Zdjęcie ilustracyjne/Fot. pexels
Marta i Maria – siostry Łazarza, postacie znane z Nowego Testamentu – przez wieki były interpretowane jako symbol dwóch dróg: aktywnej i kontemplacyjnej. Marta – ta, która działa, organizuje, służy, kontroluje. Maria – ta, która słucha, kontempluje, pozwala sobie na zachwyt i zatrzymanie. Maja Komasińska-Moller przekłada te postaci na język psychologii i neurobiologii, ukazując, że Marta i Maria są w nas – i że mają swoje miejsce w naszych półkulach mózgowych.
Psychologia spotyka duchowość
Książka nie jest analizą biblijnych postaci w teologicznym sensie, lecz próbą pokazania, jak bardzo te dwie kobiety odzwierciedlają mechanizmy działania naszych półkul mózgowych i codziennych dylematów.
Odkryłam kiedyś, że mam w sobie Martę i Marię. Początkowo tłumaczyłam to sobie lewą i prawą półkulą mózgową. Z czasem zauważyłam, że to coś więcej – to dwie wewnętrzne postaci, które uosabiają dwa różne sposoby przeżywania życia. Obie postawy są potrzebne. Problem zaczyna się wtedy, gdy jedna z nich przejmuje kontrolę i zagłusza drugą – mówi Maja Komasińska-Moller.
Marta to osoba praktyczna, zorganizowana, przewidująca, skoncentrowana na zadaniach. Maria – bardziej emocjonalna, refleksyjna, chłonąca piękno chwili.
Maria pozwala sobie marzyć, pozwala sobie tracić czas. Czasem jesteśmy w takim momencie życia, że musimy być dzielni, ale za tą dzielnością często kryje się niedopuszczanie do siebie uczuć, żeby się nie rozpaść.
(cała rozmowa do posłuchania)
Zachwyt, który wymaga treningu
Maja Komasińska-Moller prowadzi stronę "Sztuka Zachwytu" – nie bez powodu. Zachwyt nad codziennością to nie cecha charakteru, ale umiejętność. A ta, jak każda, wymaga ćwiczeń.
Nasz mózg na dobre rzeczy działa jak teflon – nie przywierają, a na złe jak rzep.
Z biologicznego punktu widzenia to mechanizm przetrwania – dawniej człowiek szybciej zapamiętywał zagrożenie niż przyjemność, ponieważ to mogło uratować mu życie. Dziś, w świecie nadmiaru bodźców i permanentnego stresu, ten sam mechanizm może prowadzić do wypalenia i frustracji.
Nawet w złym dniu można docenić łyk dobrej herbaty. To może brzmieć banalnie, ale naprawdę zmienia sposób patrzenia na świat.
Pierwotna miłość i świeżość patrzenia
W książce pojawia się też pojęcie "pierwotnej miłości". To nie tylko miłość romantyczna czy religijna, ale "pierwotny zachwyt", który towarzyszy początkom każdej relacji: z partnerem, z pasją, z przyjacielem.
Patrzymy wtedy świeżo, z ciekawością. Z czasem pojawia się rutyna, doświadczenia, żale. To wykrzywia nasze spojrzenie.
Dlatego warto co jakiś czas "zdejmować ciemne okulary" i próbować znów spojrzeć na bliskich tak, jak na początku.
Autorka dużo miejsca poświęca też emocjom, które zwykle próbujemy tłumić. Na czele z jedną – złością.
Złość jest cudowna. Daje ogromną energię. To, że coś mi się nie podoba, to, że czegoś nie chcę, to bardzo ważne informacje o mnie. Złość to sygnał, że ktoś przekroczył nasze granice, albo że my sami je ignorujemy.
Czy sztuki zachwytu i szczęścia można się nauczyć? Tak. Nawet jeśli ktoś z natury patrzy na szklankę jako do połowy pustą, ma narzędzia, by to zmienić.
Każdy z nas startuje z innymi kartami. Mamy do dyspozycji książki, warsztaty, terapię. Można wziąć z nich nawet jedno zdanie i to zmienia życie.
Dla jednych to będzie kontakt z Bogiem, a dla innych świadoma praca z emocjami. Wspólnym mianownikiem jest jedno: uznanie, że mamy prawo do pełni – i tej racjonalnej, działającej Marty, i tej marzącej, czującej Marii. Obie są potrzebne, abyśmy mogli w pełni być sobą.