W zeszłym tygodniu zyskał pan pozytywną opinię senackiej komisji ds. zagranicznych ws. pana kandydatury na ambasadora w USA. Znana jest data objęcia przez pana kierownictwa tą placówką?
- Celuję na początek października. Mam nadzieję, że ten termin zostanie dotrzymany. Teraz czynności formalne – dokończenie szkoleń, przygotowanie papierów. To nie jest takie łatwe. Dokumentów jest sporo, ale wszystkie kroki natury politycznej mam za sobą. Konwent zaopiniował mnie pozytywnie, otrzymałem zgodę ze strony administracji USA, jest też pozytywna opinia komisji zagranicznej.
Brakuje podpisu prezydenta. Prezydent Andrzej Duda powiedział, że nie zaakceptuje tej kandydatury i podpisu nie złoży. Na razie będzie pan dyplomatą w randze Chargé d'affaires. Jakie to będzie miało konsekwencje? To obniży możliwości polskiej ambasady w USA?
- Myślę, że nie. To różnica natury protokolarnej. Kontakty z administracją USA będą tak żywe, jak przez długie dekady. Kontakty z Kongresem także. Współpraca na poziomie stanowym też. Na tym polega partnerstwo strategiczne. Różnica między pozycją szefa placówki w randze ambasadora i szefa placówki w randze Chargé d'affaires ma charakter proceduralny.
Wicemarszałek Krzysztof Bosak pytał pana między innymi o pana wpisy w mediach społecznościowych dotyczących Donalda Trumpa, którego nazywał pan niezrównoważonym, niedemokratycznym politykiem. Pan powiedział, że co innego może parlamentarzysta, co innego dyplomata i zapowiedział pan współpracę z każdą administracją, bez znaczenia, kto wygra wybory w USA. Mleko się jednak nie rozlało?
- Myślę, że to nie ma żadnego znaczenia. Proszę zobaczyć, jak aktualny kandydat na wiceprezydenta Donalda Trumpa określał swojego patrona przed laty. To były niezwykle twarde, wręcz obelżywe słowa. Teraz jest kandydatem na wiceprezydenta. To polityka. Jak odpowiedziałem posłowi Bosakowi, parlamentarzyście wolno więcej. Dowodem są jego wpisy. On jest znacznie bardziej radykalny ode mnie. Faktycznie kandydatowi na ambasadora i ambasadorowi wolno znacznie mniej. Reprezentujemy państwo. W zasadzie ambasador powinien milczeć, dlatego ten wywiad jest jedynym, którego zdecydowałem się udzielić jakiejkolwiek stacji czy pismu po komisji i przed wyjazdem.
Współpraca militarna i energetyczna - takie stawia pan przed sobą zadania jako szefa ambasady w USA. Do tego wzmocnienie stałej obecności wojsk USA w Polsce i elektrownia jądrowa. Co jeszcze?
- Zatrzymajmy się nad tym, co pan wymienił. Zasada – każdy but żołnierza USA na polskiej ziemi jest wzmocnieniem naszego bezpieczeństwa narodowego - to zasada, która mi przyświeca od kilkudziesięciu lat. Realizowałem ją do początku pełnienia funkcji publicznych, czyli od funkcji wiceministra obrony narodowej w latach 1999-2000. Wtedy odpowiadałem za współpracę z partnerami. USA wtedy już były naszym zasadniczym partnerem po przyjęciu Polski do NATO. Tę funkcję objąłem tuż po przyjęciu Polski do NATO i realizuję to dalej. Teraz w Polsce jest około 10 tysięcy amerykańskich żołnierzy, ale tylko część na stałe. Trzeba zwiększać ten udział żołnierzy amerykańskich stacjonujących w Polsce na stałe. Wszystko po to, żeby - jakby komukolwiek wpadł do głowy tak szalony pomysł - trudniej było ten kontyngent wycofać. To priorytet numer 1. Partnerstwo strategiczne polega na współpracy politycznej na każdym poziomie. To priorytet numer 2. Współpraca gospodarcza dlatego, że naszym przedsiębiorcom potrzebne jest wsparcie, jeśli patrzą na USA jako miejsce sprzedaży swoich produktów lub inwestycji. Polskich inwestycji w USA jest niewiele, tylko 800 milionów dolarów, powinno być więcej. Trzeba wzmacniać naszą obecność na tamtym rynku, a także zwiększać liczbę inwestycji amerykańskich w Polsce. Firmy amerykańskie w Polsce zatrudniają w tej chwili około 325 tysięcy osób. To bardzo dużo, ale powinno być więcej. Ostatnia sprawa to kwestia promocji naszych produktów za granicą, żeby obroty handlowe były coraz wyższe. Teraz to około 28 miliardów dolarów. Powinno być jeszcze więcej.
Jakie znaczenie będzie miał wynik wyborów w USA dla tych najważniejszych polskich spraw w USA? Pamiętajmy, jak Amerykanie spoglądają na swoje interesy w Polsce.
- Cóż, polska dyplomacja będzie współpracowała z każdym prezydentem i administracją w USA. To oczywiste. Monitorujemy sytuację w USA. Ja osobiście się przyglądam z uwagą kampanii wyborczej. Dyplomata ma działać, nie mówić. Nie komentuję więc tej kampanii. Taka jest moja nowa rola.
Do 3 miesięcy po złożeniu przez pana mandatu senatora, muszą się odbyć wybory uzupełniające do Izby Wyższej. Kto będzie kandydatem KO w tych wyborach?
- Faktycznie, tak mówi prawo w przypadku terminów, ale jest wprowadzony stan klęski żywiołowej na terenie niektórych powiatów Polski. Musi być jasna interpretacja prawna, czy ten fakt nie wstrzymuje jakichkolwiek wyborów - poza samorządowymi - na 30 dni i 90 dni dodatkowych? Jakby tak było, wybory by się mogły odbyć dopiero w lutym. Ta interpretacja ma wielkie znaczenie. Albo krakowianie będą głosować nie później niż w styczniu, albo też będą głosować dopiero za 120 dni od daty złożenia przeze mnie mandatu.
To wybory w okręgach jednomandatowych. Pan wygrał ostatnio z wicewojewodą Małodzińskim. Tu zawsze był pewny mandat dla PO w tym okręgu. Jest krótka lista kandydatów na kandydata?
- Jest kilka nazwisk branych pod uwagę w Krakowie. Zanim zostanie kandydat wyłoniony, nie sposób o tym mówić. Mandat nie przychodzi z nieba. Trzeba na niego solidnie zapracować. 6 razy wygrywałem wybory w swoim mieście Krakowie. Były to wybory do Sejmu, Parlamentu Europejskiego i Senatu. W ostatnich wyborach dostałem rekordowe 184 tysiące głosów, co stanowi 71% wszystkich oddanych głosów w okręgu numer 33, zostanie utrzymany. Na taki wynik trzeba jednak solidnie zapracować nie tylko w kampanii, ale przez całe swoje życie. To trwa latami.
Ale na pewno zna pan kilka nazwisk...
- Dyskusje się toczą w ramach KO w Małopolsce i Krakowie. Jest jednak za wcześnie, żeby mówić, kto zostanie wyłoniony.