Kamil Stoch był gościem Sylwii Paszkowskiej w audycji "Przed hejnałem".

 

Sylwia Paszkowska: Udało Ci się odpocząć w czasie Wielkanocy? Oderwać od sezonu sportowego?

Kamil Stoch: Po części wszystkiego spróbowałem. Odpocząłem przede wszystkim mentalnie po sezonie, a ten sezon był dosyć wyczerpujący i męczący. Bardziej moja głowa pracowała niż mięśnie i dlatego potrzebowałem spokoju, wyciszenia się. Każde święta staram się traktować w sposób szczególny, staram się zapomnieć o tym, co robię na co dzień. Poświęcić się rodzinie i samej celebracji świąt. 

 

Sylwia Paszkowska: Czy przy stole jest zakaz rozmawiania o skokach, o sporcie?

Kamil Stoch: Czasami padają pytania o skoki, ale przeważnie jest tak, że moja rodzina wie, że potrzebuję chwili zapomnienia. Częściej rozmawiamy o sprawach codziennych. 

 

Sylwia Paszkowska: Już wspomniałeś, że ten sezon był bardzo wyczerpujący ze względu na duże obciążenie psychiczne, większe może nawet niż fizyczne. To był sezon związany z kontuzją, operacją, z powrotem do formy. Wszyscy ci bardzo kibicowali. Czy ten sezon nie był trudniejszy, bo przyszedł po oszałamiającym szczycie w karierze? W poprzednim roku właściwie rozbiłeś bank: zdobyłeś dwa medale olimpijskie, zdobyłeś Puchar Świata... Z tych najbardziej prestiżowych zawodów nie wygrałeś tylko Turnieju Czterech Skoczni. 

 

Kamil Stoch: Może nie tyle sezon, co rok. Ja liczę rok od kwietnia do kwietnia, od początku przygotowania do końca marca następnego roku, czyli do ostatnich zawodów w sezonie. Ten poprzedni sezon był rzeczywiście niesamowity, dużo pozytywnych wrażeń, sukcesów, na które bardzo długo i ciężko pracowałem. To nie jest tak - przynajmniej w moim odczuciu - że przychodzi sukces i nagle pojawia się wielka euforia. Przyjmuję ten sukces, ale zaraz jest coś kolejnego, chcę dalej pracować i dalej się rozwijać. Kiedy skończył się sezon, było bardzo dużo spotkań, dużo takich imprez, na których, chcąc nie chcąc, musiałem się pojawiać. Nie na wszystkich. Starałem się wybrać te, które dla mnie są najważniejsze. To wszystko też wyczerpuje nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Tych rzeczy, które odciągały mnie od myślenia tylko o sporcie było tak dużo, że nie potrafiłem zawsze sobie dobrze z tym radzić. Kiedy przyszedł sezon zimowy, do którego starałem się przygotować najlepiej jak potrafię, okazało się, że nie mogłem wystartować. Pojawiła się kolejna rzecz, zupełnie niezależna ode mnie, siła wyższa. To też mnie umacnia, pokazuje mi moje słabości, słabości człowieka, że nie nad wszystkim my panujemy, tylko jest coś ponad nami. Ja uważam, że ten sezon nie był stracony. Nie startując w połowie sezonu, zająłem miejsce w pierwszej dziesiątce ogólnej klasyfikacji. 

 

Sylwia Paszkowska: Kibice czują się trochę rozczarowani, bo to jest pierwszy sezon, w którym nie wypadłeś lepiej niż  w poprzednim. Jak się obserwuje twoją karierę, to w każdym kolejnym sezonie poprawiałeś wyniki z sezonu poprzedniego. Wyniku z ubiegłego roku już nie dało się poprawić.

Kamil Stoch: Zawsze można poprawiać coś innego. W ubiegłym roku wygrałem sześć razy, w tym mogłem wygrać dziesięć. Zawsze podkreślam to, że chcę się rozwijać. Niekoniecznie pod względem technicznym i pod względem wyników, ale szerzej - jako człowiek i jako sportowiec. Tak naprawdę rozwijać się można na różnych płaszczyznach.

 

Sylwia Paszkowska: Teraz przerwa w treningach. Planujesz jakiś wyjazd, gdzieś dalej?

Kamil Stoch: Planujemy wspólny z żoną wyjazd gdzieś dalej, ale jeszcze nie wiemy dokładnie gdzie. Teraz jest także czas na załatwienie wielu prywatnych spraw.

 

Sylwia Paszkowska: Twoja żona bardzo cię wspiera w twojej karierze. Jest typem ambitnej góralki, która nie popuszcza i też musi się realizować zawodowo. To jest plus waszego związku, że jesteście tak mocno związani zawodowo?

Kamil Stoch: Są też minusy. Kiedy przychodzą trudne chwile, to moja żona, jako moja menedżerka, też je przeżywa i wszystko się kumuluje. Plusem jest to, że jesteśmy razem, możemy to wspólnie przeżywać i wspierać się.

 

Sylwia Paszkowska: I żona wie, co czujesz.

Kamil Stoch: Zawsze będę jej wdzięczny za to, co dla mnie robi, bo uważam, że jest współautorką sukcesu.

 

Sylwia Paszkowska: Kiedyś powiedziałeś, że większość skoczków, którzy wchodzą w  związki małżeńskie, skacze o 10 metrów bliżej. Jesteś wyjątkiem.

Kamil Stoch: Cieszę się z mojego małżeństwa. Czuję się w  nim bardzo spełniony. Mnie małżeństwo dodaje skrzydeł. 

 

Sylwia Paszkowska: To widać na skoczni i widać, jak fajnie reagujesz, kiedy pojawia się twoja żona. Też często kamery ją pokazują, jak kibicuje. Twoja żona ma takie motto, w życiu jak w judo - "ustąpisz - zwyciężysz". Czy ta zasada także sprawdza się na skoczni?

Kamil Stoch: Skoki są o tyle trudną dyscypliną, że często decyduje przygotowanie mentalne zawodnika. Zawsze staram się wiedzieć, co chcę zrobić na skoczni i przede wszystkim nie chcieć wygrywać za bardzo. Najlepiej skupić się wówczas na przyjemności, jaką daje skakanie.

 

Sylwia Paszkowska: A ciągle daje ci to przyjemność?

Kamil Stoch: Oczywiście. Jeżeli kiedyś przestanie sprawiać mi to przyjemność, to skończę to robić. 

 

Sylwia Paszkowska: Wiem, że nie lubisz porównań do Adama Małysza i nie chcę cię do niego porównywać. Kiedy Adam Małysz kończył karierę, wszyscy patrzyli na ciebie i nastąpił moment, kiedy rzeczywiście przejąłeś od niego pałeczkę. Pamiętne zawody na mamuciej skoczni na zakończenie sezonu: ty wygrałeś a Adam zajął trzecie miejsce. To był moment symboliczny. Cieszyłeś się z wygranych zawodów czy pomyślałeś: "teraz wszystko będzie na mojej głowie"?

Kamil Stoch: Zawsze starałem się to robić dla siebie. Po to tyle trenuję, by być coraz lepszym. To jest moja motywacja, a nie osiągnięcia na pokaz i kontynuacja czyichś sukcesów. Adam jest takim zawodnikiem, którego nie da się skopiować, podrobić. Nie da się być drugim Małyszem.

 

Sylwia Paszkowska: Ale ty jesteś pierwszym Stochem.

Kamil Stoch: Każdy będzie pisał swoją historię, każdy ma inną budowę ciała, inną drogę rozwoju. Publiczność lubi zwycięzców. Nigdy nie chciałem być jak Adam Małysz, zachowywać się i robić to co, on, bo tak go ludzie zapamiętali. Staram się być sobą, bo lubię siebie, że tak nieskromnie powiem.

 

Sylwia Paszkowska: Czujesz lekką "stochomanię"?

Kamil Stoch: Nie. Miłe jest, jak ktoś podejdzie i poprosi o autograf, natomiast ja bardzo cenię sobie prywatność i nigdy nie zabiegałem o popularność.

 

Sylwia Paszkowska: Kiedy macie wolny czas z żoną, to wolisz zaprosić ją do jakiejś restauracji czy spędzić ten czas w domu?

Kamil Stoch: Nie umiem i nie lubię gotować. Fajnie jest gdzieś wyjść, zjeść coś dobrego. Pokazać się też z żoną - żona to jest wizytówka mężczyzny. Pobyć w gronie przyjaciół.

 

Sylwia Paszkowska: Czy kiedy w 1999 roku, jako dwunastolatek, skoczyłeś 128 metrów na Wielkiej Krokwi i okazało się, że żaden inny skoczek nie powtórzył twojego wyniku, pomyślałeś sobie, że możesz być w tym dobry?

Kamil Stoch: Nie i staram się do tej pory tak nie myśleć. Tym bardziej wtedy, jako dziecko, nie myślałem, że jestem w tym dobry. To była zabawa. To była czysta radość z robienia tego, co kocham. Te wszystkie doznania podczas skoków, to wszystko uderza w zawodnika, a w dziecko tym bardziej. Wtedy marzyłem, żeby iść jeszcze raz i skoczyć, i lecieć jeszcze dłużej.

 

Sylwia Paszkowska: Większa radość jest ze skakania, gdy nie ma presji wyniku czy na zawodach, gdy o coś się walczy?

Kamil Stoch: To zależy. Na zawodach jest dodatkowa adrenalina, jeśli jeszcze przyjdzie sporo kibiców. Ja uwielbiam zapełnione trybuny - wtedy czuję atmosferę zawodów. 

 

Sylwia Paszkowska: Obserwując skoki, odnosi się wrażenie, że rywalizujecie ze sobą, ale nie ma między wami takich złych emocji.  Rzeczywiście tak jest?

Kamil Stoch: Tak jest. Na co dzień jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. W skokach nie ma takiej bezpośredniej rywalizacji. Ważne jest i to, że czujemy wobec siebie respekt. Wiemy, jak mały jest margines błędu i dlatego też darzymy się szacunkiem. 

 

Sylwia Paszkowska: Kariery jeszcze nie kończysz, ale kiedyś coś przebąkiwałeś, że myślisz o pracy szkoleniowej.

Kamil Stoch: Marzeniem moim było założenie własnego klubu narciarskiego, właśnie z ukierunkowaniem na skoki narciarskie i pomaganie młodym talentom. W zeszłym roku założyliśmy klub z moją żoną i przyjaciółmi. Mam nadzieję, że za kilka lat będę mógł siedzieć spokojnie w fotelu i patrzeć, jak nasi wychowankowie odnoszą sukcesy. To będą nowi mistrzowie.