Zapis rozmowy Jacka Bańki z profesorem Janem Hartmanem.
Pan nie jest zbyt łaskawy dla kandydatki SLD. To tak jakby pana zaskoczyło, że politycy mówią do nas niegramatycznym, infantylnym bełkotem. Nie ona pierwsza.
- Zupełnie inną pozycje ma kandydat na prezydenta. To ma być osoba poważna i Leszek Miller o tym wie. Myślę, że Miller wycofa tę kandydaturę i sam się po męsku zgłosi. To kpina. Nie mam nic do pani Ogórek, ale ona nie jest kompetentną osobą. Jest znana z klerykalnych wypowiedzi, nie ma nic wspólnego z lewicą. To trudne do naprawienia, ale SLD musi się z tego wycofać. SLD musi się ogarnąć. Nie liczę na to, że SLD będzie integrować wokół siebie rozbitą lewicę, bo nigdy tego nie zrobi.
Nie ma dobrych stron tej kandydatury? Młoda, inteligentna, wykształcona.
- To są przymioty abstrakcyjne i nie to, o które chodzi. Żeby być kandydatem trzeba mieć zaplecze, autorytet, wiedzę i dorobek. Trzeba być znana i szanowaną osobą. Nie mam nic do pani Ogórek. To Miller robi hucpę.
Nie ma w pana wypowiedzi odrobiny mizoginii?
- Nie. Nie odnoszę się do kwestii płci czy urody. Punktuje bzdury, które ona wygadywała na konferencji. Adresuję to do ludzi z SLD. Mam nadzieję, że jak wszyscy spuszczą łomot Millerowi to on się wycofa. Chcę pomóc SLD i lewicy. To nas kompromituje. Nie jesteśmy w stanie wygenerować środowiska politycznego i kandydatów. To ostatnia chwila, żeby zacząć rozmowy integracyjne między działaczami lewicowymi.
W sondażach rośnie poparcie dla SLD a ich kandydatka na wstępie ma 6%.
- Jestem przekonany, że SLD w przyszłej kadencji odtworzy klub parlamentarny, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby ta postępowa, proeuropejska część społeczeństwa miała swoją reprezentację. To wymaga porozumienia rozproszonych sił lewicowych, tych stowarzyszeń, partii, ruchów i tak dalej. One powinny się połączyć do stworzenia własnej listy i szyldu. Organizuję spotkania integracyjne w kraju, robi to także Anna Grodzka i Ryszard Kalisz. Jesteśmy w jednej linii. Wiosną się to połączy i liderzy przedstawią projekt porozumienia sił postępowych.
Wspomniał pan trzy nazwiska. Mówi się również o Barbarze Nowackiej, wymieniany jest także Piotr Guział. Nazwisk jest więcej?
- Wszyscy współpracują. Mówię o trzech osobach, które robią większe spotkania. Oczywiście trwają rozmowy między wolnymi elektronami. Ja jestem najmniej ważny, ale podjąłem się pracy. Mam kilkanaście osób, które mogą zorganizować takie spotkania. Wszystkich chcę do stołu doprowadzić. Nikt nie przypuszcza, że ja chce być liderem. Cieszę się zaufaniem. Jak mówię, że chce organizować spotkania i rozmowy to mi wszyscy wierzą, że nie gram na siebie, ale chce pomóc i doprowadzić do porozumienia. W marcu to się jakoś połączy i ważne osoby siądą i coś ustalą. Ktoś ten komitet musi założyć. Oczywiście Barbara Nowacka w tym jest. Jest też Kazimiera Szczuka, Magdalena Środa, Napieralski i Olejniczak. Mam nadzieję, że potrzeba zgody zwycięży nad animozjami.
Czyli w marcu poznamy nowy szyld polityczny?
- Mam nadzieję, że to będzie marzec. To nie będą najbliższe tygodnie. Spotkania muszą być. Jestem w kontekście tego procesu organizatorem a nie liderem. Uznaję wyższość zawodowych polityków. Leży mi to na sercu. Można uwierzyć, że działam bezinteresownie.
Czyli nowy szyld jest obliczony na wybory parlamentarne?
Tak. Nie wykluczam, żeby był dwa lewicowe kluby parlamentarne. Jakby SLD miało 20-kilkuosobowy klub i my byśmy też mieli, to jest to siła. Polska jest w rękach zapalczywych prawicowców czy koniunkturalnych lobbystów o prawicowym obliczu. Jesteśmy biedni. Nie możemy pozwolić, żeby cała scena polityczna była zawłaszczona przez radykałów i klerykałów.
Jest miejsce na jeszcze jeden twór lewicowy?
- Tak. Jest kilka milionów ludzi, którzy nie chodzą na wybory lub zgrzytając zębami głosuja na PO lub SLD. Szeroko rozumiana lewica: siły liberalno-demokratyczne i proeuropejskie są niezorganizowane. To małe stowarzyszenia. W dużej części one mają alergię na politykę krajową. To jest modne. Tych ludzi trzeba przekonać, że nie można się tym brzydzić, bo to jest nasze.
Co z Krakowem i Małopolską? Po wyborach samorządowych działacze SLD w Małopolsce się pochowali. Nie ma struktur SLD w Krakowie. Został ktoś jeszcze u nas?
- Jak działacze zobaczą, że jest inicjatywa i są miejsca na listach to oni przyjdą. Z punktu widzenia działacza, który chce być politykiem, to jest czas czekania. Każdy patrzy co się stanie. Boi się wypłynąć na głęboką wodę. Ja nie mam wiele do stracenia i ugrania, działam ideowo i mogę o tym planie mówić. Wierzę, że jak zostanie przekroczona masa krytyczna procesu integracji to wszystko co żyje a nie ma przydziału, przyjdzie. Nie mam wątpliwości, że w Krakowie też się znajdą ludzie lewicy i to wszystko doprowadzi do stworzenia sensownej listy.