Zapis rozmowy Jacka Bańki Marcinem Kędzierskim, szefem Klubu Jagiellońskiego.

Jeden z posłów opozycji mówił niedawno, że jak ludzie zagłosują w województwie na ludzi to leżą a jak na listy to wygrają. Tak to działa?

- Wybory do sejmiku są specyficzne. Nie odrywają roli kandydaci, ale listy. Jak PO będzie miała dobre notowania to ludzie wybiorą PO. Jak popatrzymy na te mityczne listy PO to jest tam wiele znanych osób w życiu politycznym. Mało kto ich zna. Dla przeciętnego Kowalskiego nazwisko marszałka Sowy nie mówi wiele. Umieszczenie na listach burmistrzów może pomóc, ale decydującą rolę odegrają sympatie polityczne.

Tutaj przecież dostajemy lokalnych liderów.

- Ale wybory maja tę specyfikę, że głosujemy na listę. Te kartki są ogromne. Najpierw szukamy partii a potem nazwiska. W pierwszym kroku musimy wiedzieć na kogo oddać głos. Potem wybieramy czy znamy tam kogoś. Preferencje partyjne są kluczowe.

Z punktu widzenia samorządów to dobrze, że to są upolitycznione wybory?

- To pytanie o wartościowanie. Nie wiem. Zależy jacy kandydaci się dostaną. PO straciła 1/4 głosów w Krakowie. Wybory do PE były reprezentatywne. W Małopolsce PO też straciła, ale te głosy nie przeszły do PiS. Pytanie czy PiS przejmie tę przewagę? Głosy mogą się rozproszyć. To ciekawe, ale nie wiem czy to dobrze czy źle. To problem dla PO.

Zatrzymam się przy tym wartościowaniu. Wydaje się, że wyciągamy liderów, dajemy im ważne miejsca a lokalny lider nijak się ma do wyników, bo decyduje duża polityka.

- W małych miejscowościach, gdzie się wybiera burmistrzów, osobowości kandydatów mają znaczenie. Wybory do sejmiku są polityczne. Pamiętajmy, że postrzegając wyniki wyborów ogólnopolskich, patrzymy na wyniki w samorządach. Jest jakaś miara polityczna. Dzieje się tak, że środki unijne wydawane w kraju są rozdzielane przez zarządy województw. Te wybory premiują partie a nie kandydatów. Inaczej jest w radzie miasta. W Krakowie istotną rolę odgrywa na przykład lista Jacka Majchrowskiego.

Miernikiem mogą być wybory do Europarlamentu? One pokazały, że w Małopolsce prawica miażdży konkurentów.

- Te wyniki są miarodajne jak popatrzymy na frekwencję. Ona była w Krakowie porównywalna z wyborami samorządowymi. W Krakowie w 2006 i 2010 roku PO miała koło 45%, PiS 27%. Wybory z maja pokazały, że PiS zachował swoje a PO straciła. Kraków był bastionem PO a okolice bastionem PiS. Teraz PO się osłabiła i może mieć problem z nadrobieniem tego.

Czyli myśląc o ewentualnym wyniku wyborów w sali województwa, powinniśmy zerkać na to co się dzieje w dużej polityce?

- Tak. Dla rozkładu głosów w sejmiku będą ważne wyniki sondaży i partii. W kontekście koalicji, dla PO ważny będzie wynik PSL. On zawsze ściągał kilka mandatów ze wschodu. Jak się uda zachować minimalną przewagę to będzie to wygrana. W ostatnim rozdaniu przewaga była minimalna. Teraz PO straciła przewagę w Krakowie i to się może przełożyć na wygraną PiS. Pytanie czy radni PSL wypełnia tę lukę.

Mówimy o PO, PiS jakby to była rozgrywka polityczna. Jednak głosując na radnych, decydujemy o najważniejszych rzeczach.

- Pytanie kto z nas zna radnych wojewódzkich. Po 4 latach kadencji niektóre osoby zainteresowanie tematem nie znają nazwisk połowy radnych. Przeciętny Kowalski nie zna nawet jednego radnego. Inaczej z prezydentem miasta. W wyborach rolę odgrywają partie. Taka jest konstrukcja. Mamy wybory proporcjonalne a nie bezpośrednie. Wybory jednomandatowe do senatu też się nie do końca sprawdziły.

Czyli to nie jest kwestia medialności samorządu? Paradoksalnie tutaj się dzieją najważniejsze rzeczy dla regionu.

- To prawda. Jak popatrzymy na nowy budżet unijny to on będzie dysponowany przez zarząd województwa. Ci, którzy będą mieli większość, stworzą zarząd. To kluczowe rozdanie. Ciężko oczekiwać od wyborców, żeby znali wszystkich kandydatów. To rozgrywka między wizjami partii. Ich celem jest uzyskanie przewagi w sejmiku, żeby mieć wpływ na decydowanie o środkach unijnych.