Widok nagrobków ciętych z marmuru przywiezionego z Indii czy Chin nie dziwi nas tak dalece, że nawet się nie zastanawiamy, skąd pochodzi. Czasem, gdy na pl. Mariackim potkniemy się o strzępy pomysłu jakiegoś ważnego Pana, któremu wmówiono, że kamień z Turcji świetnie się nadaje na wolne powietrze do Krakowa... to mówimy wyrazy.
Kamień na wawelskim dziedzińcu ma lepsze pochodzenie (jak widać) a marmur na sarkofag Anny Jagiellonki w Kaplicy Zygmuntowskiej wydobywać musiano w Austrii na specjalne pozwolenie cesarskie. Kamień wapienny z Zakrzówka do niczego się nie nadaje bo pęka (całe złoże, eksploatowane przy pomocy wybuchów, ma mikropęknięcia.) Posadzki katedralne łączą dolomit z marmurem dębnickim (z Dębnika pod Krzeszowicami, nie zaś z Dębnik!) a najstarsze krakowskie kościoły kamienne stawiano z wapienia (miejscowego) i piaskowca zwożonego (może w zimie, po śniegu?) z pogórza wielickiego. Kamieniarstwo, podobnie jak krawiectwo, szewstwo i stolarstwo, łączy pewna trudność: nie można się pomylić przy krojeniu. Kamień raz uszkodzony niewprawną ręką nie przyda się już do rzeźb ani do konstrukcji. Sfotografowana przez Henryka Hermanowicza kolumna, jedna z ośmiu podtrzymujących sklepienie krypty pod prezbiterium kościoła św. Gereona... (dość, ta zabawa nie ma końca). Skąd wiemy co i z czego było robione? Ano dzięki badaniom geologów i krystalografów. Potrafią oni rozpoznać DOKŁADNIE, z którego złoża pochodziły kamienie na najstarsze krakowskie świątynie. Dość to frapujące, przyznają Państwo.