Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z Leszkiem Możdżerem: 

Sylwia Paszkowska: Ten koncert to powtórka tego, który rok temu wypełnił Filharmonię Berlińską i został zarejestrowany na płycie „Leszek Możdżer & Friends”. Dlaczego właśnie tutaj, w Centrum Kongresowym ICE, odbywa się jedyny koncert utworów z tej płyty w Polsce?

Leszek Możdżer: Przypuszczam, że to osobiste preferencje mojej menadżerki, która tu mieszka i która o tej sali bardzo pozytywnie się wypowiadała i postanowiła ją wypróbować. Muszę przyznać, że sala jest super. Jest duża, ma ponad dwa tysiące miejsc, jest przytulna, a co najważniejsze, wszystko dobrze brzmi.

Sylwia Paszkowska: Do Krakowa wraca pan dosyć często...

Leszek Możdżer: Gram tu kilka koncertów w roku, może nie jest to bardzo często, ale też myślę, że w dużych miastach lepiej nie grać zbyt wielu koncertów.

Sylwia Paszkowska: Powstają nowe miejsca jak Centrum Kongresowe, w którym się teraz znajdujemy, a inne się zamykają, bo okazały się zbyt nowatorskie jak na naszą polską rzeczywistość. Kilkakrotnie nagrywał pan w podkrakowskim Alvernia Studios. 

Leszek Możdżer: To olbrzymi obiekt i chyba wyobraźnia właściciela nie przystawała do realiów. To było świetne miejsce do nagrywania, dość specyficzne, ale miło wspominam moją pracę w tym studiu. Mam nadzieję, że to nie koniec tego miejsca. 

Sylwia Paszkowska: Grywał pan i solo, i w duecie, i w zespołach. W jakiej konfiguracji pan jako muzyk czuje się najlepiej?

Leszek Możdżer: Koncert, który ma być udany musi składać się z kilku elementów: uważna publiczność, dobry instrument i stan wewnętrzny, duchowy. Im więcej emocji, tym lepiej. Konfiguracja nie jest najważniejsza.

Sylwia Paszkowska: Jednak, kiedy jesteście zgrani na scenie, rozumiecie się, chyba jest łatwiej. 

Leszek Możdżer: Fajne jest to, że każdy z nas jest z innego kręgu kulturowego, a nasza muzyka staje się całością. To takie spotkanie dusz w poszukiwaniu piękna. My od początku czuliśmy się ze sobą dobrze. Zahar Fresco i Lars Danielsson to najlepsi muzycy, z jakimi dane mi było grać.

Sylwia Paszkowska: A Atom String Quartet?

Leszek Możdżer: To jest objaw ewolucji w naszej kulturze, to przykład na to, że jazz i muzyka klasyczna może się świetnie połączyć. Rzadko się zdarza, by wszyscy muzycy kwartetu improwizowali. Są świetni. Staram się grać z nimi jak najczęściej.

Sylwia Paszkowska: A gdyby trzeba było zakwalifikować dzisiejszy koncert do jakiegoś gatunku muzycznego...

Leszek Możdżer: Tu jest problem. Tym muszą się już zająć dziennikarze, to oni nazywają muzykę, segregują ją. Ja się tego nie podejmuję. 

Sylwia Paszkowska: Myślę, że nie ma sensu szufladkować.

Leszek Możdżer: Zgadzam się. Muzyki nie da się określić, lepiej tego nie robić. 

Sylwia Paszkowska: Powiedział pan kiedyś, że muzyka daje odpowiedzi na większość pytań, które pan sobie stawia, ale nie na wszystkie. Na jakie pytania muzyka nie daje odpowiedzi?

Leszek Możdżer: Muzyka nie mówi, jak mamy się odżywiać, o której mamy się kłaść, z kim się zadawać. To pytania, na które sami musimy sobie odpowiedzieć.

Sylwia Paszkowska: No tak, ale będąc muzykiem wiadomo, z kim będzie się pan spotykał, że będzie pan późno kładł się spać.

Leszek Możdżer: Tak, narzuca to, że muszę się przemieszczać. Zjawisko domu zaczyna się rozmywać, domem staje się nasz własny umysł. Muzyka sprawia, że domem jest moje ciało. 

Sylwia Paszkowska: A brak tego centrum, domu w sensie materialnym, nie powoduje braku poczucia bezpieczeństwa?

Leszek Możdżer: Opieranie się na materialnym świecie nie daje poczucia bezpieczeństwa, nie ma znaczenia nasz adres, mury, bezpieczeństwo daje tylko zakorzenienie się w praktykach duchowych. 

Sylwia Paszkowska: A są takie rzeczy, dla których byłby pan w stanie zrezygnować z muzyki albo z ciekawego muzycznego wyzwania?

Leszek Możdżer: Z muzyki nie da się zrezygnować. Wszystko jest muzyką. Muzyka to przejeżdżający tramwaj, to stukot sandałów. Mogę stracić słuch, ale myślę, że nie ma co o tym dyskutować. Byli tacy, którzy zajmowali się muzyką, a byli niesłyszący. Dla Beethovena głuchota była błogosławieństwem. 

Sylwia Paszkowska: Na pana koncerty przychodzi często stała widownia, oni wyczuwają każdą zmianę, każdy żart, ale zdarzają się też koncerty zamknięte. Ta publiczność jest po prostu pana ciekawa, ale nie wie, czego się spodziewać. Zauważa pan różnicę między tymi typami publiczności?

Leszek Możdżer: Na pewno dłużej się dostrajamy, ale pod koniec koncertu radość, która udziela się publiczności jest taka sama. Zwłaszcza na koncertach dla polityków. To jest im bardzo potrzebne. Oni żyją w ogromnym strachu. Potrzeba im luzu, a muzyka ma właśnie taki na nich wpływ.

Sylwia Paszkowska: Został pan dyrektorem festiwalu Jazz nad Odrą. To nie jest tak, że artysta, który jest w najlepszym momencie kariery, jest przez taką działalność ograniczony? Chociażby przez całą masę biurokracji?

Leszek Możdżer: Nie, dzięki temu słucham więcej muzyki. Na ostatnim festiwalu byłem na całej imprezie i jestem zachwycony. W nocy nie mogłem spać. Poprzednie edycje obfitowały w dobre nazwiska, ale atmosfera tegorocznej edycji była rewelacyjna. Czekam też na Enter Music Festival w Poznaniu, którego też jestem dyrektorem. Chyba sobie zrobię wizytówkę z napisem dyrektor. 

Sylwia Paszkowska: To jeszcze trzeba zostać dyrektorem jakiejś szkoły muzycznej. 

Leszek Możdżer: Na pewno kiedyś przyjdzie taki czas, że będę dzielił się swoją wiedzą z młodszymi. 

Sylwia Paszkowska: A pan jakim był uczniem? Chciałby pan jako nauczyciel spotkać takich małych Leszków?

Leszek Możdżer: Ja musiałem się ukrywać przed profesorami z tym, że gram jazz. Takie były czasy. Ale tak ma być, szkoła nie ma otwierać, szkoła ma uczyć warsztatu. Żeby być artystą przez wielkie "A" trzeba doprowadzić do synchronizacji różnych dźwięków, wibracji, bo muzyka to nie tylko wibrująca rura saksofonu, trąbki, struna kontrabasu, to też wibrująca psychika, wibrująca intencja uprawiania muzyki.