Zapis rozmowy Marty Szostkiewicz z Jerzym Zdradą, profesorem historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, działaczem NSZZ "Solidarność", członkiem podziemnych władz "S" w stanie wojennym.
Uczestnik rozmów przy Okrągłym Stole, przy podstoliku ds. reformy samorządu terytorialnego. W latach 1989-2001 poseł na Sejm, Wiceminister Edukacji Narodowej w rządzie Jerzego Buzka. Żonaty, ma jedną córkę. Mieszka w Krakowie.
Pan brał udział w rozmowach podstolika...
- Do spraw reformy samorządu terytorialnego. Tak nas podzielono. Trzeba było obskoczyć nie tylko ten główny stół, gdzie się decydowała sprawa układu między władzą a opozycją. Trzeba było obskoczyć także rzeczy merytoryczne. Takie podstoliki były między innymi do spraw kultury, mediów. Ja należałem do samorządowego. Przydzielono mnie tam, ponieważ na jednym z posiedzeń komitetu obywatelskiego powiedziałem, że nie boję się wyborów prezydenckich. Jeśli będzie dobry samorząd terytorialny, to my sobie damy radę nawet z układem nie w pełni demokratycznych wyborów.
Jako działacz "Solidarności" i historyk miał pan poczucie, że bierze pan udział w czymś, co jest wyjątkowe?
- Uważałem, że trzeba podjąć rozmowy. W gronie kolegów nie byłem bezwzględnie popierany. Niektórzy uważali, że to ryzyko. Władza miała wszystko: media, pieniądze, rząd. Mogli nas zarzucić czapkami i nic byśmy nie zyskali. Tak było przez cały okres obrad. Takie dyskusje się pojawiały. Nie wszystkie ugrupowania wywodzące się z "Solidarności" przystąpiły do rozmów i zaakceptowały porozumienie. Ja uważałem, że trzeba rozmawiać. Nawet w tej książce „Kto jest kim?”, która była wydana, jak Okrągły Stół toczył obrady, jest fragment: „Podjęcie rozmów uważam za najlepszą możliwą decyzję "Solidarności". Z Okrągłym Stołem związane są zarówno nadzieje jak i obawy. Nadzieje dotyczą możliwości poszerzenia jawnych sfer działania. Obawy zaś budzi głębokie przeświadczenie, że zawieramy porozumienie z przeciwnikiem niedotrzymującym układów, ze sprawcami upadku naszego kraju”. Tak na to patrzyłem. Potem się okazało, że wynik wyborów zmusił ich do trzymania zobowiązań. Nas też zmusił. Według zasady, którą wypowiedział prof. Geremek, zgodziliśmy się na II turę wyborów przy zmianie listy kandydatów.
Wielu mu zarzucało, że nie wykorzystano momentu słabości, kiedy strona rządowa przegrała.
- Teraz wiemy, że oni byli dużo słabsi, niż my sądziliśmy. Nie docenialiśmy siły poparcia. Przed wyborami 4 czerwca Lech Wałęsa i politycy mówili, że nie otrzymamy 35% mandatów. Przecież w Krakowie był najlepszy wynik wyborczy listy "Solidarności". Mietek Gil uzyskał 89%, ja prawie 87% ważnie oddanych głosów. To pokazywało, że cieszyliśmy się ogromnym zaufaniem, które wynikało z nadziei. Mówiłem, że „wygraliśmy głosami, a nie kosami”. Zawsze w takich popularnych ujęciach naszej historii mówi się, że Polacy są narodem anarchicznym, niepotrafiącym wykorzystywać szans. Tu się okazało, że te stereotypy były nieprawdziwe.
Wszyscy mieli wtedy wielkie nadzieje. Która z tych nadziei się jeszcze nie spełniła?
- Kiedy mnie pytano, co bym chciał, żeby było zrobione, przypuszczałem, że w ciągu 4 lat doprowadzimy do zmiany konstytucji i demokratycznych wyborów. To się stało wcześniej. Mówiliśmy o konieczności reformy gospodarki. Ona się dokonała, chociaż z obciążeniami, ale jednak weszliśmy w rytm gospodarki rynkowej. Ja mówiłem przy Okrągłym Stole o samorządzie. Zrobiliśmy ten samorząd. To była jedna z najszybciej robionych dużych reform, która przyniosła zasadniczą zmianę w traktowaniu własnego państwa. Jeśli się tego nie docenia to znaczy, że się nie rozumie istoty zmian. Zbyt szybko nastąpiło jednak załamanie zaufania społecznego. Pogłębiła się frustracja podsycana przez tych, którzy chcieli przejąć władze. To się odbija na nas do dnia dzisiejszego. Wojna na górze osłabiła Solidarność i pozwoliła przetrwać tym ugrupowaniom, które nie są z mojej bajki. Mają jednak mandat demokratyczny i to należy uszanować.
Udałoby się wskazać jedną postać, która byłaby personifikacją tych 25 lat?
- To dwie osoby. Po pierwsze Tadeusz Mazowiecki jako pierwszy premier. On miał ogromny autorytet i zaufanie. Na ten czas był jedyną osobą na to stanowisko. Drugą osobą byłby Bronisław Geremek. Znałem go dobrze. Wiem, jakim autorytetem się cieszył w Sejmie u tych, którzy potrafili docenić jego walory intelektualne. Wiem także, jakim autorytetem cieszył się w świecie polityki europejskiej. To dwie osoby o ogromnych zasługach w budowaniu demokratycznej Polski, którą mamy, a którą nie wszyscy należycie doceniają.
Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Partner Główny: