Choć dziś różnice między dwoma chrześcijańskimi Kościołami wydają się ogromne, Wielka schizma wcale nie musiała się zdarzyć. Owszem, drogi chrześcijaństwa na Wschodzie i Zachodzie zaczęły się rozchodzić już w V wieku, co było skutkiem rozpadu imperium, w granicach którego chrześcijaństwo się kształtowało, a potem upadku cesarstwa zachodniego, ale aż do XIII wieku nic nie było przesądzone, a data, którą dziś uznaje się za wiążącą, niemal przez nikogo nie była zauważona.
W 1054 roku do Bizancjum udała się papieska delegacja pod przewodnictwem legata Humberta. Przebieg tej wizyty religioznawczyni, Dziekan Wydziału Filozoficznego UJ, prof. Elżbieta Przybył-Sadowska określa dwoma słowami: „komedia pomyłek”.
Schizma, a mówiąc precyzyjnie akt obłożenia klątwą patriarchy Konstantynopola przez papieskiego legata, był następstwem faktu, że poczuł się on obrażony przez tegoż patriarchę. Sama anatema nie miała jednak żadnej mocy prawnej, ponieważ legat stracił wszystkie uprawnienia w związku ze śmiercią papieża Leona IX, który posłał go do Bizancjum, mało tego, dokument zawierający anatemę trafiła do właściwego adresata tylko przez wyjątkowy zbieg okoliczności.
Prof. Przybył-Sadowska: „legaci zostawili ten dokument na ołtarzu w katedrze Hagia Sophia i uciekli. Ktoś zobaczył, że coś zostawili i pomyślał, że zapomnieli. Rzucił się, żeby im to oddać. Dopadł ich na drodze wyjazdowej z Konstantynopola, ale legaci pisma nie przyjęli i wylądowało ono na drodze. Tam zostało znalezione przez przypadkowego przechodnia, który zobaczył pieczęcie i postanowił odnieść pismo do siedziby patriarchy. Gdyby nie zostało wtedy odnalezione, o żadnej schizmie w 1054 roku nie byłoby mowy”.
Co więcej, przez kolejne 150 lat de facto mowy o niej nie było. Na Wschodzie nikt nie zdawał sobie sprawy z rozłamu w Kościele (anatemy były imienne – wobec patriarchy i legatów, nie wobec Kościołów). Nieco inaczej było na Zachodzie, gdzie papież i jego najbliższe otoczenie dostrzegali, że Kościoły wschodnie odmawiają podporządkowania się Rzymowi. Przeciętny chrześcijanin z Mediolanu, Rawenny albo Krakowa nie miał jednak pojęcia, że doszło do jakiejś schizmy.
Wszystko zmieniło się w 1204 roku. Wtedy to krzyżowcy złupili Konstantynopol. Prof. Przybył-Sadowska: „zbrodnie krzyżowców z tego czasu, łupienie kościołów, dewastacja, mordy i gwałty na ulicach, na długo pozostały w pamięci ludzi w Bizancjum. Na tak długo, że gdy cesarstwo powróciło i musiało walczyć z napierającymi Turkami, a cesarz zdecydował się szukać pomocy na zachodzie Europy, jego własna siostra powiedziała mu, że wolałaby oglądać w Konstantynopolu turecki turban, niż papieską tiarę”.
To nie anatemy z 1054 roku, a zbrodnie barbarzyńców z zachodniej Europy, którzy na wezwanie papieża szli „wyzwalać ziemię świętą”, doprowadziły do nieodwracalnego pęknięcia w chrześcijaństwie. Pęknięcia, które po niemal tysiącu lat ma już wyraźne odzwierciedlenie w dogmatach, zwyczajach i liturgii.
Prof. Przybył-Sadowska: „zachód i wschód wybrały zupełnie inne ścieżki. Oczywiście możemy pytać, czy te Kościoły były do tego uprawnione, ale jaki sens ma to pytanie po dziesięciu wiekach? Stoimy wobec rzeczywistości, w której Zachód i Wschód rozwijały się odrębnie i teraz możemy tylko obserwować, co z tego wyszło”.
By zobaczyć różnice w teologii obu religii, jak radzi prof. Przybył-Sadowska „najprościej jest wziąć podręczniki do historii Kościoła zachodniego i zobaczyć jakie dogmaty zostały ustalone po roku 787. Sobór nicejski II był ostatnim uznawanym przez oba Kościoły, żaden z dogmatów ustalonych po tym roku nie jest akceptowany na Wschodzie”.
Prawosławni nie wierzą więc między innymi w czyściec, niepokalane poczęcie Maryi, a także (co oczywiste) w nieomylność papieża. Różnic jest więcej, jedna z podstawowych znana jest pod łacińską nazwą „filioque” (dosłownie - „i od Syna”). W największym skrócie - to samowolne dodanie przez Kościół zachodni do Credo stwierdzenia, że Duch Święty pochodzi nie tylko od Ojca, ale też od Syna.
Prof. Przybył-Sadowska: „filioque na Zachodzie zaczęto włączać do Credo mniej więcej od VI wieku ze względu na bardzo silne wpływy arian w Europie. Arianizm to nurt w teologii, którego zwolennicy głosili, że jest jeden Bóg, Bóg Ojciec, a Syn Boży, czyli druga osoba Trójcy Świętej jest »gorszym« Bogiem i że właściwie się nie liczy. Poprzez dodatek filioque biskupi próbowali walczyć z wpływami ariańskimi, czyli tym pomniejszaniem roli Syna Bożego w Trójcy. Tyle że zrobili to głupio, wprowadzając je do Credo bocznymi drzwiami. Wschód się na to absolutnie nie mógł zgodzić”.
Jest też zasadnicza różnica w pojmowaniu grzechu pierworodnego. W Kościele rzymskokatolickim to przyczyna zepsucia ludzkiej natury, przyczyna skłonności ku złu, „klątwa” przechodząca z pokolenia na pokolenie, którą zmazać może tylko chrzest. Prawosławie odrzuca takie myślenie – w teologii wschodu „grzech Prarodziców” nie jest bezpośrednio dziedziczony przez ich potomków, dziedziczą oni tylko jego skutki – śmierć i skłonność do zła.
Prof. Przybył-Sadowska: „te wszystkie rozróżnienia dogmatyczne oczywiście są istotne, ale być może jeszcze bardziej istotne jest to, jak budują one kulturę tych Kościołów. Różny jest na Wschodzie i Zachodzie sposób rozumienia rzeczywistości i różne jest też rozumienie kondycji człowieka. Odmienne są także wizje funkcjonowania Kościołów i ich wzajemnych zależności. Tutaj to rozejście jest bardzo silne.
Myślę, że podział w chrześcijaństwie jest bardzo głęboki. Pamiętam, jak po zakończeniu kursu z prawosławia zabrałam studentów do krakowskiej cerkwi. Jeden z nich zapytał wówczas kapłana, czy to prawda, że prawosławni dopuszczają rozwody, na co ów kapłan odpowiedział: a czy to prawda, że u Was można po śmierci małżonka powtórnie wyjść za mąż, choć jak wszyscy wiemy, ślub małżeński trwa poprzez śmierć, czyli uprawiacie bigamię?
W Kościele prawosławnym można się rozwieść, ponieważ ślub jest przyrzeczeniem dwojga ludzi, ale aby rozwód uzyskać, trzeba to zrobić za życia małżonka, bo przyrzeczenia i śluby nie kończą się wraz ze śmiercią. Jeżeli jedno z nich umiera, to drugą osobę ten ślub obowiązuje do końca życia, a nawet po jej śmierci, bo Kościół to wspólnota żywych i umarłych".