojnę. To bardziej po to buduje się te magazyny, w mniejszym stopniu dla stabilizowania cen, ale teraz akurat mamy taką sytuację, że i z tego powodu można uruchamiać te rezerwy.
Tylko musimy jasno powiedzieć, że ten tysiąc ton, który zostanie uruchomiony, to jest bardzo, bardzo niewielka ilość, biorąc pod uwagę to, ile się w Polsce sprzedaje. To jest trochę więcej niż dzienna sprzedaż masła w Polsce, więc jeśli chodzi o grę popytu i podaży, to niewiele zmieni. Bardziej chodzi tutaj o pewien sygnał, że państwo jest gotowe do tego żeby działać.
Oczywiście także jest to kwestia polityczna: rząd chce pokazać, że coś robi. Jednak moim zdaniem będzie to miało znaczenie w sferze realnego wpływu na ceny: na poziomie PR-owym. Jeżeli dzisiaj Kowalski kupował masło, dlatego że bał się dalszego wzrostu cen, czyli kupował na zapas, kupował więcej niż potrzebuje, to oczywiście to jego dodatkowe kupowanie było czynnikiem, który jeszcze bardziej pchał ceny masła w górę. Jeżeli wyhamowałby to kupowanie, to tutaj już będziemy mieli właśnie ten realny element, który powinien stabilizować ceny.
To się nakłada na sytuację na rynku europejskim, gdzie od tygodnia masło tanieje. Ten spadek ceny to już jest ponad 15%. Moim zdaniem te dwa elementy powinny doprowadzić do tego, że w perspektywie relatywnie niedługiej, to jest kwestia miesiąca, półtora miesiąca, może troszkę dłużej, zobaczymy znowu cenę masła w okolicach 7-7,50. Mówię o tym nieco dłuższym okresie, bo musimy pamiętać o tym, że jeśli dzisiaj hurtownie, duże sieci kupują masło drożej, to oczywiście będą się chciały tego masła najpierw pozbyć. W najlepszym razie będą dodawały tę cenę droższego masła i tę niższą cenę, którą już widzimy albo będziemy widzieli za tydzień czy za dwa tygodnie i sprzedawały masło po jakiejś średniej wynikającej z tych dwóch cen. Ale ten efekt nie powinien trwać zbyt długo.
Jak czytamy największy wzrost cenowy odnotowano na czekoladzie. Rozumiem, że Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych w swoich magazynach nie ma czekolady, żeby ta polityczna sztuczka mogłaby się udać i w wypadku tego towaru?
Nie słyszałem o tym, żebyśmy mieli czekoladę w rezerwach strategicznych, natomiast jeszcze o jednej rzeczy trzeba powiedzieć. Masło nie drożeje tylko w Polsce. Jeśli mielibyśmy tylko polski wzrost cen, bylibyśmy samotną wyspą, nie mielibyśmy tego elementu relacji z Unią Europejską, to oczywiście łatwiej by było wpływać rządowi na ceny różnych towarów, przynajmniej w krótkim okresie. Natomiast masło podrożało w całej Europie. W ciągu półtora miesiąca to był ponad 40-procentowy wzrost. Teraz już obserwujemy od tygodnia spadki.
W przypadku kakao i kawy, bo to są tak naprawdę rekordziści tegoroczni, wcale nie masło, ten wzrost cen obserwujemy na całym świecie. Najbardziej podrożało kakao, zresztą to obserwowaliśmy na początku roku. Teraz cena trochę spadła od tego szczytu, ale dalej jest istotnie wyższa niż to, do czego przyzwyczailiśmy się w ostatnich latach. Ostatnie tygodnie to wzrost cen kawy i z całą pewnością będziemy też to widzieli w polskich sklepach. Oczywiście wzrost ceny kakao już widzimy bardzo mocno. Standardowe tabliczki podrożały gdzieś z 4-4,50 do 6-6,50 zł. To jest wzrost wynikający właśnie z ceny kakao. Chociaż trzeba też odnotować, że mamy bardzo mocny spadek cen cukru.
Pytanie, czy te wzrosty cen wynikają tylko i wyłącznie z kosztów produkcji, czy nie są jednak związane z tym, że na bazie tego wzrostu cen kakao chce się na nas po prostu trochę więcej zarobić. Ale nie zmienia to faktu, że w tych trzech przypadkach – masło, kawa i kakao – moim zdaniem głównym powodem wzrostu cen nie są warunki klimatyczne, zwiększony popyt w jakiejś części świata, choć tak możemy czytać w różnych mediach. Oczywiście te przesłanki także są, ale moim zdaniem głównym powodem jest spekulacja. Dlatego moim zdaniem w przyszłym roku potanieją i kakao, i kawa, i masło. Taka średnia, uczciwa cena masła w tej chwili, biorąc pod uwagę koszty produkcji w Polsce, które wzrosły w tym roku, choćby ze względu na wzrost cen prądu czy wzrost kosztów pracy, to jest ok. 7-7,50 za kostkę. Myślę, że takie ceny zobaczymy najpóźniej w marcu.
Dziennik Rzeczpospolita opublikował wynik badań, z których wynika, że co drugi Polak obwinia rząd za cenę masła.
Jeżeli już miałbym kogoś wskazywać, oczywiście w wielkim cudzysłowie, to bym wskazał poprzedni rząd. To on doprowadził do tego, że mamy większe niż przed 2019 rokiem podwyżki płacy minimalnej. Właśnie koszty pracy w Polsce są między innymi powodem wzrostu cen masła.
Jeśli chodzi o prąd, bo to jest ten drugi istotny element, który spowodował wzrost kosztów produkcji masła, to z kolei obwiniam tu całą klasę polityczną rządzącą w ciągu ostatnich 15 lat. Najpierw koalicja PO-PSL, a potem PiS, delikatnie mówiąc nie za bardzo aktywnie działały w kierunku choćby rozpoczęcia budowy elektrowni atomowej. Także jeżeli chodzi o przesył prądu, te inwestycje były, delikatnie mówiąc, rachityczne. To właśnie niesamowite wydatki inwestycyjne w kolejnych latach są jednym z głównych powodów tego, że prąd drożeje.
Natomiast żaden polski rząd nie miał wpływu na wzrost cen masła w Europie. To jest kompletna nieprawda. Szkoda tylko, że Polacy nie starają się dojść do źródłowych informacji. Ponad 50% obwinia bezpośrednio rząd Tuska o to, że to masło drożeje. To jest po prostu nieprawda.
Ale są też inne badania, z których wynika, że tylko co drugi Polak chce oszczędzać przed świętami Bożego Narodzenia. Czy można już powiedzieć, że konsumpcja odżywa? Mieliśmy dwa miesiące temu potężne tąpnięcie w konsumpcji.
Konsumpcja w Polsce odżyła na początku tego roku. To jest oczywiście efekt największego w historii podwyższenia płacy minimalnej, podwyżek w budżetówce. To jest ten zasób pieniądza, który doprowadził do tego, że zaczęliśmy dużo więcej kupować. Widać to bardzo mocno w danych o sprzedaży detalicznej za pierwsze miesiące tego roku.
Nie żaden boom konsumpcyjny, ale bardzo wyraźny wzrost naszych zakupów. Nadrabialiśmy zaległości, bo mniej więcej od połowy 2022 do połowy 2023 roku oszczędzaliśmy. Mieliśmy 8 miesięcy pod rząd spadku sprzedaży detalicznej, a oszczędzaliśmy dlatego, że realne wynagrodzenia spadały. Wzrost wynagrodzeń był mniejszy od inflacji. Biednieliśmy, jeżeli chodzi o nasze możliwości zakupowe.
Początek tego roku, prawie trzy pierwsze kwartały, to było nadrabianie tych zaległości, a nie boom, dlatego że Polacy, nauczeni doświadczeniem sprzed dwóch, lat postanowili więcej oszczędzać. To znaczy te zwiększone zasoby pieniężne w części większej niż kiedykolwiek i w grupie większej niż kiedykolwiek, poszły na lokaty do banków, obligacje skarbowe, właśnie po to, żeby mieć te rezerwy wtedy, kiedy sytuacja się pogarsza. Rzeczywiście dane wrześniowe były dużo gorsze od oczekiwań, październikowe już trochę lepsze. Na pewno na święta żadnego boomu nie będziemy mieli, ale jednak warto odnotować, że ta grupa osób, które chcą oszczędzać w tym roku jest istotnie mniejsza niż w zeszłym roku. Wtedy 70% osób planowało oszczędności w okolicach świąt Bożego Narodzenia i było to konsekwencją właśnie tego spadku realnych wynagrodzeń, tego naszego zbiednienia. Sytuacja Polaków w tym roku dzięki podwyżkom się poprawiła, ale zależy jak do tego podejść: albo tylko 50%, skoro w zeszłym roku było 70%, albo aż 50% Polaków chce rzeczywiście na święta oszczędzać.
Konsumpcja jedynym silnikiem polskiej gospodarki
Jak długo jeszcze tym najmocniejszym silnikiem polskiej gospodarki będzie konsumpcja?
Można by było powiedzieć: nie najmocniejszym, tylko jedynym. Zobaczymy po tym bardzo słabym wzroście, praktycznie zerowym w zeszłym roku. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku do tej konsumpcji dodadzą się inwestycje, których w tym roku nie ma. Dodadzą się ze względu na środki unijne, opóźnione programy, więc mamy nadzieję, że to wszystko odpali na porządnie w przyszłym roku: inwestycje publiczne, inwestycje samorządowe i przede wszystkim inwestycje prywatne, inwestycje realizowane przez firmy.
Tym bardziej, że mamy nadzieję, że przyszły rok będzie także początkiem obniżania stóp procentowych, czyli będziemy mieli tańszy pieniądz, tańszy kredyt, tańszy leasing. To też będzie pomagało w inwestycjach. Do konsumpcji, mamy nadzieję, dodadzą się inwestycje. Konsumpcja nie będzie już tak mocna. Ta dynamika będzie mniejsza moim zdaniem niż w tym roku. Mówię oczywiście o całym roku 2024 i całym roku 2025.
Pozostaje ostatni element, czyli kwestia eksportu, słabego w roku 2024 z uwagi na problemy Niemiec. To, czy będziemy mieli poprawę, będzie zależało od tego, co się wydarzy w Niemczech. Dzisiaj najbardziej optymistyczne wersje mówią o bardzo nieznacznym wzroście, 0,2-0,3% w Niemczech w przyszłym roku. Po dwóch latach recesji, czyli zwijania się gospodarki, będzie to miało jakiś wpływ na polskich eksporterów, ale oczywiście bardzo, bardzo niewielki. Więc prawdopodobnie do konsumpcji nieco słabsze niż w tym roku dodadzą się inwestycje i w optymistycznej wersji może to pozwolić na wzrost gospodarczy w okolicach 4%, czyli lepiej niż w tym roku.
Z drugiej strony ten szybszy wzrost połączony jest z bardzo mocnym wzrostem kosztów dla większości przedsiębiorców, czyli właśnie praca plus energia. Na pewno nie użyłbym takiego sformułowania, że dobry rok nam się szykuje, jeżeli chodzi o prowadzących działalność gospodarczą, właśnie z uwagi na te problemy kosztowe. Mam nadzieję, że te zwiększone inwestycje pozwolą na wzrost wydajności, gdzie się da, w tych branżach, gdzie da się tą wydajność zwiększać. A jeżeli wydajność zwiększymy, no to będzie to oczywiście oznaczało mniejszą wrażliwość na wzrosty kosztów na przykład właśnie pracy i energii. Życzyłbym sobie, żeby spora część tych inwestycji szła na poprawy konkurencyjności, choćby przez wzrost wydajności pracy.
Rozumiem, że prognozy inflacyjne są średnio optymistyczne, biorąc pod uwagę, że w przyszłym roku prawdopodobnie czeka nas odmrożenie cen energii najpierw dla samorządów, a potem dla gospodarstw indywidualnych.
Jeżeli chodzi o inflację, to ja się spodziewam jej spadku. To znaczy spodziewam się tego, że na koniec roku przyszłego inflacja będzie niższa niż na koniec tego roku. W tym roku, moim zdaniem, będzie powyżej 5%, a przyszłym roku, poniżej wzrostu cen prądu, będzie niższa. Oczywiście będzie to miało negatywny wpływ i bezpośrednio na koszyk inflacyjny, czyli te dobre usługi, które analizujemy sprawdzając, jak bardzo drożeje życie dla przeciętnej rodziny, i w sposób pośredni także, bo przecież jak prąd drożeje, to właśnie rosną koszty w produkcji różnego rodzaju towarów i usług. Jednak, moim zdaniem, zakończymy przyszły rok mniejszym wzrostem cen niż w tym roku, choć jeszcze nie takim, jak chcemy, żeby on był, czyli w okolicach 2,5%. Ten poziom w wersji optymistycznej zobaczymy dopiero w roku 2026.
A czego na święta Bożego Narodzenia ekonomiści życzą obywatelom? Żeby więcej kupowali? Żeby wzmacniali konsumpcję? Czy żeby rozsądniej szafowali swoimi zasobami?
O! I to jest słowo klucz: rozsądek. Legendarny prezes amerykańskiego banku centralnego, czyli rezerwy federalnej, Alan Greenspan, oskarżany o to, że doprowadził do wielkiego kryzysu finansowego 2008-2009 roku, podczas przesłuchań przed komisją Senatu Stanów Zjednoczonych, powiedział: pomyliłem się. To poszło w świat: mamy winnego. Ale pełne zdanie brzmiało, sądząc, że racjonalizm wygra z chciwością. Więc ja życzę, żeby ten racjonalizm zawsze z tą chciwością wygrywał, ale żebyśmy jednak kupowali, bo jak nie kupujemy, to gospodarka się nie kręci, tylko niech to wszystko będzie racjonalne.