Zapis rozmowy Jacka Bańki z księdzem Jackiem Prusakiem, jezuitą, psychologiem i psychoterapeutą z Akademii Ignatianum.

 

Wigilia Bożego Narodzenia to moment, w którym najchętniej deklarujemy przywiązanie do tradycji chrześcijańskiej i wiary. Jednak tegoroczne badania dotyczące religijności najmłodszych Polaków potwierdzają, że oni odchodzą od Kościoła. Jak ksiądz odbiera te dane, które każdego roku są podobne?

- Nie powiem, żebym się cieszył. Mnie to niepokoi. Coraz więcej młodych Polaków jest luźno, bądź wcale związana z Kościołem. Polska nie jest wyjątkiem. Pewne procesy u nas zachodzą szybko, ale z opóźnieniem. To efekt sekularyzacji. Religia w przestrzeni publicznej przestaje mieć znaczenie. To jest związane z wiarą rodziców. Nikt się nie rodzi katolikiem, lub nie. To socjalizacja. Efekt jest taki, że młode pokolenie Kościoła nierozumie, lub nie chce być z nim związana.

 

To proces nieuchronny, czy może zostać zahamowany?

- Może być spowolniony. Nie sądzę, żeby był możliwy do zahamowania. Wtedy Polska musiałaby się różnić od innych krajów europejskich, które były bardzo religijne niegdyś. Trzeba odróżnić wiarę od religijności. To skróty myślowe. One o czymś mówią, ale to nigdy nie była prawda.

 

Jakie znaczenie ma to, że przekaz ewangelii w powszechnym odbiorze utożsamiany jest z walką Kościoła w przestrzeni publicznej?

- To jeden z powodów, który nie służy temu, żeby młodzi Polacy chcieli być w Kościele. Dla nich to niezrozumiałe. Kościół, który zagarnia przestrzeń publiczną, w ich odczuci robi to dla interesu. Do tego jedna część strony politycznej inteligentnie wykorzystuje Kościół w swojej narracji. Młodzi nie patrzą na Kościół jako na mediatora debaty publicznej, ale jako na stronę. To budzi niechęć.

 

Wobec zjawiska sekularyzacji najmłodszych Kościół powinien poszukiwać nowego języka, czy podkreślać to co stałe i niezmienne?

- To co stałe i niezmienne musi podkreślać, ale to nie wystarczy. Młodzi ludzie muszą usłyszeć dobrą nowinę w języku zrozumiałym dla nich. Naszego języka nie zrozumieją. Oni żyją w świecie wirtualnym. Mają tak różne informacje, że nie mają siły tego segregować. To nie może być całkowicie nowe. Nie wymyślimy nowego chrześcijaństwa, ale nie możemy przekazać im religijności rodziców, jakby ona była sama w sobie objawieniem. Nie. Ona jest opakowaniem do objawienia. Mamy im przekazać objawienie w nowych szatach.

 

W jakim sensie grzech ekologiczny, o którym mówi papież Franciszek, jest elementem nowego języka? To trafia do młodych ludzi. Chodzi o zaniedbania związane z ochroną środowiska.

- Cieszę się, że to do nich trafia. Od nich będzie zależało, czy planeta Ziemia będzie miejscem do zamieszkania. To rozwój rozumienia doktryny Kościoła, jeśli chodzi o stosunek do stworzenia. Mówiliśmy, że to dzieło Pana Boga, ale traktowaliśmy to z przymrużeniem oka. Teraz widzimy co robimy z planetą. Wprowadzenie grzechu ekologicznego to sygnał Kościoła, że ludzie wierzący muszą się czuć bardziej odpowiedzialni za Ziemię. To nie jest kwestia poglądów politycznych, czy nawet naukowych, ale też religijnych. Nie zabijaj oznacza teraz też nie zaśmiecaj, nie truj, pozwól, żeby Ziemia była miejscem dla twoich dzieci.

 

Co w Krakowie oznacza grzech ekologiczny? Wiadomo, że w Krakowie jest problem powietrza.

- Walka ze smogiem jest przejawem grzechu ekologicznego lub jego braku. Chodzi o świadomość, jak troszczyć się o środowisko. Jak nie truć siebie nawzajem i środowiska. W Krakowie będzie to przestrzeganie reguł. Jeśli się je omija, katolik powinien się z tego spowiadać.

 

Z drugiej strony ostatnie lata to czas, kiedy z kapłaństwa odchodzą znani i cenieni duchowni. Ksiądz wylicza, że jesteśmy na 1 miejscu w Europie pod względem odejść. Może wynika to ze statystyki? Stan duchowny jest u nas wyjątkowo liczny.

- To jedno i drugie. Co czwarty ksiądz w Europie to Polak. To jedna strona. Mamy dużo księży. Duży ich procent jednak opuszcza kapłaństwo. O ile się nie mylę, na świecie wyprzeda nas tylko USA. To niepokojące. O tych, co odchodzą, wiemy tylko wtedy, jeśli byli znani. To procent wszystkich księży, którzy odchodzą po cichu. To się zawsze działo, ale nie w takich proporcjach.

 

Jaką ksiądz stawia diagnozę? Dlaczego?

- To szereg przyczyn. Z badań wiemy, że księża odchodzą z czterech powodów, ale nigdy nie ma jednego czynnika. Najczęściej to doświadczenie samotności, potem problemy z celibatem, problemy z przełożonymi lub wiernymi. Czwarty powód to orientacja seksualna. Przynajmniej dwa czynniki muszą być obecne, żeby ksiądz odszedł z kapłaństwa.

 

Wróćmy do Wigilii. Arcybiskup Gądecki mówi, że Boże Narodzenie łączy wszystkich Polaków. Łączy, ale pod warunkiem, że nie poruszamy przy stole drażliwych tematów?

- Pod tym warunkiem… Chciałbym, żeby święta były czasem, kiedy Polacy powstrzymają się od debaty politycznej. Polacy są tak podzieleni, że to wyjdzie też przy Wigilii. Wierzący niech pamiętają, że to spotkanie ma służyć czemuś innemu, niż nawracanie innych na swoje poglądy. Uszanujmy różnice, debaty zostawmy na inny czas.

 

Ale ta lista tematów, których lepiej nie poruszać przy stole, tylko rośnie od kilku lat.

- To prawda. Będzie trudniej, nie łatwiej, żeby te tematy nie pojawiły się w trakcie siedzenia przy stole. Nie chodzi o to, żeby udawać, że żyjemy w innej rzeczywistości. Pamiętajmy o kulturze rozmów. Niech to będzie wytonowane. Potem od stołu pójdziemy do kościoła. W jakim stanie tam pójdziemy? Jeśli chcemy dyskutować to ze świadomością, żeby się nie pokłócić, nie rozejść w gorszym stanie. Wtedy nie zrozumieliśmy po co są te święta.

 

Jaką nam wszystkim refleksję ksiądz zaproponuje na czas Bożego Narodzenia?

- Postarajmy się o trochę spokoju między nami. Wtedy będzie go więcej między wszystkimi. Niech to będzie przestrzeń wyciszenia, odpoczynku, nie kłótni światopoglądowych. Szkoda na to świąt.