Zapis rozmowy Jacka Bańki z profesorem Bartłomiejem Bigą z Uniwersytetu Ekonomicznego:
Rewolucji gospodarczej raczej nie będzie
Panie Profesorze, po zapowiedziach i przede wszystkim po zwycięstwie Donalda Trumpa, mamy do czynienia z różnymi analizami dotyczącymi tego, jak to wszystko odbije się na gospodarce. Widzimy już, że dolar się umacnia. Jakie to będzie miało długofalowe skutki i efekty?
Trudno powiedzieć. Samo umocnienie dolara, czy to, co obserwujemy na giełdach, jeszcze o niczym nie przesądza. Przy wyborach wszyscy inwestorzy robią jakieś zakłady i ktoś wygrywa, ktoś straci.
Nie spodziewałbym się jakichś bardzo głębokich zmian. Obserwując kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych, można było mieć wrażenie, że to są zupełnie dwie różne wizje, także gospodarcze Kamali Harris i Donalda Trumpa. Natomiast praktyka pokazuje, że nawet jak następuje zmiana administracji, to nie ma rewolucji gospodarczej. Oczywiście jest zmiana akcentów, natomiast to nie jest tak, że nagle Ameryka popłynie w zupełnie innym kierunku.
Raczej postrzegałbym tryumf Donalda Trumpa jako przyspieszenie tego, co i tak było nieuchronne, czyli na przykład powrotu do wojen celnych, do wojen handlowych. I pewnie za Kamali Harris też by się to działo, chociaż znacznie wolniej, za Trumpa będzie się działo szybciej i w tej nowej rzeczywistości także Polska będzie musiała się odnaleźć.
Droższy dolar to problem dla polskiej gospodarki
Wracając do dolara, rozumiem wzmocniony dolar to szkoda dla gospodarek, które są zadłużone w dolarach.
Oczywiście, droższy dolar to także droższe niektóre rzeczy, które rozliczane są w dolarze, na przykład ropa naftowa. To jest też problem dla naszej gospodarki. My już się cieszyliśmy, że dolar, mieliśmy nadzieję, że na długo zagości poniżej 4 zł, natomiast teraz przynajmniej przejściowo będzie wzmocnienie. Mówi się, że to dlatego, że Donald Trump będzie mniej obejmował parasolem, szczególnie Europę Środkowo-Wschodnią, w związku z czym jesteśmy bardziej niebezpieczni, a więc nasza waluta jest przez to słabsza.
Ale tak naprawdę najwięcej straciło meksykańskie peso, bo Donald Trump będzie się koncentrował, żeby tam uszczelnić granicę i właśnie relacje gospodarcze między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem powodują, że już nie będzie to tak korzystne dla Meksyku, w związku z czym tam są największe straty, chociaż rzeczywiście nasze waluty także na tym cierpiały.
Co ze wskaźnikami inflacji? „Nie spodziewamy się wielkiego wystrzału”
Umacniający się dolar wobec złotówki, ceny paliw nieuchronnie pójdą w górę, co ze wskaźnikami inflacji?
Jeśli chodzi o naszą inflację, to wydaje się, że sytuacja jest umiarkowanie pozytywna. Ne spodziewamy się wielkiego wystrzału, natomiast ostatnie odczyty, one są raczej zaskakujące negatywnie. To wynika głównie z cen energii tych, które były sztucznie regulowane, łagodzone przez różne polityki rządowe i to jest w tej chwili główny czynnik inflacjogenny w Polsce.
Trochę droższy dolar, także się na to przełoży, ale też nie przesadzałbym, że to jest jakaś wielka różnica. Tak naprawdę dla ceny ropy naftowej ważniejsze jest wydobycie, jak dużo jest tego wydobycia, jak stabilna jest sytuacja na Bliskim Wschodzie. To determinuje te ceny.
Początek nowej ery w globalnym handlu, kończy się globalizacja, jaką znamy
Przejdźmy do tego, co chyba wszystkich najbardziej elektryzuje, czyli wojny handlowe. Cła na towary - od Europy rozpocznę - od 10 do 20%. W jakie branże to przede wszystkim uderzy oprócz, rzecz jasna, samochodowej?
To jest rzeczywiście, można powiedzieć, początek nowej ery w globalnym handlu. W tym sensie, że tak naprawdę kończy się globalizacja, jaką znamy, gdzie wszyscy stawiali na wolny handel i dzięki temu mieli korzyści zarówno te kraje rozwijające się, które tanio produkowały, jak i kraje rozwinięte, które miały tanie produkty. To przechodzi do przeszłości.
W tej chwili z całą pewnością podobne ruchy będą wykonywały inne kraje, bo kiedy Ameryka zacznie wprowadzać wysokie cła, dziesięć, kilkanaście procent, to inne kraje odpowiedzą tym samym.
Oczywiście to jest w dużej mierze wymierzone w Chińczyków, którzy bardzo dużo eksportują do Stanów Zjednoczonych i Trumpowi się to nie podoba. Trump chciałby, żeby w Ameryce jak najwięcej rzeczy powstawało. Natomiast także dotknie to Unię Europejską. Dla Polski to nie jest katastrofa, bo my niewiele rzeczy eksportujemy do Stanów Zjednoczonych.
To jest raczej problem dla bardziej wyspecjalizowanych gospodarek - niemieckiej, francuskiej, trochę także włoskiej, które relacje ze Stanami Zjednoczonymi mają oparte o eksport. My możemy ucierpieć pośrednio. Wspomniał pan branżę samochodową - jeżeli trudniej Niemcom będzie eksportować swoje samochody do Stanów Zjednoczonych, to polscy podwykonawcy, bo przecież duża część produkcji różnych podzespołów odbywa się w Polsce, no to jest dla nas negatywna wiadomość. Będzie mniej zamówień, będzie tutaj na pewno jakieś cięcie, ale na pewno my nie jesteśmy na pierwszej linii strzału.
Kraje naszego regionu - Słowacja, Czechy, Węgry - tam też te fabryki się znajdują, które są częściami niemieckich koncernów.
Pośrednio może nas to uderzyć, ale zauważmy, że to nie jest tak duży problem. Swoje przekonanie opieram też na tym, że kiedy niemiecka gospodarka złapała zadyszkę, to wszyscy uważali, że to natychmiast spowoduje fatalną sytuację w Polsce, że jesteśmy zbyt przełożeni z gospodarką niemiecką. A mimo poważnych ich problemów, u nas jest całkiem nieźle. Może naszym eksporterom udało się zdywersyfikować trochę swoje kontrakty i nie musimy się tego obawiać.
Wysokie cła na towary chińskie będą skutkować wzrostem cen w USA
Przechodząc do Chin, zapowiedź 60% ceł na towary chińskie, to już jest prawdziwa wojna. Wypowiedzenie wojny.
To jest tak naprawdę doprowadzenie do tego, żeby produkty chińskie w zasadzie nie płynęły do Stanów Zjednoczonych. To jest jednak trudne do wykonania, bo zwróćmy uwagę na kilka liczb. Jeżeli Stany Zjednoczone obawiają się, że mało rzeczy jest w USA produkowanych i muszą wszystko importować, to próbują teraz przenieść produkcję do Stanów Zjednoczonych.
Załóżmy, że da się to zrobić, tylko kto ma w tych fabrykach pracować? Jeżeli w tej chwili już bezrobocie w Stanach jest bardzo niskie, brakuje rąk do pracy w wielu stanach, to kto ma pracować w tych nowych fabrykach? Można powiedzieć, że nielegalni emigranci albo legalni emigranci, ale tutaj znowu retoryka nowego prezydenta jest taka, że raczej ich trzeba wywozić i nie wpuszczać do Stanów Zjednoczonych. Nie da się więc połączyć tego, że mamy niskie bezrobocie, chcemy zwiększyć produkcję w kraju i zarazem jeszcze ochronić swoich obywateli przed negatywnymi skutkami wzrostu cen.
Przecież cła pośrednio, przynajmniej częściowo, przełożą się na wyższe ceny w Stanach Zjednoczonych, więc na wzrost inflacji. Wzrost inflacji, który prawdopodobnie sprawił, że demokraci stracili władzę w Stanach Zjednoczonych, bo to była główna kwestia, że ceny wzrosły, jest wyraźnie drożej, niż było 4 lata temu. Trump obiecuje z tym walczyć, ale taki protekcjonizm, przynajmniej częściowo, będzie musiał skutkować droższymi cenami także dla Amerykanów.