Zapis rozmowy Adama Piśko z Markiem Kondratem.
Marek Kondrat w Radiu Kraków nagrywa „Mistrza i Małgorzatę”.
- Z ogromną przyjemnością i przejęciem.
Co pan lubi w tej powieści?
- Śledzę siebie. W jaki sposób czas nas zmienia. Kilkukrotnie miałem tę powieść w ręku. Czytałem ją jako człowiek młody, potem jako inteligent po szkole teatralnej, któremu brakowało aspiracji intelektualnych. Szkoła teatralna kształci emocje, ale w sferach intelektualnych rozwija tak, jak student sobie życzy. Złapałem wtedy za „Mistrza i Małgorzatę” po raz drugi. Miałem przyjemność zagrać Afraniusza w teatrze Śląskim, do którego trafiłem po szkole jako do pierwszego teatru w swoim życiu. Wreszcie dzisiaj, po wielu latach, obserwuję, ile się stało we mnie przez ten czas. Nie mówię, że ta powieść jest stale we mnie, ale w jakiś sposób człowiek odnosi się do przeszłości dzięki takiej literaturze. To powieść parakryminalna z naddatkiem. Czym jest dzisiaj dla mnie, człowieka łaknącego dobrej literatury? Czym jest dziś, kiedy jednostronnie, nie uwzględniając wrażliwości słowiańskiej w wydaniu rosyjskim, formułujemy powierzchowne myśli, które media nam poddają? Z tego się rodzi fobia antyrosyjska. Ta książka mówi o tym, kim jest Rosjanin. Ona mówi o Rosjaninie w określonym czasie, ale to nie zmienia jego wizerunku.
Uważa pan, że jest to obraz uniwersalny?
- To obraz, który musi zastanawiać. Nie można go nie brać pod uwagę zajmując się polityką. Rzeczywistość zmusza nas do tego, żeby się opowiedzieć na temat Krymu. Mnie to nie interesuje, nie mam wyrobionego zdania. Mówię o tym, że literatura rosyjska jest wielka. Nie ma sposobu, żeby to ominąć. Świat musi się zatrzymać i zawahać myśląc o tym, o co tym ludziom chodzi.
Dzisiaj łatwo się obrazić na tę literaturę, kulturę i Rosjan jako takich.
- Zbyt łatwo. Człowiek jest człowiekiem, Putin jest Putinem a dziennikarz jest dziennikarzem. On formułuje pytania do ludzi. Jak z tyłu głowy nie ma potęgi tej literatury, to uboższy jest człowiek w reakcjach na to, co się dzieje. Myślę, że takiego przykładu słowiańszczyzny trudno szukać w nas. My z własnej potrzeby zwrotu w kierunku Zachodu znaleźliśmy się w Europie. Z pewnej rozpaczy, która ma nowe oblicze także. To nie jest audycja polityczna, pozwalam sobie na zbyt wiele, ale to jest interesujące. Ta powieść, którą czytam, obudziła taki prąd myśli, że one wydają się istotne. Nie sposób pominąć tę literaturę. Słowiańszczyzna u nas jest niepełna, my się jej wstydzimy. Nie jesteśmy tak szczerzy jak Rosjanie.
Proszę to Stasiukowi powiedzieć, to może poczuć się dotknięty.
- Stasiuk formułuje to prosto. On się domaga naszej słowiańszczyzny. On jej potrzebuje. Sądzę, że jesteśmy w jednym nurcie wizji, ale jesteśmy jednocześnie w rozkroku. Dopiero jak się upijemy, to śpiewamy jak Rosjanie.
Poncjusz Piłat w „Mistrzu i Małgorzacie” uważał, że tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą. Zgadza się pan z prokuratorem Judei, czy jako Polacy mamy inną straszliwszą ułomność?
- Czy ja wiem? Mamy tyleż ułomności co fajnych cech. Nie wyróżniałbym polactwa. Wyrosłem z tego. Jeżdżę po świecie i jestem karany publicznie. W internecie ludzie mi zarzucają, że mało jest we mnie polskości.
Los kosmopolity...
- Jestem człowiekiem. Kombinuję, że z przypadku jesteśmy w tym miejscu. Reszta to jest to, w co nas wyposaża kultura. Do polskości przywiązuje mnie to, że mogę przeczytać Leśmiana, Tuwima czy Krynickiego po polsku. To jest to. Reszta ustawia mnie w świecie bez piętna flagi i historii.
Marek Kondrat w tym świecie jest obdarzony cechami Polaka czy stał się pan takim kosmopolitą, że nikt nie pamięta, że pochodzi pan z kraju nad Wisłą?
- Nie sądzę, żeby ktoś zaprzątał sobie mną głowę, poza zapalczywymi ludźmi, którzy śledzą. Nie mam możliwości, żeby mówić w okrągłym zdaniu i wygłosić na ten temat filozofię. Zbliżam się do tego, że mam potrzebę rozmowy z człowiekiem o tym, co go gniecie w człowieku. Nie o tym jak się zachować w związku z granicami mieszkania.