Zapis rozmowy Jacka Bańki z wiceministrem rozwoju, dr. Krzysztofem Mazurem.

 

W sierpniu do sądu trafi pozew zbiorowy firm, które ucierpiały na skutek obostrzeń spowodowanych koronawirusem. Według przedsiębiorców obostrzenia nie były zgodne z konstytucją. Mają oni szansę na odszkodowania?

- Będziemy pokazywali argumenty, że była to wyższa konieczność. Stąd były ograniczenia, które wypłaszczyły pandemię i zdrowie Polaków zostało zabezpieczone.

 

Przedsiębiorcy podkreślają, że zmiany powinny być wprowadzane na mocy ustawy, a nie rozporządzenia. Są to na przykład przedstawiciele branży transportowej lub związanej z turystyką zagraniczną. Przedsiębiorcy podkreślają, że zgodnie z przepisami działalność gospodarczą można ograniczyć, ale nie zamknąć. Co pan na to?

- Przypominam, że mieliśmy specustawę. Rozporządzenia działały na jej mocy. Była podstawa prawna.

 

BigInfoMonitor informuje, że obroty branży gastronomicznej spadły w kwietniu i maju o 80-90%. Zaległości branży przewyższają 670 milionów. Jeśli nadejdzie druga fala, na jakich zasadach powinny się opierać ewentualne obostrzenia?

- Trzeba podkreślić, że dzięki obostrzeniom mamy dzisiaj wysoki odsetek zachorowań, ale średnią wypłaszczoną. Było stanowcze działanie związane z tarczą. To pozwoliło firmom zachować płynność. Mówimy o dziesiątkach i setkach miliardów złotych, które zostały firmom zaproponowane w ramach Tarczy. Jeśli pyta pan o Kraków i tendencje ogólne, to tutaj nawet dzisiaj przy małych ograniczeniach nie ma powrotu do ruchu sprzed COVID. To nie jest związane z działalnością rządu, ale z sytuacją w całej Europie. Trudno obwiniać rząd, że zagraniczni turyści mniej chętnie do nas przyjeżdżają.

 

Jak pan spogląda na ostanie statystyki? Ponad 500 zakażeń kilka dni temu, ponad 500 wczoraj...

- Sytuacja cały czas jest od strony infrastruktury medycznej zabezpieczona. Kilkanaście procent respiratorów jest używanych. Sytuacja jest bezpieczna. Trzeba walczyć z ogniskami, żeby zakażeń było jak najmniej. To, co jest istotne, to jest to, że w „Polityce” był ciekawy wywiad z wirusologiem z Wielkiej Brytanii. Po pół roku walki z pandemią ciągle mało wiemy. On stawia tezę, że szczepów wirusa jest kilka, ciężko wyliczyć, które obostrzenia jak wypływają na efektywność. Naukowcy nie ułatwiają politykom pracy. Wirus jest tak skomplikowany medycznie, że wszyscy oczekują od nas działań, ale działamy w niepewności. Mało jest precyzyjnych, naukowych odpowiedzi.

 

Prawie wszyscy spodziewają się drugiej, jesiennej fali...

- Chyba nie wszyscy. Takie głosy są, ale nie jest to jednoznaczne, że wszyscy spodziewają się takiej fali pandemii, która miała miejsce w marcu lub kwietniu.

 

Słyszymy też zapewnienia, że drugiego lockdownu nie będzie. Jednak jakieś ograniczenia na pewno są brane pod uwagę.

- Będziemy się przyglądali sytuacji. Na teraz są ogniska. Staramy się reagować adekwatnie. Dzisiaj podkreślanym miejscem zakażeń są wesela. Rząd się temu przygląda. Zobaczymy, jak sytuacja ma się tu rozwijać.

 

Coraz częściej słyszymy, że powrót uczniów do szkół we wrześniu też nie jest przesądzony. Jakich rozwiązań będą państwo szukać, żeby pomóc pracującym rodzicom, którzy jednocześnie będą musieli doglądać dzieci?

- Te miesiące, które były od marca, intensywnej pracy w kontekście przenoszenia nauki do internetu, to dorobek, na którym będziemy bazowali. Nie chodzi tylko o narzędzia, ale o metodykę pracy. Nauczyciele muszą się uczyć. Tak jak w przypadku uczniów klas 1-3 mieliśmy hybrydowe rozwiązanie, nawet w najgorszych scenariuszach nie ma sytuacji, w której uczniowie nie pójdą w ogóle do szkół. Wierzę jednak, że szkoły wrócą do normalnej działalności.

 

Gdyby jednak doszło do hybrydowego nauczania, jakie będą społeczne skutki tak długiego nauczania zdalnego?

- Widzimy napięcie społeczne. Taka długofalowa izolacja dzieci przenosi się na gorszą kondycję i nastroje społeczne. Dzieci potrzebują interakcji. Rodzice też chcą powrotu do normalnej aktywności zawodowej. Im dłużej będzie trwała taka sytuacja, będzie to gorsze dla społeczeństwa.

 

Słyszymy, że szkolnictwo wyższe sobie poradzi. Jest pan takiego zdania?

- Jako pracownik naukowy prowadziłem w II semestrze zajęcia zdalne. To inny typ interakcji, rozmowy ze studentami. To dla nas wyzwanie, na ile te rzeczy da się przenieść do internetu. Trudno prowadzić ożywioną dyskusję grupową w taki sposób. Podczas wykładu nie widać, co interesuje studentów. To prowadzenie wykładu do ekranu. Ta relacja jest zaburzona. To inny uniwersytet. Mam nadzieję, że to czasowe. Długo nie utrzymamy takiej relacji w internecie.

 

Ile firm zgłosiło się do programu Polski Bon Turystyczny?

- Nie mam takiej informacji z dzisiaj. Jak państwo wiecie, cieszy się ten bon wielką popularnością. Obiecaliśmy, udało się to zrobić. Jeszcze w wakacje można skorzystać z bonu. Osoby, którym się to nie uda, mają czas do marca 2021 roku. Obietnice nie były na czas wyborów. To realna pomoc dla rodzin i firm.

 

Te firmy mogły się zgłaszać od 25 lipca. Już pojutrze mamy korzystać z bonu. Ta data jest aktualna?

- Tak.

 

Jaka jest pewność, że w części nie będą to firmy-krzaki? Mamy już próby oszustw na bon.

- Zgoda. Podobnie jak w przypadku Tarczy Finansowej zmieniliśmy logikę. Mówi się, że administracja nie ma zaufania. Mamy tutaj oświadczenie, potem kontrolę. Podobnie z bonem. Jakbyśmy teraz weryfikowali wnikliwie, ten bon by ruszył w 2023 roku, nie teraz. Dlatego wybraliśmy inną filozofię relacji administracja-firmy. Jest domniemanie uczciwości. Potem jest kontrola. Jak będą firmy-krzaki, będą procesy.

 

Rozumiem, że to będzie zarządzane na poziomie Polskiej Organizacji Turystycznej. Wiceminister Gut-Mostowy mówił o oddziale POT w okolicach Krakowa. Są znane już szczegóły?

- Ta lokalizacja jest naturalna. Małopolska to jeden z najpopularniejszych regionów w kraju. Kraków to najpopularniejsze miasto. Ta idea deglomeracji jest ważna. Powstanie w okolicach Krakowa ten oddział POT.

 

Co z resztą branży turystycznej? Były zapowiedzi, że pozostała część też może liczyć na pomoc. Turystyka krajowa to kilkanaście procent całej branży. Mówiliśmy już dzisiaj choćby o turystyce wyjazdowej.

- Tak jak rozmawialiśmy kiedyś na antenie, trudno sobie wyobrazić, żebyśmy w perspektywie dwóch lat utrzymywali firmy, gdy jest mniejsze zapotrzebowanie klientów. Mierzymy się ze zmianą turystyki. Widać boom dzisiaj nad morzem, na Mazurach, w górach. Polacy wybierają krajowe destynacje, szukają agroturystyk. To zmiana. Trzeba się dostosować. Kraków też się musi dostosować. Turystów z zachodu może być mniej. To wielkie wyzwanie, ale nie byłoby sensowne, żebyśmy reagowali prostym mechanizmem, żeby państwo utrzymywało branże przez kolejne lata.