Zapis rozmowy Anny Piekarczyk z Piotrem Odorczukiem z krakowskiego MPO.
Istnieje jakiś system kontroli segregacji śmieci w Krakowie?
- Tak. To jedna z unikatowych rzeczy, które mamy w naszym systemie. Żadne inne miasto nie wprowadziło tego. Widzimy, że prezesi MPO z Warszawy przyjeżdżają do nas, żeby się dowiedzieć jak ten system działa, bo chcą go u siebie. To prosty system. Mamy swoich inspektorów, którzy są oddelegowani do zadań kontrolnych. Brzmi to groźnie, ale to nie polega na tym, że ci ludzie wchodzą do mieszkań i sprawdzają co kto ma w pojemniku.
Słuchając pana przypominam sobie relację mojej znajomej, która 20 lat temu wróciła ze Szwajcarii i mówiła, że złapała ją policja śmieciowa, bo użyła nie tego worka co trzeba. U nas nie jest aż tak radykalnie, ale jak wygląda taka kontrola? Ci ludzie kontrolują mieszkańców w domu?
- Nie. To pracownicy MPO i strażnicy miejscy, którzy sprawdzają pojemniki, które są na zewnątrz. Patrzą na osiedlach co jest w altanach. Nie da się zidentyfikować co kto wyrzucił. W domach jednorodzinnych wiadomo kto mieszka, ale ci ludzie nie wchodzą do domów. Jak ktoś się nie zgodzi to nie wejdą.
Mieszkańcy są uprzedzani o kontroli w domu?
- Trzeba się umówić. Jest harmonogram.
Nie ma nalotów?
- Nie. Jak kontrolerzy przychodzą pierwszy raz to tego kogoś może nie być. Wtedy ten ktoś dostaje informacje, że w następnym miesiącu będzie taka kontrola. Chodzi o jakość segregacji.
Ja jeszcze nie byłam kontrolowana. Z jakiego klucza wybierane są mieszkania?
- To jest obszarowo. Kraków jest dużym miastem. W ciągu roku kontroli jest około 7500-8000. To nie jest losowo, ale obszarowo.
Jakie są rezultaty tych kontroli?
- W miejscach kontrolowanych widać poprawę. Wiadomo, że część kontroli to kontrole doraźne, czyli po sygnałach innych mieszkańców.
Czyli jest solidarność zbiorowa?
- Tak, ale to nie jest donos. Nasi ludzie i pracownicy firm wywozowych widzą, że gdzieś jest źle posegregowane i to się powtarza. Wtedy wysyłamy taką doraźną kontrolę. W pierwszej kolejności trzeba ludzi poinformować co robią źle. Jak poprawy nie ma, mimo tych działań, strażnicy mogą ukarać mandatem.
Pomógłby monitoring w altanach?
- Są osiedla, gdzie zarządca decyduje się na monitoring. Mieszkańcy też często apelują o zakup takiego sprzętu, bo widza, że ktoś podrzuca im odpady. Tak się zdarza. Odpady to pieniądze. Czasami ludzie walczą o 2-3 złote. Widzimy, że przedsiębiorcy zajmujący się remontami mieszkań, często wyrzucają odpady do lasu i tworzą dzikie wysypiska.
Czym się kończą kontrole? Bywają mandaty i pouczenia?
- Bywają mandaty, ale to jest zadanie straży miejskiej. Oni oceniają czy coś się kwalifikuje na mandat. Kwoty są rożne, od 50-150 złotych. Zależy to od oceny strażnika. Nasi ludzie występują tam w charakterze ekspertów, którzy oceniają czy coś jest dobrze posegregowane.