Zapis rozmowy Jacka Bańki z wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego, Maciejem Gdulą.
W sprawie wyborów rektora Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej apelują do ministerstwa politycy i pracownicy uczelni. Tuż przed wyborami Rada Uczelni wyeliminowała z nich jednego kontrkandydata obecnego rektora. Inicjatywa Pracownicza apeluje o pilną interwencję na uczelni ws. z naruszeniem procedury wyborczej. Jaka będzie odpowiedź ministerstwa?
- My przyglądamy się sprawie. Dostaliśmy list z prośbą o unieważnienie decyzji rady. Trzeba się skonsultować z prawnikami. To sytuacja daleko odbiegająca od demokratycznej normy, co się dzieje na Uniwersytecie KEN. Co to za wybory, gdzie można głosować tylko za lub przeciwko obecnemu rektorowi? Wyobraźmy sobie takie wybory na prezydenta w Polsce. TK akceptuje listy i zostawia tylko jednego kandydata. To nie jest demokracja w moim przekonaniu. Niestety jest tak, że obowiązuje prawo autorstwa Jarosława Gowina, które umożliwia takie zagrania. Ta ustawa oddała wielką władzę rektorom. Niektórzy z niej korzystają zgodnie z duchem demokracji, samorządnością. Niektórzy korzystają, jak na KEN.
Jest list do ministerstwa. Poseł Miszalski pisze wprost o odwołaniu władz uczelni. Jakimi narzędziami dysponuje ministerstwo, poza analizą prawną ws. decyzji Rady Uczelni? Ta decyzja jest też podważana z uwagi na wadliwy skład.
- Przyglądniemy się temu. Uniwersytet KEN jest pierwszy raz od lat porządnie kontrolowany. Poprzednia władza, minister Czarnek, przez palce patrzył na działania rektora Borka, chociaż miał wiedzę, co się dzieje. Pisaliśmy do niego pisma. Minister Czarnek widział, niewiele robił. My się przyglądamy sytuacji finansowej, prawom pracowniczym. Kontrola przyniesie owoce. Ona się toczy. Będziemy rozmawiać o konsekwencjach tej kontroli.
Wybory, w których startuje tylko jeden kandydat, już 21 marca.
- Tak. Wstępne informacje i analizy prawne mówią, że nie łamie to ustawy. Więc my jesteśmy związani prawem, nawet jak ono jest patologiczne i wadliwe. Jest to jednak prawo. Trudno, żeby wkroczyć w towarzystwie ABW lub CBA z tego powodu na uczelnię. Możemy być oburzeni na to, co się dzieje, na łamanie ducha demokracji, ale musimy przestrzegać prawa.
Rady Uczelni, które wprowadziła reforma szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina, do likwidacji?
- Będziemy o tym rozmawiać przy nowelizacji ustawy. Ona pewnie będzie jeszcze w tym roku. Rady Uczelni miały kontrolować rektorów, to miały być takie rady nadzorcze. One miały patrzeć rektorom na ręce. Nie pełnią jednak tej roli. Trzeba coś z tym zrobić. One mają dużą władzę, która jest nadużywana. To do dyskusji. Trzeba przemyśleć kwestię samorządności na uczelniach. Moim zdaniem tę samorządność trzeba wzmacniać, nie ograniczać, jak robiła to ustawa Gowina. Chcą tego uczeni, pracownicy. Oni chcą mieć wpływ na uczelnię. Jak pogodzić zarządzanie uczelniami i chęć pracowników do decydowania o swoim miejscu pracy, jak działa wspólnota akademicka? To nie jest zwykłe miejsce pracy. Uczelnie to zawsze były instytucje, gdzie pracownicy mieli duży wpływ. Nie należy od tego odchodzić.
Polska Komisja Akredytacyjna miała skontrolować uruchomione w ubiegłym roku kierunki medyczne, częściowo na dawnych PWSZ-ach. Było ich 14, ale tylko 4 uzyskały pozytywną opinię komisji wcześniej. Znane są już wyniki kontroli? Co w wypadku negatywnej oceny. W Małopolsce to dwie uczelnie: Podhalanka w Nowym Targu i Akademia Nauk Stosowanych w Nowym Sączu.
- Stanowisko ministerstwa jest jasne. Jak jakaś szkoła nie będzie mogła kształcić w akceptowalnym standardzie, jak nie będzie pozytywnej opinii, nie będzie zgody ministerstwa na kontynuowanie działalności. Najważniejsze jest bezpieczeństwo pacjentów. To się wiążę z wysokimi standardami kształcenia. Nie wolno oszukiwać. Obniżać standardy chciał minister Czarnek. On wydał decyzje uczelniom, które nie dostały pozytywnej pinii Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Potem tak chciał zmienić skład Polskiej Komisji Akredytacyjnej, żeby to się nie powtórzyło, czyli wstawić tam ludzi, którzy popatrzą przez palce na takie niewystarczające kształcenie lekarzy. My to zmieniliśmy. Uchroniliśmy pacjentów. Chcemy to naprawić. Na pewno nie stanie się to kosztem studentów. Oni nie są winni, że poszli na takie kierunki. Będą mieli propozycje dobrych, jakościowych studiów.
Bierze pan pod uwagę takie rozwiązanie, że zamyka się kierunek, a studentów się przenosi na inną uczelnię? Trudno sobie wyobrazić sytuację, że ministerstwo mówi studentom – było miło, ale zamykamy kierunek.
- Takiej opcji nie ma. Dobro studentów jest nie mniej ważne niż pacjentów. Każda ze szkół, która nie dostanie akredytacji... Studenci dostaną propozycję studiów. Nikt nie zostanie na lodzie.
Czyli propozycję studiów, ale niekoniecznie na tej uczelni?
- Tak. Nie możemy akceptować sytuacji, że jak są studenci na uczelni, która nie uczy lekarzy, to żeby każdy był zadowolony, my przyznamy jednak akredytacji tej szkole. Nie. Medycyny nie studiuje się dla świętego spokoju. Zapewnimy wszystkim studentom takie możliwości, żeby mogli zostać prawdziwymi lekarzami.
Nie stracą na tym uczelnie, które planują utworzyć kierunek lekarski? Tak jest w przypadku Tarnowskiej Akademii, która mogła otworzyć kierunek w zeszłym roku, ale chciała przygotować lepsze zaplecze. Ta sytuacja nie zablokuje takich inicjatyw?
- Jeśli uczelnie porządnie się przygotują do tworzenia kierunków lekarskich, nikt nie chce bojkotować tego. Nie chodzi o to, żeby nowe kierunki nie powstawały. One muszą być jednak dobrej jakości. Jak będą negatywne decyzje co do części uczelni, zmobilizuje to innych, żeby zabezpieczyć infrastrukturę i kadrę. Musi być realna oferta studiów medycznych, nie tylko substytut medycyny.