Silna kobieta, która po serii tragicznych wydarzeń nieraz budowała wszystko od nowa. Twarda babka z charakterem, która nie boi się mocnych słów. Optymistka, która nie wierzy w łatwe rady i „pozytywne myślenie”. Doświadczona terapeutka, która już wie, gdzie kończy się psychologia, a zaczyna działanie dobrego Boga." Urszula Mela w książce "Bóg dał mi kopa w górę" szczerze opowiada o swoich problemach, bo problemy są po to, by je przeżywać, nie rozwiązywać. Dziś, wspólnie z synem, pomagają innym w przeżywaniu własnych problemów.
Fragment rozmowy Sylwii Paszkowskiej z jej gośćmi w programie "Przed hejnałem":
Nie męczy cię ten "Jasiek" tak przez cały czas?
Jasiek Mela: Nie przeszkadza mi. Nie lubię, jak się za słodko do mnie mówi. Pan Jaś jest kuriozalne.
Ale jesteś już dojrzałym mężczyzną.
Jasiek Mela: To jest bardzo kontrowersyjna sprawa. Od prawie dziesięciu lat jestem pełnoletni, ale czy dojrzały? To dziecko trzeba w sobie zachować.
Dziś gwiazdą numer jeden jest pani Urszula Mela, dzięki której dostajemy terapeutyczną książkę: "Bóg dał mi kopa w górę". Rozmowa Katarzyny Węglarczyk z panią. W tej książce powołuje się pani na Annę Kamieńską, która powiedziała, że problemy nie są po to, by je rozwiązywać. Problemy są po to, by je przeżywać. Opowiada pani o swoim życiu, w którym nagromadziła się taka ilość problemów, że trudno uwierzyć, że jeden człowiek jest w stanie to udźwignąć, a pani twierdzi jeszcze, że to jest nic w porównaniu z tym, co przeżywają inni.
Urszula Mela: Na warsztatach psychologicznych robi się taki ćwiczenie: trzeba sobie wyobrazić jakąś trudną sytuację w swoim życiu i najpierw pomyśleć o niej jako o problemie, następnie jako o kłopocie, wyzwaniu i na koniec jako o intrygującym wyzwaniu.
Pani od dzieciństwa wybrała rolę obserwatora, kogoś, kto świetnie radzi sobie ze swoimi problemami.
Urszula Mela: Myślę, że dużo biedy bierze się stąd, że próbujemy te nasze ciemniejsze kawałki, cierpienia, chować i ukrywać tak, jakby one miały być powodem do wstydu. Zakładamy maski, że wszystko jest w porządku. Wszystko jest w porządku, nawet jak jest trudno. To jest droga. Wszyscy lubimy przygodowe książki, w których wiele się wydarza, więc trzeba w ten sposób spojrzeć na swoje życie, wtedy całkowicie zmienia się perspektywa.
Jaśku, lubisz takie podejście Mamy, przesiąknąłeś nim?
Jasiek Mela: Poprzez te wszystkie trudne doświadczenia, które nas dotknęły, poprzez mój wypadek, śmierć brata Piotrusia, pożar, różne trudności w komunikacji, doświadczyłem tego przekonania, że dopóki jesteśmy, to mamy na to nasze życie wpływ, że z każdej biedy da się wyjść.
Jakim dzieckiem był Jasiek? Pisze pani, że nie był łatwy i mocno dał się we znaki.
Urszula Mela: Był bardzo żywy.
Spał między 21.00 a 24.00.
Urszula Mela: Był taki czas, ale wszyscy to przeżyliśmy. To jest syndrom pierwszych dzieci, które są jednym wielkim eksperymentem. Moja koleżanka psycholożka powiedziała, że przy pierwszym to nawet nie wiadomo, czy urośnie. A przy drugim wiadomo, urośnie i mówić będzie. Był bardzo nerwowy. Potem dowiedziałam się, że dzieci chude są bardziej nerwowe, bo ich system nerwowy nie wytrzymuje, bo nerwy są na wierzchu.
To się nawet nazywa "zespół popołudniowego niepokoju". To mija, jak dziecko przybierze na wadze.
W tej książce mówi pani o sobie, matka czworga dzieci, przy czym troje jest na ziemi, a czwarte w niebie. W 1997 roku straciła pani syna Piotrusia, ale on ciągle w pani życiu jest. Wraca pani do niego.
Urszula Mela: Na początku była tragedia i czarna rozpacz. Do tego doszłam potem. Bardzo pomogła mi wiara.
Dla Jaśka ta sytuacja była o tyle trudna, że wypadek zdarzył się w jego obecności. Jedyny, który to widział. Do dzisiaj nie może sobie pani darować, że miała pani wyrzuty w stosunku do Jaśka.
Urszula Mela: Może nie pretensje, tylko taka próba zaczarowania rzeczywistości, po co sobie sam radziłeś, trzeba było krzyczeć. To jest straszne obciążenie, które nałożyłam na moje dziecko.
Po wypadku Jaśka, w wyniku którego starci rękę i nogę, przez dwa tygodnie nie było wiadomo, czy będzie żył.
Urszula Mela: Potrzeba dwóch tygodni, żeby przekonać się, czy narządy wewnętrzne i w ogóle organizm wytrzymają ten szok, jakim jest porażenie prądem. To było takie zawieszenie w czasie. Czas szalenie trudny, ale bezcenny. Czas zadawania pytań o rzeczy najważniejsze, co to jest śmierć, co to jest życie, czym my jesteśmy w tym wszystkim.
Wiele osób miało pretensje do pani, jak pani mogła pozwolić na wyprawę na biegun dziecka tak doświadczonego swoim wypadkiem i utratą brata.
Urszula Mela: Dla mnie to nie była kwestia, czy ja mam Jaśka puścić, tylko czy ja mam prawo go nie puścić. Jeżeli powodem ma być tylko mój lęk, jeżeli mam nie puścić mojego syna tylko dlatego, żebym się nie denerwowała, to jest nieuprawnione.
W filmie "Mój biegun" to ojciec prosi Marka Kamińskiego o to, by zabrał Jaśka, ale w życiu zawsze podkreśla pani wsparcie ogromne ze strony przyjaciół.
Urszula Mela: Rzeczywistość była dużo piękniejsza, wiele razy w naszym życiu było doświadczenie, że jak jest rzeczywista potrzeba, to pomoc przychodzi. Nie trzeba sobie wszystko załatwić, wychodzić.
Jasiek Mela: Pamiętam dzień pożaru, miałem siedem lat. Następnego dnia przychodziły do nas pielgrzymki ludzi, którzy chcieli pomóc.
Ani jeden dzień nie było mi zimno, ani jeden dzień nie spałam pod płotem...
Urszula Mela: Tak, ani jeden dzień nie byłam głodna.
W tej książce jest też polemika z tzw. pozytywnym myśleniem.
Urszula Mela: To nie jest takie rozsądne patrzeć tylko w ten jasny kawałek, bo ten ciemny też jest i wcale nie wiadomo, czy on jest gorszy.