W Krakowie wszystko jest już jasne. To Aleksander Miszalski będzie kolejnym prezydentem tego miasta, ale proponuję, żebyśmy w naszej rozmowie skupili się nie na wielkim wygranym, ale na wielkim przegranym. No i pytanie, czy rzeczywiście wielkim, ponieważ różnica głosów pomiędzy Aleksandrem Miszalskim a Łukaszem Gibałą to zaledwie pięć i pół tysiąca.
Na pewno jest to bardzo dobry wynik, który jest podstawą do tego, żeby być obecnym w życiu publicznym. Na pewno byłoby jakimś zawodem dla wszystkich zwolenników, gdyby Łukasz Gibała odpuścił teraz w ogóle Kraków i stwierdził, że wraca do swojego biznesu i sprawy miejskie go nie interesują. Na pewno dla rządzących bardzo ważne jest to, żeby czuć na plecach oddech konkurencji. Trzeba powiedzieć, że Platforma Obywatelska ma ten oddech konkurencji bardzo blisko w tym momencie. Pytanie, kto będzie główną siłą pozycyjną, jak będą wyglądały te relacje w radzie miejskiej, jest teraz pytaniem bardzo ważnym, dlatego, że kandydat Prawa i Sprawiedliwości, jak wiemy, nie wszedł do drugiej tury. Wiemy, że ta partia z racji różnych problemów, które towarzyszyły jej rządom w minionych latach ma bardzo pod górę, zwłaszcza w dużych miastach i że straciła tam swoją rolę takiego etatowego malkontenta i kogoś, kto może przynajmniej postraszyć rządzących.
A czy myśli pan, że ta różnica głosów, te pięć i pół tysiąca niespełna głosów, które podzieliły panów Miszalskiego i Gibałę, to mogą być zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości, między innymi Małgorzaty Wassermann?
Na pewno jest tak, że są to wyborcy, którzy głosowali na innych kandydatów, bo frekwencja nie wzrosła. Będzie to wymagało jakiś szczegółowej analizy, żeby zobaczyć, gdzie te głosy padły i kto to może być. Na pewno jest tak, że to prawdopodobnie Gibała będzie tym, który będzie jakoś patrzył na ręce nowej rządzącej ekipie. A to zawsze jest dobrze, bo jak jest przekonanie, że jesteśmy bezkarni, że na pewno wygramy, to obniża jakość rządzenia, motywację i prędzej czy później prowadzi do jakiejś spektakularnej klęski, takiej, jaką widzieliśmy w kilku miastach w tych wyborach w Polsce, kiedy ktoś, komu się wydawało, że jest nie do ruszenia, nagle okazało się, że jednak jest. Takie przypadki jak chociażby w Zielonej Górze czy w Gdyni pokazują, że bardzo mocna pozycja może być jakimś ciężarem.
Tak szerokie poparcie dla Łukasza Gibały w Krakowie czy to może pokazywać, że krakowianie i krakowianie szukają czegoś dla siebie jakiejś alternatywy pozapartyjnej?
Karta antypartyjna jest mocnym atutem w rozgrywkach wewnętrznych. To znaczy tyle tylko, że te partie nie radzą sobie aż tak dobrze, jak niektórzy to opowiadają, z budowanie więzi z wyborcami, że ktoś szuka alternatywy. Zresztą jednym z tego przykładów jest to, jak późno obydwie główne partie wystawiły swoich kandydatów w tych wyborach, jak późno zapowiedziały, kto je będzie reprezentował, a jak dużo wcześniej Łukasz Gibała zabiegał o to, żeby być prezydentem. Być może gdyby Platforma albo PiS tak wcześnie jak Gibała wystawiły swoich kandydatów i kandydaci mozolnie budowali swoją poparcie swoje poparcie w mieście i prowadzili dyskusję na jego temat, to te wyniki byłyby inne. Widzimy, że mają jakieś lekcje do odrobienia, skoro ktoś za kim nie stoją te ogólnopolskie tożsamości i organizacje jest w stanie nie dopuścić PiS do drugiej tury, a Platformie jednak napędzić solidnego stracha w tych wyborach, to pokazuje, że oni mają co doskonalić.
Co się tutaj wydarzyło, panie profesorze? Na początku tej kampanii to Łukasz Gibała był przecież zdecydowanie lepiej rozpoznawalnym człowiekiem w Krakowie niż Aleksander Miszalski. Czy w przypadku Aleksandra Miszalskiego zadziałało partyjne zaplecze?
Lepiej w takim sensie, że był pierwszy w wyścigu, ale znowuż ten wynik też nie był jakiś oszałamiający, to też trzeba pamiętać. On się tak jakoś szczególnie nie pogorszył w trakcie, tylko nagle się okazało, że Miszalski skupia więcej zwolenników rozproszonych wcześniej pomiędzy innymi kandydatami. Warto pamiętać, że niektórzy kandydaci odpadli tak jak Mazur czy Muzyk. Też jest tak, że kontrowersje wokół kandydatury i finansowania przede wszystkim wiceprezydenta Kuliga, jego kampanii, to było też coś, co zaciążyło i w pewnym momencie ta niezdecydowana część wyborców zaczęła się rozglądać i z braku innych alternatyw wskazała to ugrupowanie, które było tutaj najsilniejsze w wyborach parlamentarnych jesienią. To jest tak, że, mówiąc językiem komputerowym, "defaultowym' ustawieniem jest to, że się głosuje tak jak poprzednim razem. A żeby kogoś przekonać, żeby zagłosował inaczej, trzeba włożyć jednak spore wysiłek