O tym Sylwia Paszkowska rozmawia w programie Przed hejnałem z Iwoną Bielską, aktorką, która zagrała epizodyczną rolę w filmie Barbary Sass "Jak narkotyk", Dominiką Bednarczyk, aktorką, która współpracowała z Barbarą Sass w Teatrze im. Juliusza, Słowackiego w Krakowie (spektakle: "Czarownice z Salem", "Idiota", "Czarodziejska góra") oraz w teatrze telewizji oraz dr hab. Małgorzatą Radkiewicz, filmoznawczynią z Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ.
Sylwia Paszkowska: Mówić będziemy o kinie kobiecym, chociaż wszystkie nie znosimy tego terminu. Wolimy mówić kino kobiet albo kino tworzone przez kobiety albo kino, w którym kobiety się odnajdują.
Iwona Bielska: Zawsze zastanawiałam się, czym jest kino kobiecie. Czy o kobietach czy dla kobiet? To sztuczny podział, którego unikam, ponieważ zawsze dzieliłam kino na dobre i złe. Mam kłopot z szufladkowaniem i nazywaniem czegoś do końca. Film jest dobry albo zły, niezależnie czy jest kobiecy czy nie.
Ale filmoznawcy potrzebują takich etykiet.
Małgorzata Radkiewicz: Nie unikam tego określenia, bo chcę się zajmować twórczością kobiet, która jest pomijana, niewidoczna w oficjalnych historiach kina. Bardzo często była to twórczość intensywna, ale krótkotrwała, bo machina Hollywoodu nie zostawiła dla nich miejsca. I to samo dotyczy twórczości przedwojennej w Polsce, gdzie nieliczne dokonania reżyserskie Wandy Jakubowskiej nie są znane, bo nie zachowały się taśmy. Warto o kinie kobiecym mówić, by pokazać, że były indywidualnościami twórczymi. Kino kobiet włącza do zakresu badań nie tylko reżyserki, ale też producentki, scenarzystki i aktorki. Możemy pokazać, co stanowiło wyraz ich samodzielności i niezależności, na które często w epoce nie było miejsca.
Barbara Sass-Zdort sama pytana o kobiece kino mówiła: "A co to niby miałoby znaczyć - sentymentalne, miękkie kino o kobietach"? Ona sama nie lubiła tej etykietki, a jednak jako pierwsza w polskim kinie zaczęła mówić o kobietach w szerokim spektrum. Kobieta nie była tylko dodatkiem dla mężczyzny. Potrafiła mówić o kobietach w taki sposób, w jaki żaden reżyser nie próbował tego robić.
Małgorzata Radkiewicz: Nawet jeśli próbował, to nie robił z tego wyznacznika swojego stylu. W tym przypadku kino kobiet, znaczy kino kobiety, która chce mówić o kobiecym doświadczeniu, bardziej przez nią zrozumiałym, inaczej niż robią to inni twórcy. Sass nie chciała używać pojęcia kino kobiece, bo bała się, że zostanie sprowadzona do poziomu, jakie reprezentowały polskie filmy lat 80. lub komedie romantyczne. Sass robiła dokładnie w tej samej epoce swoje filmy i nie chciała, żeby były one traktowane błaho, żeby nie miały nic wspólnego z bardzo ostrym i wnikliwym oglądem życia społecznego i problemów takich jak: samotność, alkoholizm, marginalizacja, z którymi borykały się bohaterki Sass i z którymi ona jako twórczyni próbowała się zmierzyć.
2 kwietnia Barbara Sass-Zdort zmarła. Obie panie miałyście szansę z nią pracować.
Iwona Bielska: Spotkałyśmy się w Teatrze Telewizji. To był kobiecy teatr telewizji, gdyż grało tam kilkanaście aktorek i ani jeden mężczyzna. Nazywało się to Siostrzyczki
Dominika Bednarczyk: U Basi zrobiłam dwie z moich trzech najważniejszych rzeczy. To nie była łatwa praca z Basią, bo nie prowadziła ona za rękę. Samemu trzeba było popracować nad trudnymi materiałami, jak Mann czy Dostojewski. Dawała też margines wolności, miała talent i słuch do pisania adaptacji. W przypadku Idioty i Czarodziejskiej góry udało jej się stworzyć na scenie epickość - właśnie dzięki adaptacji. W przypadku Czarodziejskiej góry wymyśliła, bym mówiła z rosyjskim akcentem. Protestowałam, bo uważałam, że to chory pomysł, że nigdy tego dobrze nie zrobię. Baśka była uparta, więc wszystko odbyło się po jej myśli. Dzięki temu ten akcent zbudował moją rolę. Bardzo mocno zagłębiała się w kogoś, obserwowała dokładnie. W prywatnych sytuacjach też.
Sass skończyła reżyserię filmową, ale to teatr był jej marzeniem. Poszła do szkoły filmowej, ponieważ, by móc studiować reżyserię teatralną, trzeba było skończyć inny kierunek. Sama też otarała się o aktorstwo. Pokazywała jak grać?
Dominika Bednarczyk: Nie, była bardzo wnikliwa. Wychwytywała każde kłamstwo. Odrzucała rzeczy, które były niedobre. Była bardzo młoda, gdy dostała się do filmówki. Przeżywała wtedy horror - opowiadała o tym.
Małgorzata Radkiewicz: Bardzo często pracowała jako drugi reżyser przy serialach i filmach fabularnych. W latach 70. kręciła pierwsze etiudy, potem filmy telewizyjne i spektakle telewizyjne. Zapomina się o spektaklach telewizyjnych, gdy mówi się o Barbarze Sass. Miała ona ogromne wyczucie na współpracę z aktorami. Miała swoje ulubione aktorki. Z Dorotą Stalińską realizowała swoje pierwsze filmy.
Macie swoje ulubione filmy Barbary Sass?
Dominika Bednarczyk: Dla mnie to jest Krzyk, pomimo że to jest mocne aktorstwo.
Iwona Bielska: Ona zawsze brała pod uwagę jakiś problem, np choroby, wycofywania się z życia.
W jakimś wywiadzie Barbara Sass wspomniała, że za mało kręci i za długo przygotowuje się do nakręcenia filmu, by mówić o niczym.
Dominika Bednarczyk: Przy kręceniu "Gier miłosnych" miałam wrażenie, że to ją dużo kosztuje. Magda Cielecka mówiła, że Basia ją stworzyła, dała jej pierwszą rolę, życiową szansę. W czasie pracy w teatrze i przy filmie otaczała aktora.
Reżyser zżywa się ze swoimi aktorami?
Iwona Bielska: Różnie to bywa, ale Basia lubiła tych aktorów, z którymi pracowała. Pamiętam, że przy Siostrzyczkach siedziało nas strasznie dużo przy stole. Wtedy zaczęły się jej problemy zdrowotne.
Dominika Bednarczyk: Przy "Czarodziejskiej górze" ona wylądowała w szpitalu. Pracowaliśmy wtedy sami przez 2, 3 tygodnie, ale Basia wróciła do nas, niemal przy chodziku. Miała taką siłę do bycia, do tworzenia. Kobiety lubiła, dobrze się z nimi czuła, pomimo często szorstkiego stosunku. Raz objęła nas z Anią Radwan, mówiąc: "Moje dziewczynki kochane".
Wracając do kina Barbary Sass. W tym czasie, w którym ona zaczynała, były dwie reżyserki - ona i Agnieszka Holland, która szybciej wystartowała, gdyż nie studiowała w Polsce.
Małgorzata Radkiewicz: Nie wiem, czy studia Agnieszki Holland miały tu znaczenie. One inaczej patrzyły na konstrukcje swoich filmów. Holland przez to, że współpracowała z Wajdą, była osadzona w kinie sięgającym po moralny niepokój lat 70, mówiącym o problemach społecznych, ale próbując je uniwersalizować. Sass natomiast poprzez swoje wyraziste postacie kobiece, tworzyła bardziej kameralne opowieści o konkretnym człowieku, bohaterce, bez próby przejścia na abstrakcyjny poziom. Warto jeszcze wspomnieć o "Historii niemoralnej". To film ostatni z Dorotą Stalińską, podsumowujący i rozrachunkowy dla związku tych dwu postaci, aktorki i reżyserki, bardzo emocjonalny.