Były działacz Solidarności w Nowej Hucie Edward Nowak przekonuje jednak, że bez Lecha Wałęsy nie byłoby sukcesu sierpnia i wolnej Polski. A sam Lech Wałęsa napisał na swoim blogu że "nie może być żadnych materiałów jego pochodzenia. Gdyby były - nie byłoby potrzeby podrabiać. I zamierza udowodnić to w sądzie.


Zapis rozmowy Marty Szostkiewicz z Filipem Musiałem z IPN i Edwardem Nowakiem, działaczem Solidarności.

 

Marta Szostkiewicz: Kim w świetle tych dokumentów jest dziś Lech Wałęsa? Dalej jest bohaterem, który przeprowadził Polskę od komunizmu do wolności, czy komunistycznym agentem?

Edward Nowak: Dla mnie nie ma wątpliwości. Lech Wałęsa to bohater. Utożsamiam się z nim. Odegrał kluczową rolę. Poznałem go szybko po rozpoczęciu działalności w Solidarności. Był przywódcą. Pamiętam chwile w sierpniu, przyjazd do Huty w 1980 i 1981 roku. Wyczekiwaliśmy na jego stanowisko, jak został internowany. W podziemiu czekaliśmy na głos od niego. Dla mnie Lech Wałęsa na zawsze zostanie człowiekiem nadziei.

 

M.Sz: Jeśli pan patrzy na te dokumenty, które są na ekranach stacji telewizyjnych, to nie zmusza to pana do zweryfikowania tej dobrej pamięci o Wałęsie?

E.N: Nie. Ja rozpocząłem działalność w sierpniu 1980 roku. Żyłem jednak w tamtych latach. Pamiętam lata przed sierpniem 1980 roku. To był ciężki czas. Widziałem ludzi złamanych. Widziałem tajnych współpracowników. Nie jestem skory do oskarżeń i ocen. Ludzie, którzy działali w Solidarności, to nie są postaci ze spiżu. Też mamy wady. Tak też postrzegam Lecha Wałęsę. Może okazał słabość, ale jestem daleki od radykalnych ocen.

 

M.Sz: Pan patrzy na Wałęsę jako historyk i młody człowiek, który tamtych trudnych lat nie pamięta. To nadal bohater naszej najnowszej historii czy agent?

Filip Musiał: Mamy tendencję, żeby próbować życiorysy pokazywać w systemie zero-jedynkowym. Przypadek Lecha Wałęsy jest przykładem, że tak nie jest. Życiorysy nie są jednowymiarowe. Dowiadujemy się o szczegółach. To co zostało odnalezione w domu Kiszczaków, to nie jest nowość. Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk napisali o tym dekadę temu. Oni odtwarzali historię ze strzępów i niekompletnych zapisków. Były informacje, że dokument istniał, ale nie mieliśmy go w ręce. Teraz go mamy. Książkę można uzupełnić, ale te dokumenty nie wprowadzają niczego nowego.

 

M.Sz: Lech Wałęsa się broni, że te dokumenty były preparowane, jak miał otrzymać nagrodę Nobla. Jest możliwe, żeby w ciągu kilku godzin potwierdzić autentyczność dokumentów? Czy taka ilość dokumentów mogła być spreparowana do rozpuszczania szkalujących informacji o Wałęsie?

F.M: Trzeba zwrócić uwagę, że nakładane na siebie są dwie rzeczywistości. Z punktu widzenia historii epizod współpracy z lat 1970 - 1976 nie budzi wątpliwości. To do czego odwołuje się Wałęsa, czyli preparowania dokumentów, to niezależna gra dezinformacyjna bezpieki, jak Wałęsa miał dostać nagrodę Nobla. Chodziło o przedłużenie okresu współpracy do początku lat 80. Oni chcieli stworzyć dokumenty, które by świadczyły, że współpraca trwała dalej. To sposób na wykorzystywanie niewiedzy ludzkiej, żeby te rzeczywistości na siebie nakładać. Mówi się teraz, że skoro była gra operacyjna przed Noblem, to znaczy, ze wszystko zostało sfałszowane. Nie. Specyfika działania SB polega na tym, że ona sama siebie nie wprowadza w błąd. Nie produkowałaby teczki tylko na użytek Komitetu Noblowskiego. To były dokumenty i sposób ich przygotowania został opisany w dokumentacji SB.

 

M.Sz: Pojawiają się opinie, że na nowo będzie trzeba pisać polską historię. Mówi się, że fakt, iż Lech Wałęsa był współpracownikiem, mógł wpływać na jego późniejsze decyzje. Jest taka teoria, że ta cała historia była inspirowana, kontrolowana i sterowana a Lech Wałęsa też był sterowany. Co panowie o tym sądzą?

E.N: Jakby nie było roku 1981 i 1989, to rzeczywiście można by tworzyć takie miraże. Podpisanie porozumień sierpniowych a następnie wybory i demokratyzacja Polski temu zaprzeczają. To jest tak, że jak taki fakt współpracy miał miejsce, to o wielkości Wałęsy świadczy, że potrafił się temu przeciwstawić.

 

M.Sz: Nie potrafił się jednak przyznać.

E.N: To nie jest łatwe. Pamiętam, jak ja wykryłem w moich dokumentach tajnego współpracownika, człowieka bliskiego, który był traktowany jak przyjaciel. Pamiętam spotkanie po latach, gdy mu powiedzieliśmy, że wiemy, iż współpracował. Pamiętam, jak on się zachował. To było trudne. Jest jeszcze jeden aspekt. Jakby w tej całej sprawie nie było kontekstu politycznego, to inaczej byśmy na to patrzyli. Moje oburzenie i wątpliwości budzi kontekst polityczny. To szersza gra a nie tylko ocena historyczna. Trzeba zobaczyć, czy dokumenty są prawdziwe i kontekst tych wydarzeń. One nie działy się w próżni. Dzisiaj fakt podpisania współpracy z UOP czy ABW trochę inaczej wygląda niż podpisanie z SB w roku 1974. Trzeba zbadać kontekst. Na czym polegała współpraca? Jak ona się materializowała? Kontekst polityczny jest ohydny.

 

M.Sz: Będziemy jeszcze raz pisać historię? Czy ta, którą znamy, dalej będzie obowiązywała?

F.M: Pewnie będą korekty. Abstrahując od tego przypadku, trzeba patrzeć ogólnie. Jak człowiek współpracujący w SB bierze potem udział w ważnych wydarzeniach, ale ma świadomość, że dokumentacja gdzieś jest, to wpływa to na jego decyzję. Nie mówię, że ktoś musi go szantażować, ale ten fakt pozostawia ślad w świadomości i rzutuje na działania. Oczywiście to jest moment, w którym trzeba zadać sobie pytanie, po co Kiszczakowi były te akta? Jest tak jak wskazywano, że taka dokumentacja prywatyzowana nielegalnie była dla nich polisą bezpieczeństwa? To była tylko polisa czy element wpływu? To na razie pytania bez odpowiedzi. Trzeba dowodów. Zwracam uwagę, że jak mówimy o polityzowaniu tego wydarzenia, to nie możemy zapomnieć o roli samego Lecha Wałęsy. On brał w tym udział, on zabiera głos w swojej sprawie i którego prawdomówność z ostatnich 25 lat musimy poddawać pod wątpliwość.

E.N: Jeszcze jeden aspekt. Chciałbym, żeby słuchacze zdawali sobie sprawę, że jak mówimy o Wałęsie, to mówimy konkretnym człowieku w konkretnym czasie i warunkach. Przestrzegam przed utożsamianiem, że Wałęsa i Solidarność to jedno. Solidarność była tak wspaniałym ruchem, że nie chciałbym, żeby to odium obciążało ten etos. Wielu po tej myśli idzie.

 

M.Sz: To nie jest powtórka z historii? Józef Piłsudski też był oskarżany o bycie agentem niemieckim, austriackim i nawet japońskim. Teraz te wszystkie spory II RP zostały przekreślone, ale to było równie gorące jak teraz. Co takiego się dzieje z naszą historią, że nasi wielcy przywódcy zawsze jakąś skazę mają lub im ją znajdziemy?

F.M: Mimo wszystko jestem daleki od porównań Wałęsy do Piłsudskiego. Fenomen i skala zjawiska, z którym mamy do czynienia dzisiaj w przypadku Wałęsy, w pewnym sensie przybrała tak duże rozmiary na własne życzenie bohatera. Ja mam takie przekonanie jak część komentatorów. Gdyby Lech Wałęsa w roku 1989 znalazł w sobie siłę, żeby ten wrzód przeciąć, to ta historia wyglądałaby inaczej. Uporczywe zaprzeczanie przez 25 lat..

 

M.Sz: No i do dzisiaj. Wałęsa wydał oświadczenie, w którym mówi, że żadne z tych materiałów nie wyszły spod jego ręki.

F.M: Zobaczymy, jaki będzie dalszy ciąg. Gdzie ta sprawa znajdzie finał? Wrócę do tego, że był doskonały moment 10 lat temu. Nie dowiadujemy się dzisiaj niczego nowego. To, co zostało znalezione, było udowodnione 10 lat temu.

 

M.Sz: To jeden pakiet. Są tam też inne materiały. Znaleziono je w domu Kiszczaka. Pewnie nie dotyczą anonimowych postaci. Spodziewają się panowie jeszcze rewelacji?

E.N: Jestem przekonany, że będą kolejne teczki. Nie wiem kogo, ale już widziałem teczki różnych ojców...

 

M.Sz: Między innymi mówi się o teczce ojca Jarosława Kaczyńskiego.

E.N: To jest upolitycznianie tej sprawy. Tu mamy bezradność. Jak o tym dyskutować?

F.M: Nie ma co dyskutować. Trzeba czekać.

E.N: Politycy nie czekają. Oni oskarżają.

F.M: Mamy ten komfort, że nie jesteśmy politykami i nie musimy się włączać w ten nurt spekulacji i oskarżeń.