Jacek Bańka: Czy można zaryzykować takie stwierdzenie, że Konwicki jak nikt inny pokazywał wszystkie polskie traumy XX wieku: od utraconej Wileńszczyzny, przez II wojnę światową, zafascynowanie komunizmem i stalinizmem, pryszczatych aż wreszcie po twórczość drugoobiegową, opozycyjną.
Tadeusz Lubelski: Na pewno był jednym z najważniejszych twórców, którzy to wszystko wyrażali w swoich dziełach. Akurat przed kilkoma miesiącami ukończyłem lekturę obszernej biografii Czesława Miłosza autorstwa Andrzej Franaszka i pomyślałem, że to Miłosz najpełniej te wszystkie skrajne doświadczenia XX stulecia w polskiej sztuce wyraził. W moim prywatnym odbiorze najważniejszym autorem był jednak dla mnie Konwicki. Odbierałem świat oczami jako autora. Przez jego rezonerów, twórczość, filmy, powieści. Z trudem oswajam się z myślą, że nie mogę już myśleć o nim, jako o człowieku żyjącym.
J.B.: Ten polski inteligent definiowany w latach 70., 80., a także 90. mógłby powiedzieć "z niegośmy wszyscy"?
T.L.: Konwicki bardzo dobrze tego polskiego inteligenta określał. Miał odwagę i umiejętność mówienia o sobie. Bardzo prywatnego zdawania sprawy ze swojego doświadczenia. Ale to było tak ciekawe, podejmował tyle ważnych wyborów, zetknął się z tak ciekawą historią i wyrażał to w sposób tak niepowtarzalny, że to mówienie o sobie było charakteryzowaniem polskiego inteligenta.
J.B.: Ten inteligent kształtował swoją wrażliwość na filmowej szkole polskiej. Musimy przypomnieć "Ostatni dzień lata" czy "Małą apokalipsę". To dzisiaj gatunek wymierający?
T.L.: Rzeczywiście Konwicki zaproponował pewien gatunek "ja - powieści", "ja - pamiętnika", ja - filmu". W pierwszej osobie. Niekoniecznie dosłownie. Np. w "Senniku współczesnym" używał tej subtelnej konstrukcji 3 różnych osób. Nie było to egotyczne, nie miało nic z artystostwa. Ale było wiarygodne i prawdomówne.
J.B.: Pytanie, co nam zostanie? Czy język Konwickiego odejdzie w niepamięć wraz z całą generacją tych, którzy po tego autora sięgali w II poł. XX wieku?
T.L.: Sam Tadeusz Konwicki miał takie spostrzeżenie, lubił żartować, że "wraz ze śmiercią pisarza, pisarz się kończy". Kiedyś zapytał mnie "kto dzisiaj pamięta o Andrzeju Kuśniewiczu? Nikt. Nie czyta się go, nie wspomina. A jaki on był modny w latach 70.". Konwicki nie miał złudzeń co do trwałości swojej twórczości, ale mam wielką nadzieję, że się mylił. To twórczość, która zostaje i będzie wracać. Dla mnie jednak najważniejszym jego utworem jest "Lawa", czyli opowieść o "Dziadach" Adama Mickiewicza. Film z 89' roku to takie zamknięcie PRL, który był jego krajem. M.in. przez to było trudniej utożsamić się mu i nadążyć za naszymi czasami. Przez to też zamilkł, kiedy uznał to za stosowne. Być może przedwcześnie. Ale był jak sportowcy, którzy w odpowiednim momencie schodzą z ringu we właściwym czasie, nie dawszy się znokautować.
J.B.: A dzisiaj studenci znają Konwickiego?
T.L.: Dzisiaj jest autorem znacznie mniej rozpoznawalnym. Robię, co mogę i zmuszam ich. Kiedyś studentka na egzaminie z historii filmu polskiego przyznała się do nieznajomości filmu "Jak daleko stąd, jak blisko", który uważam za najwybitniejszy w polskich dziejach, stwierdziłem, że ona nie może u mnie zdać tego egzaminu. Umówiliśmy się, na drugie podejście, kiedy już go poznała. Rzeczywiście nie jest to, co kiedyś. Nie jest to autor roztrząsany. Nie udzielał wywiadów. Nie przyjechał też do Krakowa, gdy przed paru laty zrobiliśmy dużą międzynarodową sesję "Kompleks Konwicki". Tadeusz Konwicki nie dał się uprosić. Krępowałaby go chyba sytuacja czczonego autora.
J.B.: To być może język filmu ma się dobrze dzisiaj?
T.L.: Konwicki to rzadki przykład autora, który zrobił 6 filmów - każdy był wybitny. Co najmniej dwukrotnie, gdy robił "Ostatni dzień lata" czy "Jak daleko stąd, jak blisko" był prekursorem formy filmowej. Musimy pamiętać, że język filmu starzeje się szybciej niż język literatury. Przed paru laty byłem w Bolonii na seminarium narratologicznym. Dano mi wybór filmu. Mówiłem więc o "Jak daleko stąd..." i spotkałem się z atmosferą kompletnego zrozumienia. Podziwiali i nie wiedzieli, że w Polsce był tak wspaniały język filmowy.
J.B.: Muszę zapytać o związki krakowskie Konwickiego. Gdy sięgniemy po tom pism rozproszonych "Wiatr i pył" , to znajdziemy tam echa krakowskie.
T.L.: Krótki okres. Konwicki był pisarzem rozpiętym między okresem dzieciństwa spędzonego na Wileńszczyźnie, które musiał opuścić, a Warszawą w którą się wpisał. Na krótki okres osiadł też w Krakowie. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale równocześnie zaczął pracę zarobkową i poniekąd artystyczną w tygodniku "Odrodzenie". Ten tygodnik redagowany przez Karola Kuryluka został przeniesiony do Warszawy, to i Konwicki do stolicy się przeniósł i tam już został.
J.B.: A co z futbolem?
T.L.: Tak, Konwicki, zapewne zaraził się tym od prof. Wyki, swojego mentora, kibicował Cracovii.
Tadeusz Konwicki (1926-2015). Fot. Michał Józefaciuk