Sedzia Maciej Ferek w studiu Radia Kraków, fot. Sylwia Paszkowska
25 maratonów, dziesiątki półmaratonów i medal Abbott World Marathon Majors
Dr Maciej Ferek rozpoczął przygodę z bieganiem w klasyczny sposób – w okolicach czterdziestki, kiedy organizm zaczyna się zmieniać. Choć zawsze prowadził aktywny tryb życia, jeżdżąc na rowerze i grając w tenisa, to jednak nie uprawiał tych sportów wyczynowo.
Stwierdziłem, że wysiłek aerobowy będzie najdogodniejszym sposobem zadbania o siebie. Bieganie kosztowało mnie do tej pory sporo kontuzji, ale endorfiny sprawiły, że do dzisiaj nie mogę się zatrzymać. Najpierw wystartowałem w półmaratonie, zaraz potem w maratonie — i tak mi już zostało.
Do dziś sędzia przebiegł 25 maratonów. Półmaratonów nie liczył, ale szacuje, że było ich co najmniej dwa razy więcej. Najcenniejszym osiągnięciem jest dla niego komplet sześciu prestiżowych biegów z serii Abbott World Marathon Majors: Berlin, Londyn, Nowy Jork, Tokio, Chicago i Boston. Za ich ukończenie przyznawany jest specjalny medal – dla wielu biegaczy to symbol najwyższego osiągnięcia.
Maraton w Bostonie to bieg, do którego nie da się wylosować wejściówki, nie da się jej wykupić. Tam po prostu trzeba się zakwalifikować osiągając odpowiedni czas na innym maratonie, uznawanym przez Boston. To mi się w końcu udało, bo te czasy są naprawdę wyśrubowane. Prawdę mówiąc w pewnym momencie myślałem, że dopiero w okolicach sześćdziesiątki uda mi się skompletować sześć biegów z serii Abbott World Marathon Majors.
Medale zdobyte przez sędziego Macieja Ferka, fot. Agata Ciechanowska
Zawieszenie w obowiązkach sędziego
W pewnym momencie życia sędziego Ferka pojawiło się więcej przestrzeni na realizowanie swojej biegowej pasji – paradoksalnie za sprawą trudnej sytuacji zawodowej. W 2021 roku decyzją ówczesnej prezeski Sądu Okręgowego w Krakowie, Dagmary Pawełczyk-Woickiej, został odsunięty od orzekania. Niedługo później jego sprawą zajęła się Izba Dyscyplinarna, a on sam przez półtora roku nie wykonywał swoich obowiązków zawodowych.
Mój cały referat, a wtedy było to 200 spraw, leżał pół roku. Dopiero po pół roku władze sądu zdecydowały się na to, żeby rozlosować go po innych sędziach. No więc nie dość, że najpierw sprawy leżą pół roku, potem zostają przydzielone nowemu referentowi, to jeszcze jednego sędziego nie ma, bo jest bezprawnie zawieszony, a obywatele czekają na sprawiedliwość. Wróciłem do pracy w kwietniu 2023 roku. Jest tylko gorzej – teraz mam w referacie 500 spraw i jest to taka standardowa liczba spraw w I Wydziale Sądu Okręgowego w Krakowie. Nikt z tym nic nie robi.
Okres zawieszenia był dla sędziego czasem osobistych procesów sądowych – każdego miesiąca pozywał sąd o wypłatę pełnego wynagrodzenia, ponieważ jego pensja była zmniejszana o połowę. Potem walczył także o prawo do urlopu. Dzięki temu poznał sądownictwo z perspektywy powoda. Jak sam przyznaje, to doświadczenie wpłynęło na jego postrzeganie środowiska sędziowskiego.
Mam bardzo krytyczny stosunek do mojego środowiska widząc, jak prowadzą sprawy. Rozumiem, że obywatel może czuć się zniecierpliwiony i rozgoryczony, bo idzie do sądu po sprawiedliwość i dostanie ją, jeżeli oczywiście trafi na legalnego sędziego, a poza tym ją dostanie, ale po latach. A po latach to jest żadna sprawiedliwość.
Brak zmian legislacyjnych i fikcja reform
Krytyce poddany zostaje także obecny minister sprawiedliwości, Adam Bodnar. Choć jeszcze przed objęciem stanowiska deklarował chęć reform, w opinii sędziego nie przedstawił żadnego realnego planu naprawy systemu. Wręcz przeciwnie – działania podejmowane przez ministerstwo są oceniane jako pozorne i nieskuteczne.
Pod koniec zeszłego roku zobaczyliśmy slajdy, w których ministerstwo pokazało, co planuje w 2026 roku. To, że działają jeszcze dwaj rzecznicy dyscyplinarni, ci główni ministra Ziobry, pan Schab i pan Lasota, to jest po prostu hańba. To jest hańba, że ci ludzie w majestacie prawa słyszą od pana ministra Bodnara, że oni mają kadencje ustawowe, przypomnę niekonstytucyjne, których pan minister nie może przerwać. Półtora roku zabrało panu ministrowi odwołanie chyba najsławniejszego z tych rzeczników, Przemysława Radzika, ale znowu jest tu niekonsekwencja – Radzika można odwołać, a pozostałych dwóch nie.
Jednym z przejawów marazmu reform jest według sędziego Ferka utrzymanie zasady jednoosobowego orzekania także w drugiej instancji spraw cywilnych – rozwiązania wprowadzonego tymczasowo w czasie pandemii, a następnie utrwalonego ustawą. Sędzia Ferek podkreśla, że w tej fazie postępowania, gdzie zapadają prawomocne wyroki, powinno orzekać trzech sędziów. W obecnej sytuacji jedna osoba może unieważnić decyzję innego sędziego, co stawia pod znakiem zapytania jakość i wiarygodność orzeczeń.
Sędzia podkreśla wyraźnie, że jego działania nie mają podłoża politycznego, a wynikają wyłącznie z obrony zasad konstytucyjnych – przede wszystkim prawa obywatela do niezależnego sądu.
Cały spór o praworządność, który trwa do dzisiaj właściwie, bo pod tym względem niewiele się zmieniło, to nie jest polityka, to jest kwestia przestrzegania zapisów konstytucji i gwarancji do niezależnego sądu ustanowionego ustawą tak, aby po każdej sprawie obywatel nie miał podstawy do wnoszenia skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. A każda sprawa rozpoznana w składzie z neo-sędzią, czyli w składzie nieznanym ustawie, jest podstawą do złożenia takiej skargi i śmiem twierdzić również do jej uwzględnienia.
Półtora roku z dala od sądu
W okresie zawieszania zawodowego sędzia Ferek aktywnie działał na arenie międzynarodowej, uczestnicząc w zagranicznych wyjazdach z organizacjami pozarządowymi i Stowarzyszeniem Sędziów Themis. Pełnił rolę „żywego świadka destrukcji wymiaru sprawiedliwości”, jak sam to określa. Z podróży regularnie wysyłał pocztówki do Dagmary Pawełczyk-Woickiej. – „Myślę, że kilkanaście kartek się uzbierało” – mówi z uśmiechem. Ostatnią wysłał z Mediolanu, gdzie przebywał w momencie decyzji o przywróceniu go do pracy, którą podjęła Izba Odpowiedzialności Zawodowej.
(Cała rozmowa do posłuchania)