Jednak skala niewybrednych komentarzy, jakie pojawiły się na ten temat w internecie, każe także zadać pytanie o możliwość walki z internetowym hejtem, czyli mową nienawiści w cyberprzestrzeni.
Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z wicepremierem i ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, Jarosławem Gowinem.
Według pana limit zdarzeń, które w ostatnim czasie przytrafiły się służbom ochraniającym najważniejsze osoby w państwie, uległ wyczerpaniu?
- Ten dramatyczny wypadek pani premier sprawił, że dyskusje rozgorzały. Ze zdumieniem słuchałem tego ilu jest ekspertów od spraw bezpieczeństwa. Ja takim ekspertem nie jestem. Ja nie ma zastrzeżeń do funkcjonowania oficerów BOR. Zalecałbym powściągliwość.
Mimo że wcześniej to pana osoba była obiektem zainteresowania w kontekście problemów z pojazdem?
- Tak, ale to było zainteresowanie nieprawdziwe. Pojawiła się publikacja jakoby po złapaniu gumy – co się rzeczywiście zdarzyło – funkcjonariusze BOR wieźli mnie dalej 100 kilometrów. Nie. Pojechaliśmy na najbliższą stację benzynową. Jechaliśmy 15 kilometrów na specjalnej plastikowej oponie. Zdarzają się takie przypadki jak kolizja pani premier, dlatego to musi być zbadane. Ja jednak nie mam mocy, żeby wyrokować jakie błędy zostały popełnione.
BOR powinien być zlikwidowany, lub przekształcony w narodową służbę ochrony ze znacznie szerszymi uprawnieniami, jak amerykański Secret Service?
- Tego typu zmiany zapowiada minister Błaszczak. Mam do niego zaufanie. Jak on uważa, że takie zmiany są niezbędne to zapewne tak jest. Bardzo bym jednak nie chciał, żeby odium odpowiedzialności za te przypadki spadło na bardzo ofiarnych funkcjonariuszy BOR.
Politycy zjednoczonej prawicy zwracają uwagę na to, że skala hejtu, jaka pojawiła się po wypadku pani premier, jest rzeczą niedopuszczalną. Kilka dni temu w programie „Burza polityczna”powiedział pan, że być może do tworzenia czarnego PR wokół rządu została wynajęta specjalna zajmująca się tym agencja. Komu mogłoby zależeć, żeby się posuwać do takich kroków?
- Mam takie sygnały od dziennikarzy. Oni mi mówią, że do wielu redakcji zastukali przedstawiciele jednej z agencji specjalizujących się w czarnym PR. Na czyje to jest zlecenie? Nie wiem. Pewnie jest opozycja, lub grupy interesów zagrożone naszymi reformami. Nie wiązałbym tego z tym, co pan nazwał smutną falą hejtu po wypadku. Ta fala była odrażająca. To przejaw głębokości podziałów politycznych wśród Polaków. Trzeba szukać porozumienia krok po kroku. Ten proces będzie trwał wiele lat. Podziały trzeba jednak zacząć zasypywać.
Trzeba także się zastanowić nad regulacjami, które mogłyby w minimalnym stopniu przyczynić się do ograniczenia tego zjawiska? Na forach i w komentarzach są takie wpisy, ze włos się na głowie jeży.
- To prawda. Część z tych komentarzy przekracza chyba granice prawa. Są przepisy i sądy. Można dociekać kto jest autorem komentarza, można zgłaszać to. Ja byłbym ostrożny z wysuwaniem propozycji o zaostrzaniu przepisów. Na drugiej szali jest bowiem wolność słowa.
Do końca stycznia trzy zespoły, które miały opracować projekt założeń do nowej ustawy prawo o szkolnictwie wyższym, dostarczyły wyniki swoich przemyśleń. Mam wrażenie, że jak do tej pory największą burzę wywołał pomysł uczelni niepublicznej SWPS, żeby niektóre studia były odpłatne. Takiemu pomysłowi mówi pan stanowcze „nie”?
- W Polsce konstytucja jest jasna. Studia są bezpłatne. Tylko w wyjątkowych przypadkach można wprowadzić odpłatność, ale przy zasadzie, że tym towarzyszy fundowanie stypendiów, które wiązałyby się z odpracowaniem tego. Odpłatność za studia w Polsce nie zostanie wprowadzona.
Przed rokiem po raz pierwszy w debacie publicznej pojawił się sformułowany przez pana postulat, żeby zastanowić się nad odpłatnością za studia medyczne. To studia bardzo kosztowne a ich absolwenci najczęściej z Polski wyjeżdżają. Szacuje się, że wykształcenie lekarza kosztuje około pół miliona złotych. Teraz ten pomysł wraca. Wspomina pan też, że konstytucja nie pozwala na wprowadzenie odpłatności za studia. Można myśleć o politycznym konsensusie w takiej sprawie, żeby w przypadku medycyny te przepisy konstytucyjne zmienić?
- Nie. Tego konsensusu nie ma nawet w rządzie. Jak rok temu o tym mówiłem to protestował minister Radziwiłł. On zapowiedział, że ministerstwo zdrowia przygotuje inne rozwiązania, które zachęcą młodych lekarzy do zostania w Polsce. Ja zdania nie zmieniłem, minister Radziwiłł też nie. Sytuacja nie uległa jednak poprawie. Dla mnie jest nie do zaakceptowania to, że biedne polskie społeczeństwo płaci rocznie setki milionów na kształcenie lekarzy dla najbogatszych krajów Europy. Oni potem jadą do Norwegii, Niemiec i USA. Nie jest wskazane, żeby politycy chowali głowę w piasek. Wróciłem do tego pomysłu, ale opór środowiska lekarskiego jest zdecydowany.
Kiedy zapoznał się pan wstępnie z tymi trzema projektami założeń do ustawy to jaki obraz oczekiwań środowiska pan znalazł?
- Te trzy zespoły formułują głębokie postulaty. Chodzi na przykład o tworzenie nowych uczelni badawczych. Chodzi o przekształcenie najlepszych polskich uniwersytetów w uczelnie, które będą konkurowały z najlepszymi uniwersytetami w Europie i nawet w USA. Ważne jest zwiększenie mobilności. Jeden z zespołów proponuje zwiększenie mobilności kadry związane z tym, że po habilitacji czy doktoracie, nie można być zatrudnionym na uczelni, na której do tego doszło. Najlepsze naukowo kraje świata mają takie rozwiązania od dawna. W Polsce konkursy są fikcją.
Projekt uczelni skupionych w konsorcjum SWPS zabiega o to, żeby także szkołom niepublicznym umożliwić staranie się o te pieniądze, które do tej pory należą się tylko uczelniom publicznym. Takie urynkowienie byłoby rzeczą pożądaną?
- Nie nazwałbym tego urynkowieniem, ale sprawiedliwością. Nie wydaje mi się, żeby w Polsce dzisiaj istniał klimat refundowania przez budżet państwa studiów na uczelniach niepublicznych. Takie rozwiązanie nie ma szans.
Jest popierany przez pana postulat Instytutu Allerhanda, żeby otoczenie społeczno-gospodarcze miało znacznie większy wpływ na kierunek podążania uczelni? Mam na myśli instytucję rady powierniczej, w której mieliby się znaleźć przedstawiciele tego otoczenia.
- Zdecydowanie tak. Może nie koniecznie w tak rozbudowanej wersji, ale muszą być rozwiązania, które się sprawdziły w innych rajach. Chodzi o tę radę powierniczą powoływaną przez senat uczelni. Ta rada miałaby legitymację do wyboru rektora. W skład rady powinni wchodzić pół na pół przedstawiciele uczelni i wybitne autorytety moralne, przedsiębiorcy.
1 marca poznamy te trzy projekty. Odbędzie się dyskusja nad nimi. Ta dyskusja już trwa, jej zwieńczeniem będzie Narodowy Kongres Nauki. Od młodych naukowców słyszę, że ta deliberacja jest pożądana, są oczekiwania. Jednak część młodych ludzi nauki ma obawy, że na słusznych postulatach dyskusja może się zakończyć a z powodów politycznych ministerstwo nauki przedstawi taki projekt, który jest możliwy do przeprowadzenia przez Sejm, nie taki, którego oczekiwałoby środowisko.
- Opinie wewnątrz środowiska akademickiego są zróżnicowane. Nie ma wyraźnej większościowej tendencji. W każdej sprawie są różne stanowiska. Mogę zapewnić młodych naukowców, że reforma jest przemyślana pod ich kątem. Ta ustawa ma obowiązywać przez kilkanaście lat i ma otwierać ścieżkę do kariery. Dzisiaj struktury akademickie są nieomal feudalne. Wielu polskich młodych naukowców musi szukać swojego miejsca na świecie. Chciałbym, żeby na skutek tej reformy oni wracali do Polski.