Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z gościem audycji "Przed hejnałem" - Józefą Hennelową
Sylwia Paszkowska: Za kilka dnia będzie Pani obchodzić 90. urodziny. Jak się patrzy na swoje życie z takiej perspektywy? Do którego okresu w swoim życiu najczęściej wraca Pani pamięcią?
Józefa Hennelowa: Wracam do dawniejszych lat częściej niż do okresu najbogatszego, który towarzyszył dorastaniu moich dzieci. W godzinach myślenia, zmęczenia, czy samotności myśl ucieka głównie w okresy młodości. Do świata, którego już nie ma. Ja jestem z Wileńszczyzny, moja Polska zmieniała się. Moje przeżycia czasowe są długie i dzielą się na okresy, które nie są do siebie podobne. Dwudziestolecie to dzieciństwo i początek młodości, okupacja, niepodlełga Litwa, Polska Ludowa, a teraz XXI wiek. Coraz trudniejsze są wymiany myśli, a już na pewno ludzie w moim wieku bardzo wielu rzeczy nie mogą doradzać z pewnością siebie, że wiedzą, o czym mówią. Jestem kimś w rodzaju obcokrajowca w XXI wieku.
Sylwia Paszkowska: "Nie mamy prawa nikomu nakazywać heroizmu, tym bardziej jeśli nie oferujemy rozwiązania alternatywnego". Był czas, kiedy posądzana była Pani o popieranie aborcji. Jaka jest teraz Pani pozycja, gdy przez Polskę przetacza siĘ dyskusja nad in vitro?
Józefa Hennelowa: W moim przekonaniu Pan Bóg się na to zgodził. To nie jest kwestia etyki. To kwestia zgody Jedynego, który daje życie. On zgadza się na współudział. To tak jak kiedyś odkryto przeszczepy ratujące przed śmiercią, tak teraz biotechnicy bez udziału Boga niewiele zdziałaliby. To dziedzina, w której trzeba się poruszać z największą ostrożnością. Tylko małżonkowie potwierdzają swoją odpowiedzialność w całości. W sytuacji in vitro w Polsce najbardziej przeraża dowolność, czy to są eksperymenty, czy spełnianie tęsknoty człowieka do posiadania.
Sylwia Paszkowska: Znana jest Pani z intuicji i stawiania celnych pytań. Cały czas Pani te pytania stawia. Obserwuje Pani uważnie to, co dzieje się w Polsce?
Józefa Hennelowa: Obserwuję aż nadto. Od paru lat z powodu stanu moich oczu dociera wszystko do mnie przez dźwięk. Śledzę dyskusje polityczne, ale często jest to powierzchowne, bo wiele mi umyka. Nie wchodzę w sferę internetową, dlatego nie należę do obserwatorów, którzy panują nad sytuacją. Piszę na jednym z portali do klubu czytelników kiedyś mojego tygodnika, więc wtedy wybieram jakąś sprawę, która jest tego warta. Często jest to coś, co chciałabym wypunktować, pochwalić. W ten sposób jestem obserwatorem.
Sylwia Paszkowska: Do "Tygodnika Powszechnego" trafiła Pani przez przypadek, czy było to marzenie?
Józefa Hennelowa: To była niespodzianka. Kiedyś chciałam opisać swoje życie pod kątem niewykorzystanych szans, ale moje dzieci powiedziały, że powinnam napisać o wykorzystanych szansach. Człowiek ma zawsze jedną szansę, drugiej może nie dostać. To jest moment, który trzeba dobrze rozważyć, czy nie pójść za tą szansą. Decyzja o Tygodniku była świadoma. Miałam możliwość pójść drogą naukową, ale zrezygnowałam z niej. To wtedy nie był przypadek. Świadomie też zgodziłam się na wejście w świat polityki - na szczęście na niedługo.
Sylwia Paszkowska: Istnieje dzisiaj przyjaźń zbiorowa?
Józefa Hennelowa: Odnajduję zdolność do zawierania i utrzmywania przyjaźni w dzisiejszym świecie. Jednak dzisiejsza szkoła wychowuje indywidualistów, nie wynoszą przyjaźni i nie kontynuują jej. Chciałabym, by dzisiejsi młodzi nie byli samotni. Dla nas, najstarszych, przyjaźń jest wartością. Do tej pory mam kontakt z trzema przyjaciółkami z klasy maturalnej. Nie jestem wzorem przyjaciela. Litwini, z których mam trochę krwi, to trudny naród nieumiejący rozkwitać w przyjaźni.