Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski - polski Ormianin, duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, działacz społeczny, historyk Kościoła, wieloletni uczestnik opozycji antykomunistycznej w PRL, pobity dwukrotnie przez "nieznanych sprawców". Po tych wydarzeniach przyjaciele z "Solidarności" podarowali mu psa obronnego. Obecnie już trzeci "Grant" dotrzymuje mu towarzystwa.
Niezwykle barwna postać polskiego Kościoła, znana ze swych często niepopularnych poglądów. Od 2006 roku prowadzi blog www.isakowicz.pl. Autor kilku książek, w tym słynnych "Księża wobec bezpieki na przykładzie Archidiecezji Krakowskiej " oraz "Zapomnianego ludobójstwa na Kresach". Jego pasją jest historia II Rzeczypospolitej. Ostatnio odkrył w sobie miłośnika ryb, a akwarium stojące w biurze uspokają jego samego i podopiecznych.
Zapis rozmowy Anny Kluz z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim:
Jak ksiądz pamięta 4 czerwca?
- Bardzo dobrze pamiętam, bo byłem ogromnie zaangażowany w przemiany społeczne. Rok wcześniej uczestniczyłem w strajku w Nowej Hucie, który był takim preludium do dalszych wydarzeń. Całkowicie pochłonęło mnie to. Byłem już wtedy w Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach pod Krakowem. Miałem bardzo liczne kontakty z komitetami obywatelskimi z tego terenu i z Krakowa, gdzie byłem oficjalnie nadal zameldowany. Pamiętam, na kogo głosowałem - na Jana Rokitę. Zresztą po raz pierwszy, bo później stale na niego głosowałem, chociaż Jasiu zmieniał ciągle partie polityczne.
Skąd taka sympatia?
- Jasia znałem od bardzo wielu lat. Także znałem jego matkę, jego ciocię, jego kuzyna, który jest osobą niepełnosprawną. To były kontakty rodzinno-towarzyskie, tak jak to często jest w Krakowie.
A jakich zmian spodziewał się ksiądz po tych wyborach? Czy był jakiś jasno określony scenariusz?
- Spodziewałem się obalenia komunizmu, chociaż nie wierzyłem, że tak od razu powstanie rząd z premierem niekomunistycznym. Raczej myślałem, że to będzie pierwszy krok do kolejnych kroków, które będą w Polsce. Byłem na fali entuzjazmu. Wydawało mi się wtedy, że nie ma innej drogi i tak trzeba robić.
A które z księdza oczekiwań zostały spełnione?
- Została w końcu wprowadzona demokracja. To znaczy, o ile pierwszy Sejm był kontraktowy, to następne już były wolne wybory. Można było dowolnie głosować, można było tworzyć własne media – zawsze mnie to interesowało. Byłem już wtedy publicystą kilku niezależnych gazet. I uważałem, że to już jest dobrze. Poza tym powstawały organizacje pozarządowe. Trzy sprawy: wolność polityczna, wolność słowa, możliwość inicjatywy społecznej poprzez różne stowarzyszenia i fundacje – wydały mi się trzema takimi podstawowymi wartościami.
Wcześniej ksiądz był mocno zaangażowany. Nawet usiłował ksiądz stworzyć związek zawodowy kleryków w seminarium.
- Tak, oczywiście. To takie z bujnej przeszłości... Wydawało mi się, że te relacje państwo - Kościoł wrócą do normy, tak jak to było w okresie międzywojennym, że Rzeczpospolita będzie takim państwem, gdzie ludzie o różnych poglądach będą mieli swoje miejsce, ale że Kościoł katolicki będzie takim fundamentem. Wydawało mi się to tak naturalne, że nie przyjmowałem żadnej innej opcji.
A jak w tej chwili ksiądz patrzy na tę rzeczywistość? Co było takim największym rozczarowaniem po 89' roku?
- Było bardzo dużo rozczarowań. Ja generalnie jestem krytyczny do tego, co się dzieje w Polsce. Doceniam zmiany i uważam, że to była dobra droga. Wiele rzeczy się nie udało. Pierwszym takim zaskoczeniem dla mnie była słynna nocna zmiana, czyli obalenie rządu Jana Olszewskiego. To nie znaczy, że ja byłem jakimkolwiek fanem tego rządu. Tylko uważałem, że coś jest nie tak, że to jest jednak jakiś zakulisowy spisek. Że tutaj grają różne emocje. Byłem i zawsze będę zwolennikiem lustracji, chociaż wtedy takie pojęcie słabo funkcjonowało. Chodziło o rozprawienie się z komunizmem. Później dramatem dla mnie był rok 93', kiedy wygrali ponownie komuniści. I kiedy się okazało, że wielu z tych ludzi, skompromitowanych całkowicie, wraca do władzy. To już rzeczywiście był sygnał, że coś jest nie tak. Patrząc z perspektywy 25 lat, muszę powiedzieć, że jest kilka rzeczy, których absolutnie nie akceptuję, to jest ogromna emigracja Polaków. Z jednej strony dobrze, że młodzi ludzie wyjeżdżają, studiują, może nawet pracują przez parę lat. To, co się w tej chwili dzieje – miliony Polaków wyjechały i one nie wracają, i nie mają do czego wrócić – to jest jedna z największych porażek III RP. Druga to jest mała aktywność obywateli. Nie oszukujmy się, ale do wyborów idzie 40 % ludzi. Wydawało mi się, że jak będą wolne wybory – to ludzie będą wybierali. A tu idą żelazne elektoraty i nic nie wskazuje na to, żeby którekolwiek wybory nawet 50 % przekroczyły, czyli połowę obywateli. Trzecia rzecz, to jest poprawność polityczna. Gdybym ja dzisiaj miał jasno zdefiniować, czego jestem wrogiem, to w poprzedniej epoce byłem wrogiem komunizmu, a teraz jestem wrogiem poprawności politycznej. Dla mnie symbolem tych wartości, których nie akceptuję, jest Adam Michnik, jedno z większych moich rozczarowań w życiu. "Gazeta Wyborcza" i cała ta ideologia, która przekłada się na to, że można mieć poglądy tylko takie, jakie akceptuje Michnik, na siłę ich narzucanie, atakowanie innych ludzi. Dramatem dla mnie są ogromne podziały w środowisku działaczy "solidarnościowych". Są działania próbujące sklecić to z powrotem. Moim zdaniem, tego się sklecić nie da. Można co najwyżej, przepraszam za określenie, mówić o pakcie wzajemnej nieagresji. Ta agresja jest. Straszne dramaty widzę na spotkaniach opłatkowych, spotkaniach rocznicowych, że ludzie nie siądą przy sobie, nie podadzą sobie ręki. Że jak ten przyjdzie, to tamten nie przyjdzie. To są rzeczy, których ja absolutnie nie akceptuję. No i jest problem lustracji, który przeżyłem na własnej skórze: w 2005, 2006 i 2007 roku. To nie chodzi tylko o Kościół. Kościół tutaj, według mnie, niestety nie zdał egzaminu. Ale nie zdało też bardzo wiele środowisk: dziennikarzy, pracowników naukowych. Dzisiaj możemy powiedzieć, że jesteśmy do tyłu o jedno pokolenie w stosunku np. do Niemców, gdzie obecny prezydent Niemiec, Joachim Gauck, potrafił stanąć na czele tego instytutu. Była wola polityczna, było otwieranie akt. Trwa to już 24 lata. Bundestag zadecydował, że kolejne 7 lat, czyli, że 30 lat będzie ustawiczna lustracja. To jest droga, którą bym akceptował, droga niemiecka. To, co się dzieje w Polsce: gra teczkami, ukrywanie, zbiory zastrzeżone... I atakowanie zaciekłe, nie tylko ze strony "Gazety Wyborczej" i innych środowisk, że każdy, kto się zajmuje lustracją, jest kompletnym oszołomem, pomyleńcem i mścicielem... To są rzeczy, których nie akceptuję.
A księdza osobisty sukces w III RP?
- Moim dziełem, któremu całe życie poświęcałem, jest Fundacja im. Brata Alberta, która powstała jednak przed przemianami, bo w 87' roku. To była już taka odwilż, gdzie pozwalano tworzyć organizacje charytatywne. Ona mogła się rozwinąć z tej lokalnej niewielkiej organizacji w podkrakowskich Radwanowicach w organizację ogólnopolską, dzięki temu, że nastąpiły przemiany. Mamy dzisiaj 30 domów na terenie całej Polski i widzę, że to jest dzieło, które ściągnęło bardzo wielu ludzi. Osobiście wiele mnie to kosztowało, bo to nie była łatwa droga. Wielokrotnie dostałem po głowie i przeżyłem te swoje rozczarowania czy dramaty. Opieka brata Alberta spowodowała, że fundacja się rozwija, to jest rzecz najważniejsza. Wielu ludzi powinno mówić, a nie mówi, chowa głowę w piasek. A ja mówię: ktoś musi pewne rzeczy powiedzieć. Czuję się w takiej roli człowieka jak 25 lat temu, że trzeba płynąć pod prąd. Że nie można ulegać tej poprawności politycznej i jakimś biało-czarnym sformułowaniom.
To pytanie w przypadku księdza jest nieodpowiednie, ale je zadam: czy status materialny księdza jakoś się poprawił, zmienił?
- Odpowiem trochę żartobliwie, że gdybym nie wybrał drogi i działalności charytatywnej i nie zajmował się niepełnosprawnymi, to na pewno byłbym proboszczem parafii, miałbym pełne ubezpieczenie, choćby z racji uczenia w szkole. Nie ma co narzekać, duchowieństwo w Polsce ma status materialny pozytywny. Zwłaszcza na południu Polski, nie czarujmy się. W dawnej Galicji Wschodniej ksiądz z głodu nie umrze. Jest nawet takie powiedzenie, które pozwolę sobie powtórzyć: jakich dwóch ludzi nie można w Polsce spotkać? To jest biedny lekarz i głodny ksiądz. Gdybym taką drogę wybrał, to bym w ogóle nie narzekał. Natomiast ja świadomie wybrałem inną - to jest mój wolny wybór i nikt nie musi tą drogą iść – że wybrałem drogę franciszkańską, czyli nie przywiązywanie się do spraw materialnych i działalności społecznej, po to żeby fundacja jednak się rozwijała, a nie żeby lepiej mnie się żyło.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: