Zapis rozmowy Jacka Bańki z wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego z Nowej Lewicy, Maciejem Gdulą, kandydatem w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Pogodził się pan z krakowską Nową Lewicą po tym, gdy podpowiedział pan prezydentowi Miszalskiemu wiceprezydentkę Marię Klaman?
- Myślę, że wciąż jakąś rolę grają emocje, ale sądzę, że się pogodzimy. To bardzo dobra kandydatka. Druga frakcja Nowej Lewicy zgłaszała inne kandydatury. One były mniej przekonujące. Dobrze się stało, że to Maria Klaman jest prezydentką. Ma wielkie doświadczenie samorządowe, wykształcenie, zna wielu samorządowców. Ona zajmuje się edukacją, polityką społeczną. Sądzę, że Kraków będzie bardzo zadowolony z jej pracy i aktywności. Ona ma dużo kredytu zaufania. Patrzyłem na komentarze pod jej wywiadem. Ludzie reagują pozytywnie.
Pana koledzy z Krakowa, za to, że polityk już niezwiązany z Krakowem wskazuje na stanowisko osobę także niezwiązaną z miastem, straszyli pana nawet sądem partyjnym. Taki sądny dzień już za panem?
- Jakaś uchwała rady miejskiej w Krakowie powstała na ten temat. Podchodzę do sprawy spokojnie. Nie złamałem żadnego zapisu ustawowego. Nie było uchwały rady w zakresie rekomendacji. Zarząd się nie zebrał. Nie było uchwały zarządu ws. żadnej kandydatury. Nie ma mowy o złamaniu uchwały. Była tylko uchwała rady miejskiej ws. Ryszarda Śmiałka. On nie był akceptowany przez prezydenta Miszalskiego jako kandydat na wiceprezydenta. Niepotrzebnie druga strona rozdmuchała sprawę. Cieszmy się, że jest bardzo dobra lewicowa wiceprezydentka. To ważne, że Lewica jest w stanie kreować nowe postaci. Nie trzeba pokazywać sporów.
Pana stanowisko wicewspółprzewodniczącego małopolskiej Lewicy nie jest zagrożone?
- Jeśli ktoś mówi, że naruszyłem statut partii, pewnie go szanuje i wie, że jest kadencyjność różnych ciał: zarządu, przewodniczących. Zmiana wymaga działań statutowych. Tu jest możliwość usunięcia mnie z partii. To mało prawdopodobne. Druga sprawa to kongres regionalny i wcześniejsze wybory. Na to też się nie zapowiada. Patrzę na to spokojnie. Cieszę się, że Lewica ma dobrą wiceprezydentkę.
Teraz sprawy nauki. W Krakowie rozstrajkowali się studenci. Najpierw okupacja Kamionki, teraz protest ws. Palestyny i żądanie, żeby rektor potępił Izrael. Jak pan ocenia takie działania? Podobna rzecz ma miejsce na Uniwersytecie Warszawskim.
- Ja bym rozdzielił te sprawy. To protesty, ale w innych kwestiach. Pierwsza sprawa dotyczy warunków bytowych studentów. To sprawa istotna, ważna. Ministerstwo zgadza się w zasadzie z protestującymi. Widzimy problem, chcemy mu przeciwdziałać. Dlatego w planach rządowych ws. przeznaczania pieniędzy na budownictwo społeczne, 10% jest na budowę i remonty akademików. W przyszłym roku ma to być 5 miliardów. 500 milionów będzie zatem na remonty i budowę nowych miejsc dla studentów. Mam poczucie, że wszyscy gramy do jednej bramki.
Co z Palestyną i Izraelem?
- Tu sprawa dotyczy życia i śmierci, wojny. To jest mniej związane z interesami studentów, ale z ich odruchami moralnymi. Oni stoją za ofiarami wojny. Sytuacja w Palestynie musi poruszyć każdego wrażliwego człowieka. Studenci protestują przeciwko działaniom Izraela. Oni mają swoje racje. Polski rząd też chce, żeby Izrael przestrzegał praw człowieka. Nie ma mowy o akceptacji działań Izraela.
Co powinni zrobić rektorzy w Krakowie i Warszawie?
- Pytanie jest o to, jakie inne działania można podjąć. Muszę powiedzieć, że społeczność akademicka jest podzielona. Był list, który domagał się od rektorów utrzymania relacji akademickich z Izraelem. Sygnatariusze argumentowali, że zachowanie dialogu jest możliwością utrzymywania krytyki działań Izraela. Odcięcie Izraela od relacji z opinią publiczną nie będzie pomagało w zakończaniu konfliktu. W świecie akademickim są różne głosy. Ministerstwo nie czuje się do końca stroną.
W maju lub czerwcu miały zapaść ewentualne decyzje o zamykaniu studiów lekarskich w uczelniach, które je uruchomiły w ostatnich latach i nie otrzymały pozytywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Kiedy się dowiemy co dalej w Tarnowie, Nowym Sączu i Nowym Targu? Tarnów wstrzymał rekrutację, Nowy Sącz ją prowadzi. Komisja Akredytacyjna jednak sprawdza, co dzieje się w Akademii Sądeckiej.
- Tutaj czymś, co kieruje ministerstwem zdrowia i ministerstwem nauki, które ustanowiły limity przyjęć na studia lekarskie i tym samym nie przyznały części uczelni tych limitów na przyszły rok akademicki, jest troska, żeby lekarze byli uczeni według najwyższych standardów. Nie może być lekarzy dobrze wykształconych i trochę wykształconych. Stąd ta decyzja. Ona nie przesądza na razie, czy kierunki medyczne zostaną zamknięte. Trwa kontrola Polskiej Komisji Akredytacyjnej na kierunkach, które nie dostały pozytywnej decyzji PAKI, ale miały niestety pozytywną opinię ministerstwa. To skomplikowane. Sprawdzana jest infrastruktura, kadra, są wywiady ze studentami. To wiele roboty. Polska Komisja Akredytacyjna chce to zrobić poważnie. Trzeba się uzbroić w cierpliwość. Najważniejsze jest, żeby nowe kierunki medyczne kształciły dobrych lekarzy.
Co się stanie gdy Akademia w Nowym Sączu przeprowadzi rekrutację, ale się okaże, że kierunek trzeba likwidować?
- Na pewno dla ministerstwa ważne jest, żeby wszyscy studenci nie ucierpieli na tych problemach. To traktujemy bardzo poważnie. Jak ktoś zaczął studia, musi mieć możliwość kontynuowania ich w innym miejscu. Jak ktoś ogłasza nabór bez limitu, robi na własne ryzyko. To ryzykowne działanie. Zapewniamy jako ministerstwo, że interesy studentów nie będą naruszone.
Lewica idzie do Eurowyborów z projektem europejskiego programu mieszkaniowego z budżetem 100 miliardów euro. Ktoś w Europie tym się zainteresował? Na terenie całej Unii miałyby powstawać mieszkania na wynajem.
- Na pewno to projekt rozszerzający działania UE. To spójne z naszą wizją Unii, która powinna mocniej się integrować. Kilka lat temu jakbyśmy powiedzieli, że Unia się będzie razem zadłużać, żeby rozwijać gospodarki, nikt by nie uwierzył. KPO i fundusz odbudowy to nowy projekt, wyznaczanie nowego kierunku działań Unii. Chcemy, żeby to dotyczyło też mieszkań. Mamy wspólną politykę rolną, dlaczego nie mielibyśmy mieć wspólnej polityki mieszkaniowej? Sytuacja mieszkaniowa młodych ludzi jest bardzo ciężka.