Ostatnie sondaże pokazały, że urzędujący prezydent jedynie traci, wzrasta natomiast poparcie dla kandydata PiS. W badaniu TNS Polaka Komorowski cieszy się 45-procentowym poparciem, a Duda 27-procentowym.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr Jarosławem Flisem, socjologiem z UJ.
Pierwsze tygodnie kampanii ekscytują?
- Jest ciekawe wydarzenie. Jeszcze nigdy kampania nie toczyła się tak, że urzędujący prezydent był z obozu rządzącego a pretendent z głównej partii opozycyjnej. Są różnice pokoleniowe, w temperamencie. W tym sensie to ciekawe wydarzenie społeczne.
Mogłoby się wydawać, że kwestia złapania równowagi przez Andrzeja Dudę to sprawa kilku tygodni.
- Teraz to będzie walka błędów. Żaden z kandydatów nie ma możliwości, żeby zrobić krzywdę drugiemu, ale każdy może zrobić szkodę sobie. To specyfika tej kampanii. Największym wrogiem Bronisława Komorowskiego jest on sam. Podobnie jest z Dudą. Komorowski nie może zrobić Dudzie takiej szkody jak Kaczyński. Andrzej Duda nie może prezydentowi zrobić takiej szkody jak Ewa Kopacz i ministrowie. To może wpływać na ostateczny wynik wyborczy. Widać, że prezydent jest faworytem, ale on liczy na to, że siłą inercji wygra wybory. Główny problem jest taki, że jak chce się wygrać siłą bezwładu to ciężko jest skorygować kurs. Jak się jest aktywnym to można do tego podejść z różnych stron.
Pan sobie wyobraża, żeby na początku kwietnia z 45% dla Komorowskiego zrobiło się 39%?
- To chyba nie jest takie prawdopodobne. Każdy wynik poniżej 50% niesie zagrożenie. Jak popatrzymy na wyniki innych prezydentów to są przypadki, gdzie kandydat, który ma w I turze ponad 40%, potrafi przegrać w II turze. Premier Słowacji tak przegrał, Donald Tusk kiedyś tak przegrał. Podobnie było w Rumunii. Tam wygrany z I tury przegrał w II turze.
Jak się obserwuje poczynania sztabowców Komorowskiego i Dudy to widać, że w przypadku tego drugiego, sztabowcy tryskają pomysłami. A to otwarcie muzeum a to spot z telefonem od Putina. Tego nie widać po drugiej stronie.
- Pytanie czy te pomysły są udane. Z kampanią negatywną i tak jednoznaczną jest tak, że ona może przynieść szkodę tym, którzy ją podejmują. Sztuka w kampanii polega na tym, żeby wysłać komunikat, o którym mówi się spokojnie tak, żeby rozgrzała przeciwnika.
Jak pan ocenia małopolskie wątki kampanii? Bronisław Komorowski nie ma lekko. Miał przyjechać do Tarnowa, ale przyjechał autobus z politykami PO. Na prezydenta czekali związkowcy.
- Wiadomo, że najłatwiej się jeździ tam, gdzie ma się wysokie poparcie. Ten błąd niejednego kandydata kosztował porażkę. Lech Wałęsa chętnie jeździł na Sądecczyznę, tam był dobrze witany, ale to nie tu się rozstrzygały wybory. Oczywiście odwiedzanie miejsc, gdzie są sympatycy przeciwnika, jest potrzebne. To wyzwanie, musi być na to pomysł. Zawsze dojdzie do spięcia. Większym problemem prezydenta było spóźnienie się na Rynek w Krakowie. On stanął w korku. Jak się jest z obozu rządzącego to wtedy punkty są ujemne. Trzeba powiedzieć, że coś się zrobi z tą drogą, ale to nie są kompetencje prezydenta. Zapowiadanie na wiecu, że się będzie dążyło do budowy S7, psuje przekazy sojusznikom.
Z drugiej strony zwolennicy prezydenta wyciągają Andrzejowi Dudzie przeszłość i związki z Unią Wolności.
- Rozumiem, że chodzi o zdemobilizowanie twardego elektoratu PiS. To wątpliwa strategia. To robi przysługę Dudzie. Dla twardych zwolenników PiS, Duda może być nawróconym grzesznikiem. Dla zastanawiających się wyborców on nie będzie tak twardym nurtem PiS jak Kaczyński. To przykład działania o odwrotnych skutkach, niż te, które by się chciało osiągnąć.
Skoro mówimy o II turze to musimy być pewni debaty. Pewnie prezydent uniknie tego przed I turą, ale przed II już nie będzie przebacz. Tutaj może być różnie.
- Tak. Debata to jest starcie programów i osobowości. Także starcie pomysłu i dynamiki. Są kłopotliwe tematy. Druga strona może się zawahać i okazać słabość. To może być interesujące starcie. Zobaczymy czy Komorowski przez te lata się nie przyzwyczaił, że jest miło. Zobaczymy czy Duda nie będzie zbyt rozgorączkowany, czy nie będzie przebierał nogami na wizji. To będzie ważny punkt kampanii. Kto wie czy nie ważniejszy niż w ostatnich wyborach. Kaczyński był wtedy spięty i różnice między kandydatami nie były duże.