Zapis rozmowy Sylwii Paszkowskiej z Jerzym Armatą, gościem audycji Przed Hejnałem.
Zanim porozmawiamy o kinie dla dzieci i tej wspaniałej książce chciałam zapytać, jak to było, gdy Jerzy Armata, krytyk filmowy, był dzieckiem? Oglądał jakieś filmy i bajki?
Oczywiście pamiętam, od tego zaczęło się moje zainteresowanie kinem. Ja wychowałem się na porankach dla dzieci – forma dziś już nieznana. W każdą niedzielę o 11 szło się do kina na poranek dla dzieci. To był godzinny seans, który zazwyczaj składał się z 5, 6 odcinków różnych seriali. Były to głównie seriale animowane, ale także krótkie opowieści fabularne. Teraz niektóre kina do tego wracają. Z jednej strony to było coś interesującego, bo małe dziecko lubi oglądać różne rzeczy, bo na pełnometrażowym filmie jeszcze nie wytrzymuje. Jeżeli w ciągu takiej godziny, udało mi się obejrzeć 5 różnych odcinków z 5 różnymi bohaterami – to było coś. Druga sprawa, to uczyło systematycznego chodzenia do kina. Czekało się na tę niedzielę, kiedy z mamą maszerowało się do kina. To było wielkie święto.
A teraz każdy ma w domu telewizor i takie godzinne projekcje bajek może sobie urządzać cały czas.
Dokładnie tak. Poza tym każdy ogląda coś innego. Dzieciom na podwórku trudno dyskutować o tym, co oglądały, bo okazuje się każde widziało co innego. My dyskutowaliśmy, bawiliśmy się, przebieraliśmy się za bohaterów filmowych. Brało się to stąd, że kino było dosyć ubogie, tych filmów było mało. To zresztą dotyczy nie tylko twórczości dla dzieci i młodzieży. W tamtych czasach, jeśli pojawił się kapitan Kloss "Stawka większa niż życie" czy "Czterej pancerni i pies", to następnego dnia wszyscy dyskutowali o odcinku, który każdy oglądał poprzedniego dnia w telewizji. Teraz każdy ogląda coś innego. Seriale ogląda się w trakcie weekendu – często cały sezon za jednym zamachem. Percepcja się zmieniła.
Jak obserwuję moje dzieci, to zdaję sobie sprawę, że ich ulubieni bohaterowie nie są polskimi bohaterami. Co się stało z polskim filmem dla dzieci i młodzieży?
Trudno, żeby to byli polscy bohaterowie. Ta produkcja jest w bardzo dużym kryzysie. Kiedyś byliśmy potęgą - w latach 60. 70. ubiegłego wieku – przede wszystkim w przypadku filmu animowanego. Takie seriale jak "Bolek i Lolek", "Reksio", "Miś Uszatek" to był fantastyczny towar eksportowy. Filmy sprzedawane na wszystkie kontynenty, także filmy fabularne. Cała twórczość Jędryki, Makuszewskiego, "Akademia Pana Kleksa", itd., itd. W momencie transformacji ustrojowej, to się załamało. Kinematografia trafiła na wolny rynek. Film dla dzieci i młodzieży, który na całym świecie jest dotowany, tu, bez tych dotacji, sobie nie poradził. Produkcja zaczęła zanikać. Jeśli chodzi o animację, to widzę światełko w tunelu. Zaczynają na nowo powstawać pewne seriale, choć wciąż nie ma tego tak dużo jak kiedyś. Natomiast w kinie fabularnym nadal jest wielki kryzys. Jeden z bohaterów mojej książki, reżyser filmów animowanych, powiedział, że dawniej, w ubiegłym wieku, powstawało 5 filmów dla młodzieży w ciągu roku, teraz powstaje jeden na 5 lat. Tak wyglądają proporcje.
Smutne. Chociaż polski film się podnosi...
Mam nadzieję, że tak, chociaż tutaj chyba chodzi o pewne rozwiązania organizacyjne. W całym cywilizowanym świecie, ten film dla dzieci i młodzieży jest szczególnie chroniony. Ma pewne preferencje,wysokie nakłady finansowe, grupę ekspertów, którzy tym się zajmują. U nas on jest traktowany tak jak inne filmy. Autorzy scenariuszy mają kłopoty choćby z tym, do kogo zgłosić się z pomysłem? Eksperci działający w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej zajmują się twórczością dla dorosłych. Podam przykład: Jacek Bławut Jr napisał fantastyczny scenariusz w poetyce fantasy. Wygrał festiwal w Cannes w kategorii scenariuszy. Wydawałoby się, że z takim wyróżnieniem ten film natychmiast zostanie zrealizowany. W tej chwili Bławut kończy zbierać pieniądze – po 3 latach! A jednak są takie kraje, których nie kojarzymy z wybitnymi kinematografiami: Dania, Holandia, Niemcy. To są potęgi kinematografii dziecięcej. Kino otacza się tam opieką.
Kto pierwszy zrobił w Polsce film dla dzieci?
Zdania są podzielone. Tak samo jak pojęcie filmu dla młodzieży jest dość szerokie. Różne festiwale różnie to definiują. Jest taki festiwal w Giffoni we Włoszech, jeden z największych festiwali na świecie. Tam filmy ułożone są w kilku kategoriach, ostatnia to 16+: większość filmów możemy zaliczać do kategorii dziecięco-młodzieżowej. Zależy zatem, jakie przyjmiemy kryteria. W książce przyjęliśmy bardzo szerokie kryteria: młodzież potraktowaliśmy jak młodzież szkolną. Tematyka młodzieżowa i dziecięca jest dość nieostra. Na to pytanie mógłbym odpowiedzieć bardzo zabawną historią. Historia, która przydarzyła mi się we Włoszech. Przed laty wydałem we Włoszech, w Mediolanie,"Historię polskiego filmu animowanego dla dzieci". Tam na festiwalu literatury i filmu promowałem tę książkę. Promocja polegała na tym, że pokazywałem kilka znaczących filmów animowanych i opowiadałem o nich dzieciom w trzech grupach wiekowych. To była młodzież w szkole podstawowej, średniej i studenci. Organizatorzy po każdym takim pokazie urządzali plebiscyt. Proszę sobie wyobrazić, że wśród tych najmłodszych, zdecydowanie zwyciężył pierwszy polski film animowany dla dzieci i młodzieży - "Za króla Krakusa" z 1947 roku. To był film Zenona Wasilewskiego o smoku wawelskim, bardzo toporna animacja. Ten film okazał się taką egzotyką dla włoskich dzieci, które są wychowane na Pixarze, Disneyu, japońskim anime, że... wygrał.
Polski film dla dzieci kuleje... A może winą jest przekonanie, że nasze rodzime kino nie ma szans wygrać z wielkimi zagranicznymi wytwórniami?
Trudno powiedzieć. Mamy takie przykłady, że ostatnio publiczność wróciła do oglądania polskich produkcji. "Jack Strong", kino Smarzowskiego. "Bogowie" Łukasza Palkowskiego - tylko w ciągu weekendu obejrzało go niemal 215 tysięcy widzów. Widzę pewne światełko w tunelu.
I najważniejsze, żeby pamiętać, że dziecko jest widzem wymagającym i trzeba go traktować poważnie.
Edukację filmową zaczynamy od najmłodszych lat. Jeżeli chcemy mieć później pełne sale kinowe, na filmach cennych i wartościowych, musimy z dziećmi chodzić do kina.
Wracając do książki „Polski film dla dzieci i młodzieży”, którą napisałeś wraz z Anną Wróblewską. Na początku zaczęło się skromnie, dopiero później książka zaczęła się rozrastać. A i tak pozostaje niedosyt...
Stanisław Jędryka, jeden z bohaterów książki, gdy gratulował nam, powiedział, że książka ma jedną wadę: jest ciężka. Zamiar był uwarunkowany finansami, jakie przyznał nam PISF. Wydawcą jest Fundacja Kino.Wyliczyliśmy, że możemy napisać książkę 180-stronicową. W trakcie realizacji okazało się, że jest absolutnie niemożliwe. Napisaliśmy książkę, która ma 364 strony. Poza tym nie zgodziłem się na to, żeby wydać ją bez ilustracji. Ja wiem, że w tym kraju ukazała się kiedyś książka "Historia koloru" i była ona czarno-biała, ale ja chciałem takiej sytuacji uniknąć. W trakcie pisania rozglądaliśmy się za dodatkowymi sponsorami. Pomogło nam Stowarzyszenie Filmowców Polskich i znakomity festiwal poznański "Ale kino". Książkę pisaliśmy przez 3 miesiące, a wydawaliśmy 9 miesięcy. Otrzymaliśmy takie dziecko... jakie chcieliśmy.
Zacząłeś myśleć o kolejnej książce.
Równoległe myślę o 3 tytułach. Nie zdradzam, żeby nie zapeszać.