Zapis rozmowy Jacka Bańki z wojewodą Małopolski, Łukaszem Kmitą.
W Czchowie doszło do tragedii. Na DK75 zginęły dwie osoby, sześć osób jest rannych. Wiadomo, jaki jest stan poszkodowanych?
- Ranne osoby – łącznie 7 – są w szpitalach w Nowym Sączu, Brzesku i Tarnowie. Stan ich jest różny. Trwa akcja. Lekarze się zapoznają ze stanem poszkodowanych. Działania ratownicze były momentalne. Powstał namiot do triażu, żeby najciężej poszkodowanych jak najszybciej wysłać do szpitali. Zadysponowano 7 karetek, 3 jednostki PSP, 3 jednostki OSP. Dziękujemy OSP Tylmanowa za namiot. Apeluję o uwagę. Jest niebezpieczne, pada marznący deszcz. Chwila nieuwagi może się skończyć dramatem. To jeden z większych wypadków drogowych w tym roku.
Jak długo droga zostanie zamknięta?
- Doszło do śmierci. Pewnie kilka godzin. Policja zorganizowała objazdy. Trzeba się liczyć z utrudnieniami na trasie Kraków-Nowy Sącz. Trudno. Można stać w korkach, ale trzeba jechać bezpiecznie. Zwolnijmy, dojedźmy do celu zdrowi.
W mediach pojawiają się nieoficjalne doniesienia ws. wyników badań zapadlisk w Trzebini. Z nieoficjalnych ustaleń wynika, że zagrożona jest południowa część cmentarza przy Jana Pawła II i ogródki działkowe, ale nie ma pustek w pobliżu domów mieszkalnych. Może pan potwierdzić te doniesienia?
- Jestem zdziwiony, że media publikują nieoficjalne dane. Moją rolą nie jest potwierdzanie tego. My informację posiadamy. Tydzień temu zostaliśmy wprowadzeni w wyniki badań. Te wyniki podlegają jeszcze krytycznym analizom, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. W środę SRK to przedstawi. Dziennikarze i publicyści powinni poczekać. Dzisiaj wprowadzanie hurraoptymizmu nie jest zasadne. To samo medium publikowało dwa tygodnie temu dane, że mieszkańcy powinni być ewakuowani. Nie jest rolą polityków i dziennikarzy pokazywanie miejsc niebezpiecznych. To rola ekspertów, którzy nad tym pracują. Dobra współpraca z władzami Trzebini powoduje, że nie chcemy wywoływać sztucznej paniki. Chcemy być odpowiedzialni. Faktycznie wskazane obszary są najbardziej zagrożone. Do środy poczekajmy na całe dane. Wyniki będą poddane drugiej analizie krytycznej, realizowanej przez Służbę Geologiczną Kraju. Minister Dziadzio się tym zajął i zaangażował środowiska naukowe. Wszystkim nam zależy, żeby dane były najpełniejsze, żeby mieszkańcy znali swoją przyszłość. Na tę chwilę nie mam informacji o zagrożeniu dla nieruchomości. To najważniejsze. Czy ta część cmentarza lub lasu jest zagrożona? Powiedzą eksperci 15 lutego.
Czyli raczej dobre informacje płyną z tych badań?
- Nie namówi mnie pan na taką ocenę. Nie wezmę odpowiedzialności. Informację przekażą eksperci. Od początku mówiłem, że nie mam informacji, iż budynki zamieszkałe są zagrożone. Dobra jest decyzja burmistrza o wyłączeniu z użytkowania fragmentu ulicy dla innych ludzi niż mieszkańcy tego regionu. Władze samorządowe dobrze działają. Na analizę ekspertów musimy poczekać. Dodatkowo Służby Geologiczne Kraju włączają się z dodatkowymi badaniami. Chcemy mieć gwarancję, że informacje będą potwierdzone.
Otrzymał pan odpowiedź od Okręgowego Urzędu Górniczego? Pytał pan Urząd, czy decyzja z końcówki lat 90. o likwidacji kopalni była właściwa.
- Jeszcze tej informacji nie otrzymałem. W międzyczasie skontaktowało się ze mną wielu ekspertów. Oni mówili, że to był najtańszy rodzaj likwidacji kopalni. To zatopienie w wyniku wyłączenia pomp. To degradacja kopalni. Nie ocenię, czy to była właściwa decyzja. Jestem jednak krytyczny. Ówcześni włodarze wiedzieli, że woda się podniesie do płytkiego wydobycia. Z końcem XIX wieku były tam biedaszyby, gdzie mieszkańcy sami wydobywali węgiel. Nikt nie miał dokumentacji z XIX wieku. Tego nie było. To trudny teren. Podjęcie decyzji jest dyskusyjne. Zajmą się tym jednak służby. Poprosiłem prokuraturę okręgową z Krakowa o udział w spotkaniach. Służby muszą ocenić, czy ktokolwiek ponosi za to odpowiedzialność.
W sobotę w Krakowie odbyły się ogólnopolskie obchody Europejskiego Dnia Numeru Alarmowego 112. Zbiegły się one niemal z oddaniem do użytku nowego Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Krakowie przy ulicy Szlak. Nowy CPR to też skrócenie czasu, który potrzebujemy na połączenie się z numerem 112?
- Dziękuję wszystkim, którzy na co dzień pracują w CPR w Małopolsce i całym kraju. W Krakowie były ogólnopolskie obchody. Wszystkim zasłużonym pracownikom chcieliśmy pokazać, jak ten system zbudowaliśmy. Pierwszy CPR w kraju był w Krakowie w 2009 roku. To wyższy komfort pracy. Przy masowym zdarzeniu, jak wypadek dzisiejszy, jest wielki stres pracowników. Oni pracują non stop. To ciężka praca. Dane, które mamy z roku 2022, wskazują, że ponad milion 128 tysięcy połączeń odebrali pracownicy CPR. Ponad połowa zgłoszeń to fałszywe zgłoszenia. One nie powinny trafić do CPR. Apeluję do wszystkich, żebyśmy z numeru 112 korzystali tylko wtedy, gdzie jest ryzyko zagrożenia życia. Nie można się dowiedzieć tam czegoś. Nasi pracownicy odbiorą każdy telefon, ale to numer alarmowy. Prawie 60% zgłoszeń to zgłoszenia fałszywe.
Ze statystyk wynika, że najwięcej zgłoszeń przypada na letnie wakacje. Wzrost jest też w czasie ferii zimowych?
- Nie. Szczęśliwie okres feryjny nie jest tak uciążliwy. Zależy to też od pogody. Ostatnie dni stycznia to były śnieżyce. Wiele mieszkań było bez prądu. Nie można wskazać, że jakiś miesiąc jest symptomatyczny. Zależy to od pogody. Służby zawsze są gotowe do udzielenia wsparcia. Zajmując czas operatorom, druga osoba musi dłużej czekać na pomoc. W Małopolsce szybko odbieramy. Oczekuje się około 9 sekund na odebranie telefonu. Nowy budynek CPR w Krakowie to też nowe rozwiązania. Poprawi się bezpieczeństwo osób oczekujących na pomoc. Najwięcej z 559 tysięcy zgłoszeń trafia do ratownictwa medycznego. To 230 tysięcy. Pracownicy CPR uruchamiają sztafetę pomocy. Żeby ją uruchomić, trzeba mieć informację. Przekazując informacje o zdarzeniu, trzeba być dokładnym. Jak dzwonią dzieci, pracownik musi rozmawiać z nim do czasu przyjazdu służb.